Tradycyjnie już pod koniec roku spotykamy się z dyrektorem Zamku Królewskiego w Warszawie, profesorem Wojciechem Fałkowskim, żeby podsumować rok działań i poznać plany na kolejny.
🇬🇧 Trials and Victories
Tekst: Beata Brzeska
Zdjęcia: Michał Zagórny/Zamek Królewski w Warszawie
Mijający rok, pomimo że poprzednie również nie były zwyczajne, był jeszcze bardziej wyjątkowy. Czy wojna na Ukrainie w jakikolwiek sposób wpłynęła na pracę Zamku i zweryfikowała plany?
Wojna dotknęła Zamek bardzo wyraźnie, ponieważ po ataku Rosjan na Ukrainę musieliśmy zrezygnować z wystawy przedstawiającej bibliotekę Stanisława Augusta Poniatowskiego. Większość eksponatów miała przyjechać z Kijowa, a termin otwarcia był wyznaczony na marzec. Wybuch wojny uniemożliwił zarówno przewiezienie, jak i dobre skomponowanie tej wystawy. Nie rezygnujemy i zamierzamy w dogodnym i właściwym momencie na nowo ją zmontować i pokazać. A wystawa pomimo to istnieje, ponieważ został opublikowany bardzo dobry katalog, który zawiera również teksty omawiające całą specyfikę Biblioteki Królewskiej, będącej w istocie gabinetem naukowym, miejscem spotkań, również debat i dyskusji. To wszystko znalazło się w tej publikacji. Natomiast sama wystawa jako prezentacja obiektów musi poczekać na lepszy moment.
Na szczęście pozostałe planowane wydarzenia odbyły się bez przeszkód. Chyba najbardziej znaczącymi była przekrojowa wystawa prac Bernarda Bellotta zwanego Canalettem i Jana Piotra Norblina.
Tak, to są dwa naprawdę duże dokonania. Bernardo Bellotto, malarz dworu, Warszawy i samego króla. Dobrze znany u nas, ponieważ mamy jego piękną i ważną kolekcję wedut warszawskich. To był taki portrecista miast. Przed Warszawą malował widoki Drezna, Wiednia, Monachium…
…i Wenecji? Chyba zdążył przed jej opuszczeniem?
A na samym początku Wenecji, tak. Zaczynał swoją karierę w pracowni swojego wuja Antonia Canala, ale wydaje się, że przewyższył go swym kunsztem. Jego obrazy to nie tylko te dokumentujące widoki miasta, lecz także scenki obyczajowe. Weduty tchną przestrzenią, widać wyraźnie perspektywę w głąb. Pokazują pejzaże miejskie i perspektywy ulic, ale również daje się odczuć atmosferę życia w tym mieście. Jest to sposób na przemieszczenie się w czasie o 250 lat wstecz. Wystawa powstała w kooperacji z Muzeum Drezdeńskim i było to o tyle fortunne, że oni bez nas nie mogli zrobić dobrej wystawy tego malarza, a my bez nich. Ekspozycja obejmowała 150 różnych dzieł i była to jednocześnie największa od wielu lat wystawa, jaka gdziekolwiek na świecie powstała. W Polsce wystawa monograficzna Bernarda Bellotta miała miejsce 60 lat temu, więc najwyższy czas, żeby przypomnieć te dzieła, a pretekst dała równa rocznica urodzin artysty. Od tego momentu minęło 300 lat. Zamek zrobił to z przyjemnością, przygotowywaliśmy ją ponad 4 lata. Jesteśmy niezwykle zainteresowani dalszym ciągiem tej wystawy – zarówno zgromadzeniem różnych obrazów, pojedynczych czy w dłuższych seriach, które prezentują weduty miejskie z początku XVIII wieku (taki wstęp do Bellotta), jak i konsekwentnym kupowaniem jego obrazów na aukcjach. Właśnie w połowie listopada kupiliśmy obraz Canaletta Portret konny pazia Gintowta, który wchodził do kolekcji królewskiej, o czym świadczy numer namalowany na płótnie i obecność tej pozycji w inwentarzu królewskim. To jest obraz nietypowy dla niego, ponieważ namalował tylko cztery obrazy na koniu, nazywane maneżowymi. Jeden z tych czterech obrazów pojawił się na aukcji i Zamkowi udało się go kupić dzięki pomocy spółek Skarbu Państwa. Składka na ten zakup była skuteczna i odbyła się w ekspresowym tempie – od połowy grudnia obraz można już oglądać na Zamku.
Wystawie Canaletta towarzyszyły dwie inne, bezpośrednio z nim nie związane – wystawa wedut na porcelanie i wystawa fragmentów porcelany znalezionej podczas różnych prac ziemnych w Warszawie. To przypadek, że te wystawy prezentowane były równolegle, czy świadomy zamiar prezentowania tematów w szerszych kontekstach?
Zdecydowanie jest to koncepcja, która z góry została przyjęta. Pejzaże na porcelanie, wystawa może niewielka, ale przyjechały naczynia z namalowanymi scenami miejskimi z różnych muzeów europejskich, i to w założeniu był wstęp do tej dużej wystawy monograficznej. Dodatkowo, kupiliśmy nie tak dawno dzbanek, na którym widać reprodukcję obrazu Bernarda Bellotta. Więc to nie tylko przypadkowe weduty, ale również dzieła konkretnych twórców pokazywane na tych naczyniach. Natomiast o zniszczeniach warszawskich myśleliśmy już od dawna. Co rusz znajdujemy potrzaskane skorupy porcelanowe z XVIII wieku, teraz są to znaleziska wykopane przy Pałacu Saskim, ale wcześniej takie same znaleziska były na terenie Zamku, w jego ogrodach i piwnicach. Więc chcieliśmy pokazać losy miasta i samego Zamku przez pryzmat potrzaskanej porcelany. Czasami sklejonej, czasami ocalałej i nie rozbitej, ale z widocznymi śladami po pożarze. Kolory na porcelanie tracą swój blask, stają się ciemne, szare, niekiedy całkiem czarne. Zestawiamy to z nietkniętymi obiektami, więc widać różnicę.
Tak, to mocny i przejmujący symbol naszego miasta, kruchego i mocnego jednocześnie. Czy Warszawa była w 2022 roku tematem wiodącym? Oprócz wystawy Bellotta był jeszcze Norblin, który również zakochał się w Warszawie i osiadł tu na wiele lat.
Tak, rzeczywiście Warszawa jest obecna, ale główne tematy naszych wystaw, o których Pani wspomniała, są inne. Pierwszy to „wielka sztuka”, bo wbrew różnym opiniom te widoki i portrety miast potrafią być fascynujące. Naprawdę zniewalają swoim wdziękiem, swobodą malarską i oczywiście, wiernością przekazu.
Czy prace Bellotta rzeczywiście posłużyły za wzór przy odtwarzaniu elementów architektonicznych podczas odbudowywania stolicy?
To prawda. Podstawą odtwarzania były zachowane fundamenty i plany architektoniczne oraz zdjęcia, ale tam, gdzie trzeba było obejrzeć szczegół, dokładnie odwzorować jakiś fragment stiuków, zdobień, to sięgano również po obrazy Bellotta. Jako dokumentalista jest naprawdę bardzo dobry, ale wychodzi właśnie poza ramy wiernego, fotograficznego oddania realiów.
Drugi temat to siła kultury polskiej. Proszę zwrócić uwagę: zarówno Bellotto, Włoch, jak i Norblin, Francuz, również Bacciarelli, nie tylko robili tu kariery i zarabiali pieniądze, bo to oczywiście też się liczyło, ale zostali usidleni przez polską kulturę, oni wsiąkli tutaj. Stali się albo Polakami, albo ambasadorami polskości. To, co łączy więc te dwie wystawy, to właśnie wielkość polskiej kultury, jej siła przyciągania, a z drugiej strony znakomite przejawy sztuki w ich dziełach.
Można złośliwie zapytać, czemu Polacy nie dostrzegli tego, co dostrzegli cudzoziemcy?
Jest wielkim pytaniem, dlaczego nasi rodzimi twórcy tak słabo są reprezentowani w naszej historii sztuki, w naszej kulturze. Ale to jest osobny temat.
Z drugiej strony Canaletto też nie malował swojej rodzimej Wenecji, tylko Warszawę. Artysta sam decyduje.
Tak, oczywiście. Canaletto jak wyjechał ze swojego miasta w poszukiwaniu kariery, pieniędzy i sławy, to już nigdy tam nie wrócił. On tę podróż na północ odbył w kilku etapach: Wiedeń, Drezno, Monachium i na koniec Warszawa. A myślał również o Petersburgu, bo jego celem był dwór carycy Katarzyny. Ostatnie lata spędził jednak tutaj i były to chyba lata najbardziej płodne, kiedy już był dojrzałym twórcą, bardzo świadomym swojego warsztatu, a jednocześnie wciąż ze świetnymi pomysłami. Te obrazy są czymś znacznie więcej niż zdjęciami.
W zeszłym roku mówił pan, że startujecie z dużym projektem, mającym na celu odświeżenie i wzbogacenie oferty Zamku, czyli Galerią Arcydzieł. W ubiegłym roku były to obrazy Uccella i Botticellego. Czy są plany na ten rok, o których można już powiedzieć?
Mamy w tej chwili kilka możliwości, bardzo atrakcyjnych. Na ile się zmaterializują, trudno mi w tej chwili powiedzieć. Z całą pewnością takim nawiązaniem, chociaż nie w Galerii Arcydzieł, tam gdzie była wystawa Botticellego, będzie duża prezentacja XV-wiecznej sztuki włoskiej. Florencja i okolice moglibyśmy powiedzieć, bo w XV wieku Florencja już dominuje politycznie i artystycznie w całej Toskanii. Quattrocento włoskie będzie cały czas obecne na Zamku i ta wystawa, którą chcemy zorganizować w połowie roku, stanie się z całą pewnością wydarzeniem w skali międzynarodowej, ponieważ przyjadą obiekty z Los Angeles, Londynu, wielu miast włoskich, z galerii niemieckich. To ogromne przedsięwzięcie, bardzo kosztowne i logistycznie bardzo skomplikowane. Z pewnością odbije się szerokim echem nie tylko w Polsce. Oprócz tego planujemy dwie wystawy związane z naszą historią – rocznicą Powstania Styczniowego i to będzie w styczniu, i rocznicą urodzin Kopernika. Wystawa Kopernikańska pokaże nie tylko dorobek tego wielkiego człowieka, ale również jego otoczenie. Oprócz zbiorów Collegium Maius z Krakowa, które się do nas zwróciło z propozycją urządzenia tej wystawy w Warszawie, przyjadą obiekty z Uppsali i Paryża. Będzie to kolejna wystawa gromadząca po raz pierwszy różnego rodzaju obiekty: instrumenty naukowe, księgi, ale również obrazy.
Czyli znowu temat pokazany na różnych płaszczyznach, nie tylko z perspektywy historii sztuki.
Chcemy, żeby Zamek był obecny w kursie wykładu historii Polski, bardzo tradycyjnym, szkolnym czy akademickim. Oprócz wielkich wydarzeń artystycznych, od tego nie stronimy, mamy kilka niespodzianek w zanadrzu. To będą wystawy bardziej historyczne, nawiązujące do lekcji.
Edukacyjne?
Tak, ale jednocześnie wyraźnie z przesłaniem emocjonalnym, bo wystawa o Powstaniu Styczniowym będzie poruszać. To jest historia zrywu wojennego, ale jednocześnie miłości do ojczyzny. Takiego, czasami trudno wytłumaczalnego porywu w obronie wolności, tradycji i naszej tożsamości. Oprócz wykładu to właśnie będzie drugi lejtmotyw tej prezentacji.
Opowieść o ludziach i ich wyborach. Tak, o miłości i obowiązku. Pokazanie ludzi z tego okresu, którzy nie wahali się zaryzykować nie tylko życia, ale również losu swojej całej rodziny. Pokazanie dramatu ludzkiego razem z wielką historią kraju.
Czy w związku z obchodami jubileuszu odbudowy Zamku coś w tym roku się wydarzy? Wiem, że są wykłady dotyczące ludzi związanych przez te wszystkie lata z Zamkiem. Czy planowana jest publikacja w oparciu o te wykłady?
Chcemy wydać taki album, ale większość jubileuszowych wydarzeń przesunęła się na 2024 rok, właśnie ze względu na kłopoty spowodowane przez wojnę w Ukrainie. Ponownie otworzymy wystawę Zniszczenie i odbudowa, zmodernizowaną i poprawioną, bardziej atrakcyjną. Chcemy pokazać w sposób ciekawy i dla cudzoziemców, i dla młodzieży, jak Zamek był odbudowywany. Opowiemy, jakie z tym wiązały się kłopoty i nadzieje, jaki był opór materii, ile trzeba było znaleźć oryginalnych kawałków, jak je wkładano w mury. Jednocześnie przypomnimy całą epopeję ludzi i organizacji, jaką był Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku. Publikację chcemy przygotować w formie kroniki 50-lecia przypominającej wystawy zrobione w tym czasie. Takie kalendarium wydarzeń, a z drugiej strony wspomnienie ludzi, którzy ten Zamek tworzyli – budowali, malowali, zdobili, wyposażali, etc. Nie tylko dyrektorzy, ale przede wszystkim załoga, ci którzy w ten Zamek tchnęli życie. Mury to jedno, ale trzeba było je ożywić, sprawić, żeby przyciągnęły zainteresowanie szerokiej publiczności, wzbogaciły życie kulturalne. To jest cel, który sobie postawiliśmy, przygotowując to wydawnictwo. Zakładam, że będzie gotowe do końca 2023 roku, a w połowie 2024 powinno ukazać się drukiem. Chcemy je pokazać w dwóch wersjach: internetowej i tradycyjnej, czyli na papierze.
Piękny hołd dla pokoleń pracujących na rzecz Zamku.
Zamek przyrasta. Siłą dobrej instytucji kulturalnej jest to, że każda ekipa, każde pokolenie wnosi coś nowego i zostawia to po sobie. Nie likwiduje się ich dorobku, tylko korzysta jak z bazy, na której budowane są kolejne piętra.
Czy zaskoczenie, jakim jest wystawa prac Magdaleny Abakanowicz w historycznych wnętrzach Zamku, będzie nam towarzyszyło częściej? Jak się sprawdza ten pomysł i czy mamy się przyzwyczajać do kolejnych takich zaskoczeń?
Proszę się przyzwyczajać ostrożnie – nie będziemy nadużywać tego pomysłu, ale chcemy tę ścieżkę kontynuować. Po Abakanowicz myślę, że przyjdzie kolejna wystawa sztuki nowoczesnej. Zamysł jest dwojaki. Chcemy skonfrontować starą sztukę klasyczną z dawnych wnętrz ze sztuką nowoczesną, najnowszą, która ma inną estetykę, ale świetnie się broni. Abakanowicz odnalazła się we wnętrzu Biblioteki Królewskiej bardzo dobrze, i wbrew obawom, w sposób niekonfrontacyjny, niekonfliktowy. To jest sztuka, która zawłaszcza przestrzeń, jest nieco drapieżna, nie pozostawia nikogo obojętnym, a w tej bardzo uporządkowanej przestrzeni z XVIII wieku świetnie się prezentuje. Jest to trochę zaskakujące, a jednocześnie to zupełnie nowa jakość w prezentowaniu figur rzeźbiarskich Abakanowicz. Dla Zamku to powiew nowego spojrzenia – świeży i ożywczy. I drugi zamysł – pokazać Zamek jako instytucję, która odpowiada na każde zapotrzebowanie współczesne. Wymaga respektu, nie rezygnuje z prestiżu, pokazując jednocześnie wyraźną łączność z dniem współczesnym, z nową estetyką, z nową publicznością, z zupełnie nowymi wymaganiami odnośnie prezentacji sztuki. To w tej chwili się dzieje na Zamku i jesteśmy bardzo zadowoleni z pierwszego odzewu, ponieważ wystawa wzbudza zainteresowanie, pobudza do refleksji, przyciąga nową publiczność do naszej Galerii Arcydzieł.
Wymaga też nowych działań marketingowych, bo trzeba dotrzeć z przekazem do widzów niezainteresowanych historycznym wnętrzem, ale sztuką w ogóle. To chyba też nowe wyzwanie dla Zamku?
Z całą pewnością wyzwanie i rzeczywiście nowych rzeczy musimy się nauczyć. To na pewno jest inna, nowa publiczność i zarazem trochę inny impuls kulturowy. Na wernisażu wystawy tańczyła młodzież ze szkoły baletowej z Gdańska. Taka nowoczesna choreografia dopasowana do instalacji i do form rzeźbiarskich artystki. To było coś zupełnie innego niż menuet, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w takim wnętrzu i w takim wystroju. A jednak występ miał świetny odbiór. I mówiąc zupełnie wprost, na tym nam właśnie zależało.
Jaki był impuls, pomysł? Jak do tego doszło, bo te abakany na Zamku, to jednak nie jest rzecz oczywista.
Pomysł przyniósł dyrektor, natomiast zamysł jest taki, jak powiedziałem: coś innego, z innej planety. Po to, żeby właśnie zestawić dawną sztukę z nową wrażliwością, z odmienną estetyką, i to zarówno w tańcu, jak i w samej wystawie. To się sprawdza zarówno jako konfrontacja, taki jest tytuł wystawy, Konfrontacje, jak i takie przekorne stwierdzenie, że dobra sztuka broni się w każdych okolicznościach i pasuje do kontekstu zupełnie odmiennego.
Zdradzi pan, co nas zaskoczy w tym roku, czy to jeszcze za wcześnie?
Nie, to jeszcze za wcześnie. Ale mogę zdradzić, i to nie jest żadna tajemnica, że właśnie na wernisażu tej wystawy podszedł do mnie znany polski kolekcjoner i zaproponował nową wystawę sztuki współczesnej.
Otworzył pan furtkę tą wystawą.
Tak. Pomysł bardzo ciekawy i rozważamy, czy jesteśmy w stanie go zrealizować. Na razie nic nie zdradzę, ale z całą pewnością wzbudzi ogromne zainteresowanie.
Kalendarz wystawienniczy Zamku jest pełny do końca 2024 roku i ciężko wbić nawet szpilkę. Staramy się uwzględniać każdy pomysł, a mamy w tej chwili bardzo dużo atrakcyjnych propozycji. Jeżeli będą to pojedyncze dzieła wybitnych twórców, to jeszcze sobie z tym poradzimy – zawsze można je eksponować w Apartamentach Królewskich czy w Galerii Arcydzieł. Wystawy większe to już jest pewien kłopot, zwłaszcza że teraz chcemy wykorzystać propozycje Galerii Malarstwa ze Lwowa i pokazać w Polsce po raz pierwszy po 1945 roku zbiór malarstwa, który będzie wywieziony z miejsca zagrożonego i znajdzie schronienie na Zamku. Przyjedzie do nas w czerwcu z Wilna (tam pojedzie najpierw). Jestem po ostatnich rozmowach i formalnym podpisaniu umowy, jest to
w tej chwili projekt bardzo pewny.
Czy może pan zdradzić, na co będzie polował w tym roku? Co by pan chciał pozyskać dla Zamku?
Odpowiem przewrotnie – najpierw chciałbym pokazać szerokiej publiczności dotychczasowe zakupy. Mamy kilka znakomitych obrazów, które mieszczą się w najwęższej międzynarodowej czołówce galeryjnej i chciałbym je wyeksponować. A druga rzecz, to przede wszystkim chciałbym, żeby z naszego Zamku nie wyjechał Uccello i Madonna z lat 30. XV wieku, żeby zostali u nas na stałe. Z całą pewnością chciałbym domknąć kolekcję porcelany miśnieńskiej z pierwszej połowy XVIII wieku i tu już jesteśmy na finiszu, bo w połowie 2024 roku chcemy otworzyć galerię porcelany. To jest w tej chwili nasz strategiczny kierunek polityki zakupowej. Z całą pewnością chciałbym też kupić kilka capriccio, tj. wedut fantastycznych Guardiego, Tiepola i Antonia Canala z początku XVIII wieku, żeby stworzyć takie wprowadzenie do naszej kolekcji Bellotta. To z rzeczy, które są już w naszym polu widzenia, już wiemy, gdzie one są, pozostaje tylko znalezienie odpowiednich kwot pieniędzy.
Rynek sztuki jest trochę nieprzewidywalny. Na szczęście! Pojawiają się rzeczy zdumiewające, jak wspomniany obraz maneżowy Bellotta. Pojawienie się tegoż na rynku aukcyjnym zaskoczyło nas, ale natychmiast wykorzystaliśmy okazję. Wiem również o obrazie z warsztatu Caravaggia na pewno częściowo malowanym przez mistrza. Pozostaje pytanie, czy byłoby nas stać na kupno.
Trzeba wybierać, a to pewnie nie są łatwe wybory. Wszystkiego mieć nie można.
Wszystkiego się nie da przede wszystkim ze względu na niemożność zgromadzenia takich pieniędzy. Każde muzeum ma ograniczenia finansowe i nie ma takiego, które by miało tyle pieniędzy, ile by chciało mieć. My bardzo liczymy na pojawienie się mecenasów, którzy pozwolą nam przede wszystkim zrealizować kosztowne projekty wystawiennicze. Wyspecjalizowany transport i ubezpieczenia to podstawowy koszt wystawy gromadzącej arcydzieła z całego świata. Nie ma możliwości stworzenia takiej wystawy bez dużego budżetu. Druga rzecz to właśnie punktowe uzupełnianie i wzbogacanie naszej kolekcji w Galerii Arcydzieł. Tu już mamy pewne osiągnięcia, ale cały czas byśmy chcieli ten zbiór wyraźnie powiększyć i zwiększyć jego rangę. A to można zrobić tylko przez bardzo kosztowne zakupy.
Do tej pory, jak widać, udaje się.
Opowiadano mi historię z jakiejś sesji historyków sztuki, gdzie komentowano zakupy Zamku. Jeden z rozmówców powiedział: Oni to robią teraz takie zakupy, że aż zęby bolą z zazdrości.
To komplement godny pozazdroszczenia.
Tak jest, dlatego go powtarzam (śmiech).
W rozmowie sprzed dwóch lat powiedział pan, że ma dwa najważniejsze cele: wejście Zamku do elitarnej grupy rezydencji monarszych w Europie i budowanie wielkiego muzeum. Dał pan sobie wtedy na to 10 lat. Czy coś się zmieniło? I czy pan zdąży?
Oba cele są nadal aktualne, zresztą one są komplementarne, nie ma między nimi sprzeczności. Jak dotąd tempo ich realizacji jest znakomite. Należy sobie życzyć, żeby zostało utrzymane. Nie pomaga nam wojna, ale staramy się wykorzystać każdą okazję. I to się nam udaje. Uważam, że kolejne pięć, sześć lat, pozwoli mi w dużej mierze te dwa cele zrealizować.
La Vie trzyma kciuki za powodzenie. |