Śpiewa od dziecka z niewyczerpaną pasją i radością, ale dopiero teraz czuje, że rozwija skrzydła. Uwielbia scenę, a scena kocha ją. Toscę, Aidę, Turandot – swoje ulubione mocne i wyraziste bohaterki – śpiewa na największych scenach operowych świata i Europy. Z Ewą Vesin rozmawiam po sukcesie wiedeńskiej Halki w reżyserii Mariusza Trelińskiego, gdzie śpiewała z Piotrem Beczałą, i przed kolejnymi przedstawieniami w Warszawie.

 

Tekst: Przemysław Bociąga
Zdjęcia: Michał Zagórny
Stylizacja: Magda Baczyńska Vel Mróz

 

Próbuję zrozumieć dramatyczną postać z opery pt. Ewa Vesin. Akt I: jest dziewczyna, która śpiewa od najmłodszych lat.
Z pewnością można tak powiedzieć. Śpiewałam do dezodorantu przed lustrem, kiedy byłam mała. A moją pierwszą przywiezioną z zagranicy kasetą (nie płytą!) było Modern Talking.

Nie każdy, kto śpiewał przed lustrem, robi karierę solisty w operze.
W klasie wokalnej szkoły muzycznej II stopnia znalazłam się cudem. Chciałam grać na klarnecie. Przed egzaminami do szkoły zobaczyłam, że jest coś takiego jak klasa wokalna. Uznałam, że to jest to – umiem śpiewać, mama nie będzie musiała kupować instrumentu, więc będzie ekonomicznie. Poszłam do pani dyrektor i poprosiłam, żeby skreśliła mnie z listy do klasy instrumentalnej, a wpisała do wokalnej. Zapytała tylko: Czy na pewno wiesz, co robisz? Wróciłam do domu i powiedziałam, że zmieniłam decyzję.

Co mama na to?
Mama uważała muzykę wyłącznie za rodzaj hobby, kiedy postanowiłam iść do szkoły muzycznej, uważała, że to za późno. Ze szkoły muzycznej I stopnia zrezygnowałam sama, bo wiązało się to z koniecznością porzucenia występów w ludowym Zespole Pieśni i Tańca Ziemi Lubelskiej im. Wandy Kaniorowej. Nie było takiej opcji! Nie żałuję tej decyzji – to, co wykorzystuję teraz pod względem aktorskim, zawdzięczam zespołowi. Ja się bardzo dobrze czuję na scenie, nie mam tremy, nie mogę się doczekać spektaklu. Koledzy pytają: Jak ty to robisz, że się w ogóle nie denerwujesz? Odpowiadam: Pomyśl sobie, że na widowni nie ma pewnie jednej osoby, która mogłaby w ogóle stanąć na scenie i cokolwiek powiedzieć do mikrofonu!

Jednak opera to sztuka wyjątkowo mocno poddawana profesjonalnej krytyce.
Gdybym myślała o tym, że gdzieś tam siedzą krytycy i ktoś zaraz coś o mnie napisze, to pewnie nigdy bym na tę scenę nie wyszła. Sądzę, że na scenie nie znalazłam się przez przypadek, coś sprawiło, że na niej jestem. Mam ogromną radość, że mogę występować przed publicznością. Jesteśmy jednak tylko ludźmi i pracujemy na żywym instrumencie – głosie. Czasem jesteśmy przeziębieni, źli, boli nas głowa. Trzeba się zawsze mobilizować, żeby dać z siebie jak najwięcej.

Akt II. Ewa ma 27 lat i odrzuca propozycję Teatru Wielkiego.
Na Festiwalu Wagnerowskim we Wrocławiu śpiewałam Zyglindę w Walkirii. Występ okazał się sukcesem, po którym odebrałam telefon z propozycją roli w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Odmówiłam. Nie dlatego, że byłam zarozumiała, ale uznałam, że za wcześnie na tak wielką scenę, byłam za młoda, uznałam, że jeszcze trzeba zaczekać.

Jak pani ocenia tę decyzję z perspektywy czasu?
Bardzo dobrze. Chyba dopiero teraz, 15 lat później, jestem naprawdę gotowa na to, żeby rozwinąć skrzydła. Zresztą mój głos też predestynuje mnie do pewnych ról dopiero w tym wieku. Gdybym śpiewała wcześniej wszystkie te partie dramatyczne, pewnie szybko skończyłabym karierę. A one nie wybrzmiałyby tak, jak widz mógłby tego oczekiwać.

Głos się zużywa?
Rozwija się i dojrzewa. Te dramatyczne w pełni wybrzmiewają, kiedy kobieta zbliża się do czterdziestki. I to jest najlepszy czas na udźwignięcie dużych ról. Śpiewam w Ognistym Aniele Prokofiewa w reżyserii Mariusza Trelińskiego i nie wyobrażam sobie, że mogłabym Renatę zaśpiewać 10 lat temu. Te role są ciężkie, wymagają obycia ze sceną, doświadczenia technicznego, znajomości swojego głosu w różnych warunkach. Zaśpiewanie roli to jedno, oprócz tego są jeszcze tygodnie prób. Reżyser czy dyrygent może zachęcać, żeby nie śpiewać pełnym głosem na próbach, ale to i tak jest ciężka praca. Trzeba rozdzielić siły na trzy tygodnie prób i cztery lub pięć spektakli.

Śpiewanie to jedno, a aktorstwo to drugie. Dwie role w jednej.
Kiedyś opera była głównie śpiewaniem – śpiewaczka wyszła na scenę, ewentualnie przeszła się z prawej do lewej albo do tyłu i do przodu, i to było całe aktorstwo. Dzisiaj wymagania są ogromne.

Co się zmieniło?
Sam śpiew nie zawsze wystarcza. Musimy iść z duchem czasu, ludzie mają coraz więcej bodźców zewnętrznych i coraz więcej możliwości śledzenia tego, co dzieje się na świecie. Kiedyś byliśmy zamknięci w naszym operowym pudełku. Dzisiaj widz jest bardzo wymagający, ma porównanie i wybór. Jest też pewien konflikt interesów, bo reżyser też się podpisuje pod swoim dziełem.
We wspomnianym Ognistym Aniele największym wyzwaniem było połączenie tego, czego wymaga reżyser na scenie, z zaśpiewaniem pięcioaktowej opery. Jestem przede wszystkim śpiewaczką i tak jestem oceniana. Kiedy śpiewałam tę samą partię w Rzymie, wszystko było podporządkowane mojemu komfortowi. Są różne style reżyserii. Są też role, które bardzo lubię, na przykład Tosca. Gram ją teraz w Teatrze Wielkim w reżyserii Barbary Wysockiej. W ogóle opera werystyczna to jest coś, co bardzo lubię. Gramy tam prawdziwych ludzi, łatwo się analizuje taką operę, łatwiej wchodzi w rolę.

Akt III opery Ewa Vesin: nasza bohaterka decyduje się na zmianę stylu pracy.
Szybko podejmuję decyzje, może to dobrze, może źle. Odejście z Opery Wrocławskiej to była taka właśnie decyzja podjęta w jednej sekundzie. Rzuciłam się na bardzo głęboką wodę: miałam trzy propozycje koncertów i tyle. Nie wiedziałam, co dalej. Trzy koncerty to nie jest dużo i z tego nie da się utrzymać rodziny. Na szczęście kolejni reżyserzy i dyrygenci byli zainteresowani współpracą ze mną, a od dwóch lat opiekuje się mną agencja Tact. Ważne na świecie teatry faktycznie powoli zaczynają do mnie dzwonić, ale to są rzeczy niezaplanowane. Nigdy nie miałam wielkiego pędu do kariery. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie o wymarzoną rolę albo teatr, w którym bym chciała zaśpiewać. Wolę niespodzianki.

Taką niespodzianką była Halka wiedeńska?
Zdecydowanie. Przypadły mi w udziale dwa przedstawienia w Warszawie: 19 i 21 lutego. A w międzyczasie tak się wydarzyło, że niespodziewanie „wskoczyłam” w Wiedniu. Dostałam telefon od agenta bodaj o jedenastej wieczorem…

Poprzedniego dnia?
Tak, o godzinie 23.00 zadzwonił mój agent Marcin Kopeć: Ewa, proszę cię, nie pij wina i idź już spać, bo jutro możemy mieć ciężki dzień. O 17.00 wylądowałam w Wiedniu, do przymiarki kostiumów szłam dosłownie z kanapką w ręce. Szybka próba na sucho z inspicjentem, żeby przypomnieć sobie reżyserię. Byłam na wcześniejszych próbach, więc miałam zarysowane pierwsze trzy akty, ale czwartego nie robiłam jeszcze nawet w Warszawie. Od niego zaczęliśmy pracę, a później szybko powtórzyliśmy poprzednie. Na szczęście dużo pamiętałam.

Wchodzenie z dnia na dzień w rolę musi być niezwykle trudne.
Tak, ale ja Halkę śpiewam od lat, więc jeżeli chodzi o kwestie muzyczne, techniczne, wokalne, to jest automat. Włącza się guzik i wszystko działa.

Nowa orkiestra, aranżacje – to nie stanowi problemu?
Dyrygent Łukasz Borowicz jest niesamowitym partnerem śpiewaków, fantastycznie akompaniuje, niesamowicie słucha, więc byłam spokojna, bo mamy wspaniałą nić porozumienia. Niesamowita była też publiczność wiedeńska. Doświadczyłam oczywiście wielu gromkich braw, wiem, że polska publiczność dopiero na koniec okazuje emocje, a tutaj nie bali się przerwać arii Gdyby rannym słonkiem. Znieruchomiałam na kilkadziesiąt sekund, zanim mogliśmy grać dalej.

A jak się ta Halka ma do innych?
Nigdy nie miałam okazji grać w tzw. Halce tradycyjnej, w kierpcach i stroju ludowym. Pierwszą moją Halką była inscenizacja Laco Adamika w Operze Wrocławskiej na wskroś współczesna. Później śpiewałam w Krakowie, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego z Mariuszem Kwietniem, debiutującym w roli Janusza. Później weszłam w Halkę w Teatrze Wielkim w jej wcześniejszej wersji. Ludowością był dwudziestokilogramowy kożuch, który miałam na sobie. Myślałam, że nie uśpiewam pierwszego aktu do końca! Mam przegląd realizowanych inscenizacji. Halka Mariusza Trelińskiego nie będzie jego typową bohaterką, nie jest tak trudna i złożona, jak inne jego kobiece postaci, ale na pewno będzie bardzo współczesna.

To duże wyzwanie pokazywać Halkę międzynarodowej publiczności.
Pewnie tak, ale na szczęście mnie to nie deprymuje, wręcz przeciwnie. Adrenalina jest mobilizująca. Bardzo dobrze przyjęli mnie koledzy: Piotr Beczała jako pierwszy przyszedł się przywitać na scenie. Przynosił mi cukiereczki do garderoby i po każdym akcie mówił, że jest wspaniale.

Jego rola w powstaniu tego przedstawienia jest nie do przecenienia.
To jest fantastyczne! Nie przebiliśmy się do tej pory z Moniuszką, a przecież ta opera zasługuje na to, żeby być grana na świecie, jest przepiękna. Zresztą porwała wiedeńską publiczność. Nie ujmując sukcesu zespołowi, uważam to za wielki sukces utworu. Może jest światełko nadziei, że inne teatry na świecie też wystawią Halkę.

Pani głos – sopran dramatyczny – sprawia, że śpiewa pani partie mocnych, wyrazistych bohaterek.
Jest w tym gronie moja ukochana Tosca, Turandot, którą wykonuję w Rzymie, lada moment będzie Aida w Pradze, później Tosca w Australii, a na jesieni 2021 lecę do Chile, gdzie w Ópera Nacional de Santiago wystąpię w Andrei Chénier. Nie składa się jakoś wykonać Giocondy, ale wierzę, że kiedyś i to dojdzie do skutku. Lubię operę werystyczną, łatwiej mi grać takie bohaterki. Oczywiście ja zawsze umieram (śmiech). Te role są o tym samym: zakochuję się, ktoś się o mnie bije, a na końcu umieram.

Silne kobiety, ale jednak to mężczyźni tworzą ich świat.
Zastanawiam się, czy one są silne, skoro muszą umrzeć z tej miłości. Czy to jest siła? Prywatnie oceniłabym to inaczej.

Rzym, Santiago… światowe życie.
Tak się chyba powoli dzieje. Wszystko przychodzi w moim życiu artystycznym spokojnie, sensownie się układa w kalendarzu. Cieszę się też, że miałam czas na dzieci. Jula ma już 18 lat, za chwilę matura i wyskakuje z domu. Wojtek ma 10 lat, więc nie jest jeszcze łatwo, ale mam wspaniałego męża, który bardzo mnie wspiera. Jest muzykiem w Operze Wrocławskiej i doskonale zna kulisy tego zawodu. Wydaje mi się, że im więcej jest wyzwań i obowiązków, wszystko się lepiej układa. Moja córka jest rzeczowa i poukładana, pewnie właśnie dlatego, że często wyjeżdżam. Kiedy pracuję, mam bardzo napięty plan. Staram się mieszkać w teatrze, nie lubię hoteli, bo dzielę mój czas na pracę i odpoczynek i nie marnuję go na dojazdy. Mam wszystko poukładane, ale bez wsparcia męża to nie byłoby możliwe. Ten zawód jest chyba jednak dla ludzi, którzy nie muszą odpowiadać za dzieci.

Może dobrze czasem mieć jakiś laur, na którym można będzie spocząć?
Chyba nie. Ale mogę sobie pozwolić na takie myślenie, bo mam rodzinę, odskocznię. Wiem, że są rzeczy ważniejsze niż śpiewanie.

A są?
Kocham moją pracę, ale mam do czego wracać. Jeśli w dniu spektaklu obudzę się tak chora, że nie będę w stanie zaśpiewać, zawsze pierwszą reakcją jest smutek i rozczarowanie – coś, na co ciężko pracowałam, nie dojdzie do skutku. Ale wtedy słyszę: Nic się nie stało, to jest życie. My cię dalej kochamy i to, że nie zaśpiewasz spektaklu, to nie jest koniec świata. Jest mi dzięki temu zdecydowanie łatwiej i chyba nie potrzebuję takiego lauru.

Są osoby albo miejsca, które mogą mieć wpływ na wybór roli?
Zaproponowano mi Toscę jesienią w Teatrze Bolszoj w Moskwie. Byłam zaszczycona, ale terminy pokrywały się ze spektaklami w Teatrze Wielkim, a ja dałam słowo, że zaśpiewam w Warszawie Halkę i Toskę. Musiałam odmówić Moskwie, bo słowo raz dane jest cenniejsze niż złoto. Myślę jednak, że ta decyzja nie zamyka mi tam drzwi.

Opera pt. Ewa Vesin nie może się skończyć na trzecim akcie. Co będzie w czwartym?
Mam przed sobą 10, maksymalnie 15 lat pracy na scenie, a potem trzeba będzie znaleźć dla siebie jakieś miejsce. W ubiegłym roku obroniłam doktorat, żeby móc pracować na uczelni. Kiedy przyjdzie ten moment, chciałabym móc całkowicie oddać się pedagogice.

Teraz to się dzieje równolegle.
Organizujemy w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Antoniny Campi z Miklaszewiczów. Napisaliśmy projekt razem z moim przyjacielem Mateuszem Wiśniewskim, który jest teraz dyrektorem generalnym konkursu. Zajął się mniej przyjemną stroną – finansami i organizacją (śmiech). Ten teatr w Lublinie był budowany chyba 40 lat i w końcu powstał; jest sala operowa, scena z zapadniami, kanał orkiestrowy. Możemy tam realizować swoje marzenia muzyczne. Pamięta pan tę dyrektorkę szkoły muzycznej, która ostrzegała mnie przed egzaminami do klasy wokalnej? Nazywa się Honorata Pukos i mam przyjemność współpracować z nią teraz przy organizacji Masterclass. Bo pod patronatem Antoniny Campi z Miklaszewiczów robimy nie tylko konkurs. Staramy się sprowadzać śpiewaków albo pedagogów, którzy prowadzą dla młodych muzyków warsztaty, właśnie tzw. masterclass, zakończone publicznym występem. Organizujemy też konferencje naukowe we współpracy z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim.

Kiedy pani odpoczywa?
Nie byłam w tym roku na urlopie. Lekarz chciał mi dać zwolnienie na miesiąc, ale powiedziałam: Proszę mnie postawić szybko na nogi, bo mam zobowiązania. Ale w tym roku obiecaliśmy sobie z mężem, że gdzieś wyjedziemy.

Wymarzony cel urlopu?
Chyba Włochy. Z drugiej strony bardzo kocham swój dom, i kiedy mam wolne, staram się w nim, chociaż trochę pomieszkać.

Gdyby była opera Ewa Vesin, chciałbym, by znalazła się w niej scena: sesja zdjęciowa dla La Vie – fotograf ustawia Ewę przy oknie na 50. piętrze Złotej 44. Zobaczyłem w niej tyle ekspresji, ile spodziewałbym się po hollywoodzkiej aktorce, a nie po śpiewaczce operowej.
Marzyłam zawsze, żeby kiedyś zagrać w filmie. Nie wiem jednak, czy podołałabym wyzwaniu (śmiech). |

Sernik na kruchych plackach
Przepis jeszcze mojej prababci przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie

Składniki na placki:
60 dag mąki
szklanka cukru
2 jajka
1 żółtko
kostka masła
3 łyżeczki proszku do pieczenia
Skladniki na masę:
szklanka cukru
1 kg sera (twarożek)
1/2 kostki masła
2 budynie waniliowe lub śmietankowe
rodzynki

Składniki na polewę:
1/2 kostki masła
4 łyżki cukru
2 łyżki kakao
2 łyżki wody
orzechy włoskie

Przygotowanie placków:
Wszystkie składniki razem wymieszać. Podzielić ciasto na 3 równe części. Prostokątną blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia i rozprowadzić 1 część ciasta. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180º i piec, aż placek będzie złoty. Tę samą czynność powtórzyć z 2 następnymi częściami.
Przygotowanie masy:
Wszystkie składniki gotować na małym ogniu, aż do ich połączenia.
Przygotowanie polewy:
Wszystkie składniki (oprócz orzechów) roztopić w garnku. Układać na przemian placki i masę serową. Całość polać polewą i obsypać orzechami.

 

Please click here to read the interview in English.