Tak jedna z gazet w Hongkongu określiła młodziutką dziewczynę z Polski, kiedy w 1989 roku zdobyła tytuł Miss Word. A młoda dziewczyna umiejętnie wykorzystała i umysł, i urodę, konsekwentnie budując swój wizerunek, daleki od stereotypu pięknej miss. Dzisiaj Aneta Kręglicka jest właścicielką jednej z silniejszych marek na polskim rynku, spokojną o swój wizerunek i ciągle otwartą na nowe wyzwania.
Tekst: Beata Brzeska
Zdjęcia: Weronika Kosińska
Należy pani do grona kobiet, które poradziły sobie w czasach wielkich zmian systemowych w Polsce i potrafiły je wykorzystać. Znalazła pani drogę dla siebie i odniosła sukces. Jak to się udało?
Swoim wyborem zawodowym zaskoczyłam nawet moich rodziców. Moi rodzice nie byli przedsiębiorcami, tata był inżynierem, mama ekonomistką, i zawsze pracowali w jakichś strukturach. Ja natomiast już jako 12-letnia dziewczynka, wiedziałam i mówiłam to głośno, że będę pracować dla siebie. Myślę, że to wynika z mojej natury i mojego charakteru – jestem organicznie niezależna. Nigdy dla nikogo nie pracowałam, nie miałam nad sobą szefów.
Trafiła pani w swój czas, mogąc przekuć wolność gospodarczą tamtych czasów na tę własną, indywidualną.
Tak. Miałam 24 lata i założyłam własną firmę, nie mając żadnego doświadczenia. Kiedy jeszcze studiowałam ekonomię, myślałam o otwarciu biura turystycznego i nawet nie przypuszczałam, że przydarzy mi się to, co się przydarzyło. W ogóle nie myślałam o konkursach piękności, nie marzyłam, żeby wziąć w nich udział, to nie było moim celem. Konkurs zdarzył się naprawdę przypadkiem. Lubię zarządzać, ale zdecydowanie wolę stać po tej drugiej strony kamery, nie przepadam za ekspozycją siebie. Oczywiście zostałam jakoś na ten konkurs namówiona i wystartowałam.
I została pani Miss Świata. Ta wygrana miała konkretny wpływ na wybór zawodowej ścieżki?
Konsekwencją udziału w konkursie była dewaluacja pomysłu na założenie agencji turystycznej. Wtedy rodziła się reklama w Polsce, a ja przez cały rok dużo podróżowałam, wypełniając swoje obowiązki, brałam udział w różnych eventach, pokazach, kampaniach, i trochę tego PR-u i reklamy zachodniej zakosztowałam. Na dodatek spotkałam partnera biznesowego, który miał doświadczenie w tej branży, pracował za granicą, i tak narodził się pomysł, żeby założyć własną firmę reklamową. To była naprawdę jedna z pierwszych agencji reklamowych w Polsce.
Początek lat 90., nowy świat, nowa rzeczywistość i konieczność uczenia się wszystkiego od podstaw. Od kogo uczyła się pani biznesu?
Na początku klienci byli mnie ciekawi, chcieli zobaczyć, poznać, ale nie zawsze powierzyć projekt. Nie do końca ufali i nie byli przekonani, żeby mnie zatrudnić jako specjalistę od reklamy. Ja jednak miałam ogromną wolę walki i uczenia się. Przekonywałam do siebie rzetelnym podejściem, pomysłami, swoim twardym charakterem, pewnością, że sobie poradzę z projektami, które mieli mi powierzyć. Uczyłam się na nich, projekt po projekcie eksperymentowałam. Na początku działałam intuicyjnie i gromadziłam doświadczenie. A ponieważ z natury jestem drobiazgowa i nie lubię uwag, to maksymalnie wykorzystywałam wszystkie swoje umiejętności. W końcu się nauczyłam. I szczerze mówiąc nie pamiętam klienta, który był niezadowolony z mojej pracy. Nawet ten pierwszy był zadowolony. Nie bez znaczenia było też, że od początku czułam, że to jest moje powołanie, że w tych działaniach produkcyjnych, kreatywnych, organizacyjnych, bardzo się spełniam i sprawdzam.
Od samego początku bardzo świadomie i konsekwentnie budowała pani swój wizerunek.
Byłam dziewczyną z kręgosłupem. Pochodzę z fajnego, rodzinnego domu i myślę, że te wartości, które się asymiluje i chłonie jak gąbka w dzieciństwie, też mnie budowały jako kobietę, człowieka. Wielkim wzorem dla mnie był mój Tato, który był bardzo profesjonalny, rzetelny, uczciwy. Patrzę na to z perspektywy czasu i myśląc o rodzicach widzę, że wyniosłam z domu wartości i zasady, które są moim fundamentem.
Wychowałam się w PRL-u, czasach gdzie kombinowanie było na porządku dziennym, ale ja nigdy nie byłam taką osobą. Nie jestem układowa, nie lubię być od nikogo uzależniona, nie wchodzę w żadne niejasne sytuacje. Ja po prostu taka byłam i taka jestem.
To przekłada się bezpośrednio na sukces w biznesie?
Zdobywałam poważnych klientów i realizowałam duże kampanie reklamowe, moja agencja organizowała również konkurs reklamowy DEA Awards. Robiliśmy go przez sześć lat i wszystkie polskie i zachodnie agencje brały w nim udział. Środowisko uznało nasz konkurs za jedno z najważniejszych wydarzeń branży. Wiedzieli, że robimy to rzetelnie. Firma konsultingowa Arthur Andersen nadzorowała cały proces. To było przygotowane naprawdę zawodowo. Myślę, że pewne predyspozycje organizacyjne mam po prostu naturalnie w sobie. Niektórzy to mają, inni muszą się tego uczyć. Podobnie jest z poczuciem estetyki, na ogół to, co proponuję klientom jest przez nich akceptowane, podoba się.
Klienci są różni, jest miejsce na kompromis?
Ja jestem dobra w egzekucji. I zawsze zaczynam od siebie. Muszę być zadowolona z tego, co proponuję klientowi, ponieważ to ja się pod tym podpisuję. W tamtych początkowych latach pracy byłam jedną z najbardziej popularnych osób w Polsce. Dzisiaj gwiazd rozmaitych formatów jest mnóstwo, ale wtedy byłam trochę na świeczniku i bardzo mi zależało, żeby podpisywać się jedynie pod tym, co jest na poziomie akceptowanym przeze mnie. Własna ocena jest dla mnie najważniejsza, bo jestem bardzo wymagająca wobec samej siebie. Klient dostaje wtedy produkt, który firmuję własnym nazwiskiem i ma pewność, że jest najwyższej jakości.
Miss Świata i kobieta biznesu, te dwa wizerunki nie kłóciły się trochę? Musiała pani przełamywać stereotyp kobiety ładnej i tylko ładnej?
Wtedy wartość tego tytułu była zdecydowanie inna. Był Kołobrzeg, Opole, Sopot, Miss Polonia i nic więcej. Tytuł Miss Świata (konkurs wcześniej nawet nie był transmitowany przez telewizję) zmienił postrzeganie mnie. Wszyscy byli spragnieni sukcesów, jakichkolwiek. Ja osobiście byłam tym bardzo skrępowana. Ludzie zaczepiali mnie na każdym kroku. Gwiazdy, cała plejada znakomitości, które znałam z telewizora i uwielbiałam, występowały przede mną podczas różnych imprez. Czasami, siedząc tak przed nimi na scenie, myślałam, że wszyscy chyba powariowali. Nie przeceniałam własnego sukcesu, nawet nie doceniałam go dostatecznie. Podchodziłam do niego z dużą rezerwą.
I nie miała pani z tym problemów w kontaktach biznesowych?
Budowałam pewien dystans i dawałam jasny sygnał, że moja praca nie ma nic wspólnego z moją popularnością. Na spotkaniach biznesowych po paru minutach było jasne, że jestem konkretna – moim celem jest zdobycie klienta dla agencji. Jeśli ktoś chciał mi się jedynie przyjrzeć i wypić kawę, to musiał być zawiedziony. Pilnowałam tego bardzo. W pewnym momencie dostałam od premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego propozycję objęcia stanowiska zarządczego w powoływanej właśnie instytucji, która miała łączyć biznes polski i amerykański. Premier często uczestniczył w działaniach na rzecz zdrowia i zdrowego stylu życia, różnych marszobiegach, zawodach hippicznych, turniejach tenisowych, które też wtedy organizowałam. Widząc moje zaangażowanie, zaproponował mi takie stanowisko.
To nie jedyna taka propozycja, proponowano pani także stanowiska polityczne.
Tak, ale nie byłam zainteresowana.
Dlaczego? Wiem, że była pani przewodniczącą klasy, więc taki temperament społecznikowski też w pani chyba drzemie.
To znowu ten mój charakter – wcale się o to nie starałam, nie zabiegałam. Przeprowadziłam się z rodzicami ze Szczecina do Gdańska, byłam w szóstej albo siódmej klasie, weszłam do klasy obcych mi kompletnie rówieśników, a oni powiedzieli: A my chcemy, żeby ta dziewczynka była przewodniczącą klasy. Potem często występowałam w ich sprawach. Jestem fighterką, ale nie rozpycham się łokciami i nie mam w sobie bezczelności. Zawsze zdobywam to, na czym mi zależy, ale swoimi metodami. Przygotowuję się rzetelnie
i najczęściej dostaję to, co chcę.
Co decyduje o zaangażowaniu w kolejny projekt?
Dzisiaj jestem na takim etapie, że mogę wybierać. Nie chcę już robić wszystkiego. Wybieram takie projekty, które wydają mi się interesujące, rozwijają mnie.
I to dotyczy zarówno projektów biznesowych, jak i tych związanych z show-biznesem.
Nawet jeśli jestem wizerunkowo zaangażowana w kampanię, tak jak w przypadku marki Yoskine, to również uczestniczę w pracach kreatywnych i produkcyjnych. Lubię łączyć mój wizerunek z zawodowym doświadczeniem i umiejętnościami – takie projekty cieszą mnie najbardziej. Nie lubię być tylko twarzą, choć też mi się to zdarza. W kampanii firmy Apart, która była bardzo dobrze odebrana i przyniosła firmie rozpoznawalność i naprawdę duży sukces marketingowy, współpracowałam z agencją GPD z Poznania przy tworzeniu kreacji. To była moja pierwsza kampania wizerunkowa i zależało mi, abym była w niej prawdziwa. I to się udało głownie dzięki cudownemu zespołowi ludzi, który przy niej pracował. Mieliśmy poczucie, że tworzymy coś wyjątkowego. Dlatego ta reklama nie miała tylko stricte komercyjnego wymiaru, miała jakąś poetykę i magię, która niosła przekaz. I to pracowało.
Dla mnie najważniejsze jest, żeby angażować się w rzeczy prawdziwe. Nie znoszę udawania i pudrowania rzeczywistości. Jeśli projektuję buty czy odzież, to faktycznie ja je projektuję, a nie jedynie firmuję nazwiskiem to, co zrobił ktoś inny. Muszę być w tym kreatywnym teamie, brać za całość odpowiedzialność. Uwielbiam też robić rzeczy, na których się nie znam. (śmiech) Projektując na przykład, mam konkretną estetykę, ale nie znam techniki produkcji. Podchodzę wtedy do tego z ogromną ciekawością i zaangażowaniem. I najczęściej daję radę. Jestem otwarta na różne projekty, bo bardzo lubię się uczyć. Kiedyś dostałam propozycję poprowadzenia hotelu i też podjęłabym się tego z ochotą, niestety inwestor sprzedał inwestycję. To są właśnie dla mnie prawdziwe wyzwania. Uważam, że nie ma rzeczy, których nie można się nauczyć, a jeśli jeszcze jest się bardzo zdeterminowanym, to można nauczyć się ich szybko.
Kilka lat temu uczestniczyła pani w Kongresie Kobiet, który walczył wtedy między innymi o parytet w życiu publicznym. Coś się zmieniło?
Nie do końca te cele zostały osiągnięte, ciągle jesteśmy na etapie transformacji. Kobiety są marginalizowane i wciąż nie są na równi traktowane z mężczyznami. Zawodowo i pod każdym innym względem. Ale tym bardziej z ogromną radością obserwuję to, co dzisiaj robią kobiety w obronie swoich praw i jestem z nas cholernie dumna! Niewątpliwie jesteśmy siłą. Jednak bycie kobietą pracującą dzisiaj, to już nie to samo, co jeszcze dekadę temu.
Zdecydowanie, nie ma porównania. Przede wszystkim kobiety chcą wychodzić z domu, chcą stanowić o sobie, chcą być niezależne. Ja też przez jakiś krótki czas byłam w domu – urodziłam dziecko i rodzina była dla mnie bardzo ważna. Szanuję wybór tych kobiet, które postanowiły zostać w domu i dbać o rodzinę, ale cieszę się, że są kobiety, które znalazły dla siebie drugą drogę i zobaczyły, że oprócz macierzyństwa jest jeszcze wielka przestrzeń, w której mogą się kształcić, rozwijać. I to wcale nie chodzi o pokazanie mężczyźnie, że jestem silna czy silniejsza. Mam bardzo partnerski związek i w ogóle sobie nie wyobrażam takiej rywalizacji. Tak, przez ostatnie trzydzieści lat kobiety zrobiły krok milowy.
W pani przypadku wymagało to dużego wysiłku?
Znowu muszę wrócić do mojego charakteru – nie musiałam niczego zmieniać. Zawsze wiedziałam, czego chcę. Jestem tą samą osobą, co w młodości. Podejście do związku, do partnerstwa, w ogóle się nie zmieniło. Rozumiem, że dla wielu kobiet to się dopiero zmienia, i to jeszcze nie jest moment pełni szczęścia.
Czego jeszcze brakuje?
Myślę, że stawiania granic, co wynika w dużej mierze z poczucia własnej siły i determinacji. Osobiście bardzo stanowczo artykułuję swoje potrzeby i mówię o nich wprost. Pewnie daje mi to moja dojrzałość. Są jednak kobiety, które nie potrafią być stanowcze i egzekwować. To wynika też z charakteru i nie każdy sobie z tym radzi. Ważne jest zrównanie praw, bo w dalszym ciągu mężczyźni są faworyzowani. Ciągle jest niepisane prawo, dające im dostęp do lukratywnych i odpowiedzialnych stanowisk. O zatrudnieniu powinny decydować przede wszystkim kompetencje, a nie zawsze tak jest.
Pani to chyba nigdy nie dotyczyło.
Zawsze byłam samodzielna, nigdy dla nikogo nie pracowałam, to ja zatrudniałam. Wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam sobie. Nigdy nikt mi nic nie dał: ani państwo, ani sponsor, ani klient, ani mężczyzna. Dzisiaj mam pewien spokój. Wypracowałam sobie niezależność, pracuję głównie jako konsultant, czasami użyczam wizerunku, zarządzam też swoimi aktywami, które wypracowałam przez lata. Zrozumiałam też, że pieniądze to przede wszystkim bezpieczeństwo. Nic więcej, żadne złote klamki. Zarabianie pieniędzy to dawanie mnie i mojej rodzinie poczucia bezpieczeństwa. Dzisiaj tak to czuję. Robię projekty, do których jestem przekonana i z ludźmi, z którymi chcę pracować. Projekty, które również mnie rozwijają.
Nie wkurza pani, że pomimo ciężkiej pracy na wielu polach, działalności biznesowej, charytatywnej, reakcja na nazwisko Kręglicka jest wciąż jedna – Miss Świata.
Już nie, chociaż na początku bardzo. Pierwszą reklamę zrobiłam dopiero po czterdziestce, bo wcześniej w ogóle nie chciałam brać udziału w przedsięwzięciach, wykorzystujących moją urodę. Pierwsza była właśnie reklama Apartu. Dzisiaj z moim nazwiskiem są związane pozytywne konotacje i mam określony status – wszyscy wiedzą, że jestem kobietą dojrzałą i wypracowałam wysoko cenioną markę. Zapraszając mnie do projektów wizerunkowych, klienci zwyczajowo robią badania rynku i po 30 latach wciąż jestem w czołówce. (śmiech) Niczego nikomu nie muszę już udowadniać. Teraz staram się zaspokajać głównie swoje potrzeby. To mój dobry czas.
Często wypowiada się pani bez entuzjazmu o show-biznesie i całej współczesnej popkulturze, ale nie da się chyba od tego uciec.
No tak, od takiej ścieżki zawodowej zaczęłam, zawsze byłam kojarzona z moim wizerunkiem i już od tego nie ucieknę. Chciałabym realizować projekty, w których nie musiałabym tylko się fotografować czy udzielać wywiadów, bo to nie jest coś, na czym mi szczególnie zależy. Jednak jestem profesjonalistką i wiem, że jeśli wykorzystuje się mnie w jakimś projekcie, to muszę stanąć przed kamerą, zrobić sesję zdjęciową i tak dalej. Jestem twarzą projektu i wtedy robię to najlepiej, jak potrafię. Natomiast zawodowo zdecydowanie bliżej mi jest do biznesu niż show-biznesu i dlatego budowanie strategii marek i komunikacja marketingowa, to jest to, co ciekawi mnie najbardziej. Staram się więc, aby w projektach wizerunkowych mieć swój udział również w tym obszarze. Chcę zostawiać swój zawodowy ślad w projektach, w których uczestniczę i móc wykorzystać ten kreatywny potencjał, który w sobie mam. Na takie projekty jestem bardzo otwarta.
Patrząc na zrealizowane projekty, można powiedzieć, że jest pani multidyscyplinarna i żadnej pracy się nie boi, wybiera jednak działania bardziej związane z popkulturą niż na przykład ropą naftową.
Była i ropa! (śmiech) Pracowałam dla spółki EuRoPol Gudzowatego, przez pięć lat obsługiwałam marketingowo autostradę A4. Wachlarz branż, z którymi zawodowo byłam związana, jest naprawdę duży – od kosmetycznych po przemysł ciężki. A to wymagało ciągłego uczenia się. Nie można przygotować strategii komunikacji, nie znając specyfiki klienta.
Chyba w ogóle lubi się pani uczyć – po czterdziestce prawie zrobiła pani doktorat ze stosunków międzynarodowych.
Doktoratu w końcu nie zrobiłam, skończyłam trzyletnie studia doktoranckie. Dawno się nie uczyłam i miałam po prostu taką potrzebę. Dziekan namawiał mnie na doktorat, ale ja tam poszłam, żeby się czegoś nauczyć, zmienić środowisko, rozwinąć się. Tytuł do niczego nie był mi potrzebny. Nie przyszłam z gotowym pomysłem na doktorat. Może gdybym spotkała mentora, autorytet, który by mnie poprowadził, to dobrnęłabym do finału. Nie było takiego imperatywu. Tytuł naukowy traktuję poważnie.
Idealny mariaż w życiu prywatnym, przekłada się na mariaż w życiu zawodowym? Ma pani plany połączenia biznesu i kultury, czyli pani aktywności zawodowej z aktywnością reżyserską pani męża, Macieja Żaka?
Byłam już producentką filmu Maćka Supermarket, mamy wspólną firmę producencką [St. Lazare, przyp. red.], którą głównie zajmuje się mąż. Wspieram go oczywiście, pomagam przy tworzeniu prezentacji do międzynarodowych projektów, czytam scenariusze. Teraz jestem współproducentem najnowszego projektu, w którym Maciek jest i reżyserem, i scenarzystą. Jak będzie z tym projektem zobaczymy, czasy mamy trudne. Dopinamy budżet, wciąż szukamy partnerów biznesowych i mamy nadzieję na wiosnę wystartować ze zdjęciami. To nie jest core moich działań, ale jestem w ten projekt bardzo zaangażowana.
Lubicie to samo kino?
I kino, i muzykę. Lubimy Jarmuscha, a w czasie lockdownu z przyjemnością oglądaliśmy stare filmy. Trochę z uwagi na naszego syna, żeby poznał klasykę. Alek jest w szkole biznesowej w Paryżu, ale naszym zdaniem to humanista: pięknie rysuje, gra na pianinie. Nie rozwija tych talentów, chce być wielkim przedsiębiorcą. Ogląda dużo filmów, gorzej z literaturą, bo uczył się w brytyjskiej szkole i niechętnie wraca do polskiej literatury. Maciek podrzuca mu ważne lektury, z różnym skutkiem. Wiosną nadrabialiśmy filmową klasykę.
Pani też ma artystyczne skłonności – pisze książkę.
Kreatywność to część mojej pracy, którą lubię najbardziej. Kiedy wydawnictwo Znak zwróciło się do mnie z zupełnie innym projektem, napomknęłam, że piszę. To była taka dwuwątkowa, fabularyzowana trochę biografia. I nawet dobrze mi się pisało. Jedyną osobą, która to czytała, był Maciek i to on mówił: Aneta, pisz! W wydawnictwie przeczytali pierwsze trzydzieści stron, spodobało się, powiedzieli, że wydadzą.
I… nic się dalej nie dzieje. Straciłam wenę. Po raz kolejny przekonuję się, że nie mogę działać pod presją, w napięciu. Jak pisałam sobie do szuflady, to szło. Stanęło na tym, że jak napiszę, to będzie.
Wypowiadając się gdzieś na temat związków, powiedziała pani zdanie, które mocno zapadło mi w pamięć: Dobry związek to autonomia w granicach wspólnych wartości. Na jakich wartościach zbudowała pani swój związek?
Dla mnie taką najważniejszą wartością jest szczerość i partnerstwo. Mam mocny charakter, w życiu prywatnym i zawodowym mówię to, co myślę. Nie znoszę udawania, jestem szczera do bólu. Myślę, że Maciek to we mnie ceni najbardziej. Małżeństwo mamy takie trochę włoskie, głośne, szybko wybuchamy i równie szybko jest po wszystkim. Nie obrażamy się. Nie robimy sobie przykrości. Szanujemy się i wzajemnie podziwiamy. Maciek jest inteligentny, oczytany, błyskotliwy i niesamowicie dowcipny. To jedyny facet, który wciąż potrafi rozśmieszyć mnie do łez. Myślę, że w związku obie osoby muszą się czuć dobrze razem i osobno. Dajemy sobie przestrzeń i własną autonomię. Synowi wpajamy te same wartości. Ale szczerze, nie lubię opowiadać o moim życiu prywatnym i chyba już
powiedziałam za dużo.
Prawdomówność często nie popłaca.
Inaczej nie potrafię. Dzisiaj stawiam warunki, ale nieraz było tak, że klient akceptował mój pomysł na kreację, a potem z powodów najczęściej budżetowych próbował mnie nagiąć do zmian, które nie miały nic wspólnego z jakością mojej propozycji. Odwracałam się na pięcie i rezygnowałam ze współpracy. Często słyszałam, że Kręglicka jest trudna. Dobra, ale trudna. I nie dostawałam projektów. Zwykle ludzi wymagających określa się, jako trudnych. Mogę być trudna, nawet to lubię. Mam klientów, którzy wracają do mnie, mam też takich, z którymi nie pracuję od lat, a pomimo to na każde święta mam telefon z życzeniami.
To o czymś świadczy.
Receptę na udany związek już mam, teraz poproszę o receptę na zachowanie urody.
Jestem absolutnie za naturą – jestem kobietą dojrzałą i godzę się z tym. Nie walczę z upływającym czasem za wszelką cenę. Mnie konserwuje mój temperament i życie w ciągłym ruchu, ale szczególnie dbam o codzienną pielęgnację i w tym jestem konsekwentna.
Trenowałam kiedyś gimnastykę i nadal dużo ćwiczę. Sport jest dla mnie naturalną częścią dnia, jeśli nie poćwiczę, to psychicznie mi źle. Codzienna pielęgnacja, ruch, zabiegi medycyny estetycznej, bo od tego też nie stronię, i tyle. Świetna jest linia kosmetyków Yoskine dla skóry dojrzałej. To firma, która wprowadza często nowe linie i innowacyjne formuły. Mam kilka swoich ulubionych kosmetyków. Moja skóra jest cienka, wymagająca. Lubię ich maski i znakomite serum, kremy do ciała, do stosowania przed i po treningu. Jestem z nich bardzo zadowolona, podobnie jak moje koleżanki, które też je stosują. Polecam tylko te rzeczy, które sama wypróbowałam i jestem do nich przekonana.
Ma pani zawodowe wyzwania, które chciałaby jeszcze zrealizować?
Lubię wyzwania i lubię się uczyć. Jeśli ktoś zaproponowałby mi ciekawy projekt, jak przywołane wcześniej zarządzanie hotelem, czy tworzenie marki od podstaw, chętnie bym się tego podjęła. Wszystkiego, co wymagałoby ode mnie nauki, zdobywania nowych umiejętności, ale też wykorzystania moich kompetencji.
Tak podeszłam do projektowania butów czy ubrań. Uczyłam się wszystkiego od podstaw.
Jak już wspomniałam – czuję, że to jest mój czas i chciałabym, aby życie mnie jeszcze czymś zaskoczyło. Jestem na to bardzo gotowa! |