Wśród dziesiątek płyt, które przesłuchuję zawodowo i dla przyjemności, rzadko się zdarza, żeby nieznany wcześniej wykonawca zaintrygował mnie od pierwszych nut do tego stopnia, że natychmiast po pierwszym odsłuchu włączam płytę od początku. To casus drugiego solowego albumu lidera belgijskiej formacji Balthazar, Maartena Devoldere, tu ukrywającego się pod pseudonimem Warhaus. Album, zatytułowany tak samo jak projekt, zachwyca i przywraca wiarę w młode pokolenie europejskiego popu. Warhaus to dziesięć wyjątkowo klimatycznych, poniekąd klasycznych piosenek, bujających, bardzo melodyjnych „ballad” zaśpiewanych głębokim, niskim i uwodzącym głosem Maartena, który wokalnie i muzycznie brzmi jak wnuk Leonarda Cohena i zarazem młodszy kuzyn Nicka Cave’a. Jest tajemniczo, trochę niepokojąco i bardzo atrakcyjnie, a gdzieś z daleka pobrzmiewają echa dobrej brytyjskiej nowej fali sprzed paru dekad w stylu Bauhaus, Love and Rockets czy Barry Adamsona. Eleganckie poetyckie pop noir z elementami retro cinema. Wyborne. |