Rozmowa z Łukaszem Korybalskim – trębaczem jazzowym, twórcą muzyki
do filmu Całe mnóstwo miłości, w którym także zagrał główną rolę.
Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Bartek Kaczmarek
Jak to jest grać siebie?
Może niezupełnie grałem siebie, choć rzeczywiście główny bohater ma dużo moich cech. Bartek Kaczmarek, autor scenariusza i reżyser, chciał raczej zrobić film o samym sobie, ale uznał, że postać młodego muzyka będzie dużo bardziej romantyczna niż reżysera czy operatora filmowego. Już na etapie pisania scenariusza wymyślił sobie mnie w tej roli. Oczywiście nie ma też co ukrywać, że nasze życiorysy gdzieś tam się splatają, na pewnym etapie życia nasze losy mogłyby wyglądać podobnie. Bo trochę tak właśnie się funkcjonuje, mając dwadzieścia parę, trzydzieści lat. Główny bohater ma na imię Łukasz, jest muzykiem, nieco znudzonym życiem, noce spędza, grając z zespołem w klubie, mieszka z dziewczyną, ale ich związek przeżywa kryzys. Łukasz wykorzystując wyjazd swojej dziewczyny Ani, postanawia wrócić do swojego własnego mieszkania. Właściwie to ucieka.
Pogadajmy zatem o muzyce. Ścieżka dźwiękowa została wyróżniona nagrodą specjalną na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych w 2014 roku. Komponowałeś specjalnie na potrzeby filmu?
Tak, chociaż sam proces narodzin muzyki był trochę inny, niż to się zazwyczaj dzieje.
Nie tworzyłem tych kompozycji pod gotowy już obraz, tylko raczej pod jego wyobrażenie. Dostałem scenariusz, Bartek opowiadał mi, jak mają wyglądać poszczególne sceny. Najpierw rzecz dzieje się w klubie, jest potańcówka – to przydałaby się nastrojowa muzyka. Potem Bartek znów opowiadał mi kolejną scenę, mówił, że będzie tam potrzebował bardziej dynamicznej muzyki – i tak powstawał Taniec Greka. W filmie jest kilka odwołań do kultowych polskich obrazów takich jak: Niewinni czarodzieje czy Salto, toteż nic dziwnego, że muzyczną inspiracją stał się dla mnie polski jazz lat 60. Sama muzyka jest dość prosta, komunikatywna, nieskomplikowana strukturalnie, jak na dzisiejsze standardy może nawet zbyt prosta, ale dzięki temu pozostawia muzykom dużo swobody podczas grania.
Dlatego postanowiłeś nagrać płytę. Z pomysłem wydania płyty nosiłem się od ponad dwóch lat. Stukałem do różnych drzwi. Wreszcie dzięki pomocy wielu osób oraz Allegro Records udało się. Klasyczny jazz, który słychać na twojej płycie, nie jest w tej chwili najmodniejszy, prawda? Skąd zatem tak wyraźne odwołania do Komedy, do klasyki polskiego jazzu? To ma ścisły związek z filmem. Takie było zamówienie, ale jest to też muzyka, którą rozumiem i czuję. Bardzo mi odpowiadało, aby pójść właśnie w taką stronę.
Album pojawił się w marcu tego roku, do jego nagrania dobrałeś sobie grono zacnych muzyków.
Do nagrania płyty zaprosiłem swoich ulubionych muzyków jazzowych. Wiedziałem, że odnajdą się w proponowanej przez mnie stylistyce, że to im będzie pasowało.
Borys Janczarski, Michał Tokaj, Andrzej Święs, Łukasz Żyta, Bogusz Wekka i gościnnie Zbigniew Namysłowski. Sesja nagraniowa odbyła się bez próby. Te utwory mają określony charakter muzyczny. Przyniosłem nuty, powiedziałem, jak to sobie wyobrażam.
To są tak dobrzy muzycy, że nie trzeba im mówić, jak mają grać. Oni wiedzą lepiej niż ja.
Płyta jest krótka, tylko sześć utworów, pozostaje niedosyt…
Jeśli jest niedosyt, to znaczy, że jest dobrze. Dla mnie czterdzieści minut jest OK.
Płyty nie powinny być zbyt długie. Zresztą dzisiaj jest taka tendencja. Jak idę na koncert, który trwa dwie godziny, to jest to dla mnie za długo. Po jakimś czasie koncentracja siada. Wolałbym, żeby koncerty trwały czterdzieści pięć minut.
Masz dyplom trębacza jazzowego.
Tak, ukończyłem studia w Katowicach w klasie Piotra Wojtasika.
Ale grasz też na innych instrumentach.
Przede wszystkim jestem trębaczem, chociaż gram też na instrumentach klawiszowych.
Ale dzisiaj przecież każdy gra na klawiszach. W sensie każdy muzyk, to jest podstawa.
Jako dziecko grałem na skrzypcach. Całą podstawówkę męczyłem się, grając na tych skrzypcach. Uczył mnie ojciec, który był zawodowym skrzypkiem w operze w Neapolu. Mieszkaliśmy wtedy we Włoszech. Generalnie myślę, że rodzice nie są najlepszymi nauczycielami dla swoich dzieci i to nie do końca wychodziło… Ale jednocześnie cały czas interesowałem się muzyką. Z pewnością ojciec miał duży wpływ na mój gust muzyczny i na to, że w zasadzie od zawsze chciałem być muzykiem jazzowym. Gdy wróciłem do Polski, stało się jasne, że z tego mojego grania na skrzypcach nic nie będzie, ale słuchałem już bardzo intensywnie muzyki jazzowej, pokochałem Milesa Davisa i wiedziałem, co chcę robić. Nic innego mnie nie interesowało. Może to też trochę spełnienie marzeń mojego dziadka. Mama mi opowiadała, że dziadek, jej ojciec, uwielbiał orkiestry dęte i marzył, żeby być trębaczem, na co usłyszał od swojej mamy – Sam jesteś trąba.
Trąbka to wymagający instrument? Ćwiczysz codziennie?
Nie ma innej możliwości. Trzeba grać codziennie. Granie na trąbce jest konkretnym wysiłkiem fizycznym, jak uprawianie sportu. Porównałbym to do skoków narciarskich.
Przez dwa sezony zawodnik skacze świetnie i nagle, nie wiadomo dlaczego, nic się nie układa. Z trąbką też się tak zdarza. Poza oddechem wszystko opiera się na mięśniach ust. Wystarczy jakiś mikroelement i coś się psuje, a potem trzeba to mozolnie naprawiać.
Podobno lubisz gotować. Twoja ulubiona potrawa?
Potrawa, bez której nie mogę żyć, to talerz makaronu z sosem pomidorowym. Przynajmniej raz w tygodniu muszę sobie sam przyrządzić. Tak naprawdę to najprostsza potrawa na świecie – wystarczy jej nie zepsuć. W najprostszej wersji podgrzewam czosnek i ostrą papryczkę na oliwie, oczywiście trzeba to podgrzać, a nie spalić. W momencie gdy oliwa zacznie pachnieć czosnkiem, wrzucam pomidory. Najlepsze są świeże, obrane ze skórki, pokrojone w kosteczkę, odsączone z wody. Wówczas dusi się je krótko, ale na dużym ogniu. Jak się używa pomidorów z puszki czy ze słoika, to można gotować nieco dłużej, na mniejszym ogniu. Dodaję sól, pieprz, ewentualnie trochę cukru, świeżą bazylię, posypuję parmezanem lub pecorino. Oczywiście jest mnóstwo wariantów tej potrawy.
Gotowanie nie kojarzy ci się z tworzeniem muzyki?
W gotowaniu chodzi o to, aby przez połączenie różnych składników wyszła spójna całość.
I w muzyce jest tak samo. Oczywiście są pewne reguły, którymi rządzi się i muzyka,i gotowanie, ale żeby efekt był dobry, potrzebne jest przede wszystkim wyczucie proporcji.
Podobno do czytania w języku polskim przekonałeś się dopiero, gdy mama podsunęła ci biografię Louisa Armstronga.
W dzieciństwie byłem dwujęzyczny, ale ponieważ na co dzień posługiwałem się włoskim, chodziłem do włoskiej szkoły, to raczej myślałem po włosku i łatwiej też czytało mi się w tym języku. Mama zachęcała mnie i siostrę do polskiej lektury. Tak, autobiografia Armstronga była pierwszą książką, którą przeczytałem po polsku z satysfakcją. Miałem wówczas może dziesięć albo jedenaście lat.
Nie każdy muzyk komponuje.
Do grania jazzu potrzebna jest duża świadomość muzyczna. Znajomość harmonii.
I wyobraźnia. W zasadzie samo granie jazzu powoduje wypracowanie takiego warsztatu, który inspiruje do komponowania.
Mówisz o zainteresowaniu jazzem, twoja pierwsza autorska płyta jest zdecydowanie jazzowa, ale równocześnie bierzesz udział w bardzo różnorodnych projektach muzycznych.
Z muzyką jest trochę jak z zakochaniem się. Gdy jako dziecko zacząłem słuchać jazzu, to słuchałem go namiętnie przez ileś lat i w zasadzie na wyłączność. Potem nadeszła dla mnie era rocka, hip-hopu – tego, czego się słucha, będąc w liceum. Generalnie z wiekiem horyzonty się poszerzają. Gdy zacząłem grać na serio, to moje zainteresowania zaczęły wybiegać daleko poza jeden gatunek muzyczny. Dużo zawodowych projektów zawdzięczam Andrzejowi Smolikowi, bo przez długie lata to z nim głównie pracowałem, w jego zespole i przy okazji jego produkcji. Interesuję się bardzo różną muzyką. Jeśli zajrzysz do mojego laptopa, to tam jest masa płyt jazzowych, ale jest też mnóstwo muzyki elektronicznej, punk rock. I muzyka country, muzyka współczesna – nie mam ograniczeń. Muzyka jest tak uniwersalnym językiem, że szkoda tracić życie, żeby skupiać się na jednym gatunku.
Czyli można się spodziewać po tobie wszystkiego.
Myślę, że tak. Teraz na przykład pracuję nad ścieżką dźwiękową do pełnometrażowego filmu fabularnego o zdecydowanie elektronicznym, eksperymentalnym brzmieniu. |