Amerykańska Akademia Wiedzy i Sztuki Filmowej, nagradzając Parasite w kategorii Najlepszy Film wyraźnie dała do zrozumienia, że się przeistacza. Może zaczyna się modernizować, podąża za zmianami, które miałyby pokazać, że otwiera się na artystów i produkcje pozaamerykańskie. O tym, czy zeszłoroczny trend na stałe wpisze się w działania Akademii, powie nam 93. gala Oscarów.
Tekst: Małgorzata Bulaszewska
Wielką przyjemność sprawiłby mi Oscar (za najlepszy film) dla Procesu siódemki z Chicago, bo choć bezpośrednio odwołuje się do amerykańskiej historii, to jednak podnosi temat Afroamerykanów i ich nierównego traktowania w świecie.
Następnie statuetką nagrodziłabym Rizę Ahmeda za naprawdę poruszającą kreację Rubena w Sounds of Metal oraz Vanessę Kirby za główną rolę w Cząstkach kobiety – świetnie zbudowaną postać, która przeciwstawia się oczekiwaniom wciąż stawianym kobietom przez otoczenie, które uzurpuje sobie prawo do decydowania o tym, jak mają przeżywać traumatyczne wydarzenia. Bez dwóch zdań nagroda za najlepszą reżyserię powinna trafić w ręce Chloé Zhao (Nomadland), która trochę z boku towarzyszy swojej bohaterce, nie próbuje ani jej, ani nas –widzów – pouczać i wsadzać w sztywny gorset oczekiwań społecznych.
I na koniec chciłabym upomnieć się o Olivię Colman (The Father), która dla mnie jest aktorką wielowymiarową. Potrafi być zdystansowaną na pierwszy rzut oka głową narodu (The Crown), roztrzęsioną matką, policjantką i zdradzoną żoną, która próbuje przetrwać w obliczu wielkiej zdrady najbliższej jej osoby, jednocześnie walcząc dzielnie o swoich bliskich (Broadchurch). Jest też bezwzględną i nieczułą królową Anną w kostiumowej Faworycie. W The Father porusza się delikatnie po uczuciach trudnych do opisania, zwłaszcza gdy są przeżywane jednocześnie. Bo jakże trudno jest pokazać miłość i czułość do ojca, który powoli ją zapomina. Równocześnie pojawia się wszechogarniająca bezradność – cokolwiek by robiła, to nie zatrzyma odchodzącego Anthonego borykającego się z demencją. Bezradność, ale i złość, że nic nie może zrobić. Colman gra na tych uczuciach tak subtelnie, tak wirtuozowsko, że po prostu urzeka.
Kto dostanie Oscara
Kiedy ten tekst ukaże się w druku, wszystko będzie już jasne i wielu powie: A nie mówiłem! Nie raz i mnie udało się przewidzieć decyzje Akademii, zaryzykuję raz jeszcze. 29 kwietnia zweryfikuję moje nominacje, ale kiedy piszę ten tekst wszystko jest jeszcze możliwe. Uważam, że Akademia w rozdaniu tegorocznych statuetek będzie starała się zachować pewien kompromis pomiędzy tym, co reprezentuje starą Akademię, a tym, co w niej nowe i świeże. Dlatego mogę spodziewać się, że Oscary powędrują do zwycięzców w miarę równomiernie podzielone, reprezentując byłe i obecne interesy jej członków.
Własne sympatie i wybory metaforycznie stawiają mnie w pozycji Akademii – ja również podzieliłabym nagrody tak, żeby zaspokajały ambicje starych członków i jednocześnie pozwoliły poczuć powiew zmian.
Przede wszystkim zwracam uwagę na Nomadland, który wydaje się być faworytem w kategorii najlepszy film (choć oczywiście nie tylko w tej). Inspiracją do powstania tego obrazu była znakomicie przyjęta przez czytelników publikacja powieści Jessiki Bruder – Nomadland. W drodze za pracą. Autorka przygląda się wnikliwie jednemu z poważniejszych problemów współczesnej amerykańskiej cywilizacji, jednocześnie rozprawiając się z mitem amerykańskiego snu. Mit mówi, że wytrwały trud zostanie nagrodzony – że będzie ci lepiej niż tym, którzy się nie starają. Tak się jednak nie dzieje, mit upada, a emerytura okazuje się niewystarczająca nawet na proste zwyczajne życie. Miliony amerykańskich emerytów, pozbawionych domów i środków do życia, podążają w wynajętych autach za niskopłatną pracą, tworząc liczne grupy ekonomicznych nomadów. Chloé Zaho, która reprezentuje wśród Członków Akademii tak zwaną mniejszość (ze względu na rasę i płeć) wyreżyserowała wyrazisty obraz współczesnej nomadki, bez zbędnego i łzawego sentymentalizmu, przedstawiając jej codzienność.
Kolejnym poważnym kandydatem w tej kategorii jest Mank przybliżający widzowi złote lata Hollywood, lata 30. XX wieku. Film jest mrocznym i dość krytycznie nastawionym do środowiska producentów obrazem fabryki snów, wyśmienicie podkreślającym wszystkie trawiące ich twórców bolączki. Obraz jest zdecydowanie przeznaczony dla miłośników X muzy ze względu na liczne odwołania do historii kina. Ma w sobie trudny do zdefiniowania magnetyzm, nie pozwalający odejść od ekranu. Dla jednych kinomanów będzie to postać scenarzysty brawurowo wykreowana przez Gary’ego Oldmana, dla innych sposób narracji, wreszcie może nim być brutalność, z jaką zderzamy się z dawnym Hollywood.
Moim osobistym faworytem jest jednak Proces siódemki z Chicago, odnoszący się do jednego z głośniejszych procesów w historii Stanów Zjednoczonych. W 1968 roku podczas Krajowej Konwencji Demokratów doszło do masowych pokojowych demonstracji, które zostały brutalnie spacyfikowane przez Gwardię Narodową. Organizatorów oskarżono o spisek przeciwko państwu i wytoczono proces. Prowadzący go sędzia nawet nie udawał, że jest bezstronny, „pacyfikując” oskarżonych na sali sądowej. Proces przybrał wręcz karykaturalną formę. Malowana tym obrazem historia przywodzi na myśl już całkiem współczesne protesty i ruch Black Lives Matter.
Tegoroczne nominacje bardzo utrudniają typowanie zwycięzców, gdyż statuetkę otrzymać może znakomity The Fathers z fantastyczną obsadą (Colman i Hopkins) i Sounds of Metal ze świetną kreacją Riza Ahmeda wcielającego się w postać Rubena. Oba te filmy znów dotyczą ważnych kwestii społecznych. Oba koncentrują się na tym, co dzieje się z życiem ludzi dotkniętych chorobami, które wyraźnie wpływają na ich codzienność.
W kategorii najlepszy reżyser najprawdopodobniej statuetkę otrzyma Chloé Zhao za film drogi w sensie dosłownym i metaforycznym. Konkurują z nią (i dodam, że nie sią bez szans) David Fincher (Mank) za mroczny obraz dawnego Hollywood, który w autorski sposób przeplata wątki historyczne z autorefleksją na temat własnej twórczości. Za obraz, w którym pojawiają się wątki w stylu neo-noir, za wielopłaszczyznowość narracji.
Frances McDormand (Nomadland) jest zdecydowaną faworytką w kategorii najlepsza pierwszoplanowa rola żeńska. Choć ja bardzo gorąco kibicuję Vanessie Kirby za trudną rolę w Cząstkach kobiety. Kirby po raz kolejny (wcześniej zrobiła to w The Crown) kreuje kobiety w kryzysie, bezradne, pogubione i samotne w przeżywanym bólu. Sposób radzenia sobie z cierpieniem i samotnością rozwiązuje w niezgodzie z oczekiwaniami społecznymi, a to wszystko doprowadza bohaterkę do wewnętrznego rozedrgania. Przy czym Kirby te wszystkie emocje przekazuje w minimalistyczny sposób – zupełnie niezwykły.
Nagroda za pierwszoplanową rolę męską z dużym prawdopodobieństwem przypadnie Anthony’emu Hopkinsowi (The Father), choć Gary Oldman (Mank) w roli zgorzkniałego, już niemłodego scenarzysty wypada równie wspaniale. Tej dwójce zaś może wejść w paradę Riz Ahmed (Sound of Metal), który w roli Rubena boryka się z nieuniknionym – z ograniczeniami własnego ciała oraz jego destrukcyjnym wpływem na kondycje psychiczną protagonisty. Pewniakiem w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy wydaje się być Sacha Baron Cohen wcielający się w postać jednego z organizatorów zamieszek w obrazie Proces siódemki z Chicago. Zaś w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa decyzja wydaje się być bardziej skomplikowana – wszystkie nominowane aktorki były po prostu wyjątkowe. Ja stawiam jednak na Olivię Colman, która w The Father przyćmiewa swoją kreacją samego Hopkinsa.
Mamy także wątek polski w tegorocznych nominacjach. Dariusz Wolski (polski operator filmowy) jest nominowany w kategorii najlepsze zdjęcia. Doceniam malarsko przedstawione szerokie plany czy też zbliżenia pokazujące perspektywę osobistą bohaterów. To jednak raczej za mało na Oscara, zwłaszcza w obliczu tego, co zaproponowała konkurencja, choćby Erik Messerschmidt (Mank) czy Phedon Papamichael (Proces siódemki z Chicago).
Jak to z Oscarem było?
Próbując zrozumieć, jak ta właśnie nagroda stała się najważniejszym laurem dla całej branży filmowej, trzeba cofnąć się do roku 1927. W styczniu odbyła się kolacja założycielska. W maju zorganizowano pierwsze spotkanie założycielskie Akademii, na które zaproszono 231 osób, które utworzyły jej jądro. Pomysłodawcą samej nagrody oraz organizatorem założycielskiej kolacji był jeden z czołowych przedstawicieli branży filmowej – Luise B. Mayer. Członkiem Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej (AWiSF) można było zostać tylko na zaproszenie kogoś już stowarzyszonego. Dawało to poczucie elitarności, która do dziś jest pierwszą z cech charakterystycznych Akademii. Nie każdy z branży jest zapraszany. Mamy też kilka przypadków wykluczenia (Bill Cosby, Roman Polański).
Drugim znakiem rozpoznawczym jest słynna statuetka, którą na kolacji założycielskiej na serwetce naszkicował Cedric Gibbons – ceniony ówcześnie w branży scenograf.
Oscar – upragniona nagroda
Academy Award of Merit – nazywano ją złotym trofeum lub człowiekiem z żelaza, odnosząc się do złotego rycerza stojącego na rolce filmowej. Rycerz trzymał ostrzem do dołu obusieczny miecz, rolka miała pięć szprych symbolizujących pięć nagradzanych kategorii sztuki filmowej: aktorstwo, reżyseria, scenariusz, technika i oczywiście produkcja. Dziś Oscary przyznaje się w 25 kategoriach. Statuetka waży 3,9 kilograma i ma 35 centymetrów wysokości, wykonana jest zaś ze stopu britannia (stopu cyny, antymonu i miedzi), a na zewnątrz pokryta dość cienką warstwą złota.
Akademię utworzono praktycznie w jednym celu – miała promować branżę filmową powstającą w samym Hollywood i przyczynić się do podniesienia prestiżu tego ośrodka filmowego. Gromadzono wszelakie publikacje dotyczące branży filmowej, co było zalążkiem Biblioteki Akademii funkcjonującej do dziś. Pierwszą bibliotekarką, a później dyrektorką biblioteki, była Margaret Herrick. Jak głosi legenda, zobaczywszy odlew statuetki zakrzyknęła, że rycerz wygląda jak jej wuj Oscar. Nazwa się upowszechniła, a od 1939 roku stała się oficjalna. Statuetki zaczęto numerować dopiero od 1959 roku, poczynając od numeru 501. Pierwsza ceremonia w maju 1929 roku w Hollywood Roosevelt Hotel trwała zaledwie kwadrans. Nagrodzono twórców filmów powstałych w 1927 i 1928 roku. W pierwszej dekadzie do popularności nagrody przyczyniały się prasa i radio – dostawały wyniki wcześniej i ogłaszały je o 23.00 po rozdaniu statuetek. Odkąd w 1940 roku Los Angeles Times opublikował wyniki przed ogłoszeniem zwycięzców na gali rozdania Oscarów, zrezygnowano z tej współpracy i do czasu ogłoszenia wyników nikt nie ma do nich dostępu.
Pierwszym z teatrów, w którym odbyła się gala, był Grauman’s Chinese Theatre (1944), skąd po raz pierwszy transmitowano ceremonię poza granice Stanów Zjednoczonych. Od 2002 roku ceremonie są realizowane z Dolby Theatre. Pierwsze gale odbywały się zwykle na przełomie marca i kwietnia, od 2004 roku (z wyjątkiem lat 2006 i 2021) ceremonie mają miejsce w ostatnią niedzielę lutego. Filmy zgłaszane do konkursu to produkcje, których premiery kinowe odbyły się w roku minionym. Nawet podczas II wojny światowej rozdawano Oscary. Jedynym wyrazem solidarności z Europą było wykonanie statuetek z gipsu, by oszczędzać metale potrzebne do produkcji broni. Po zakończeniu wojny zamieniono je zwycięzcom na te tradycyjne.
93. COVID-owa ceremonia rozdania Oscarów
Pandemia zmieniła organizację uroczystej gali, a także zasady zgłaszania filmów.
Twórcy mieli więcej czasu na zgłaszanie filmów do konkursu – pod uwagę wzięto wszystkie upublicznione produkcje z 2020 roku oraz te, które premiery miały do 28 lutego 2021 bieżącego roku. Dopuszczalny sposób premiery także uległ zmianie – mogła odbywać się w streamingu, z czego część producentów skwapliwie skorzystała.
Warto zwrócić uwagę, że platformy streamingowe już w minionym roku dały do zrozumienia, że chcą, by ich oryginalne produkcje stały się aktywnymi uczestnikami konkursu. W 2020 roku Netflix uzyskał aż 24 nominacje oscarowe i zdobył dwie statuetki. W bieżącym roku sam Netflix, zdecydowany lider w streamingu, może pochwalić się 25 nominacjami – między innymi za Manka, Proces siódemki z Chicago czy Nowiny ze świata. Amazon Prime Video otrzymał sześć nominacji dla produkcji takich jak Kolejny film o Boracie czy Pewnej nocy w Miami. Możemy oczekiwać, że kilka z wymienionych obrazów otrzyma upragnionego rycerza.
Jaką twarz pokaże Akademia?
Wracając do rozważań nad kierunkiem zmian i modernizacją Akademii trzeba się zdecydowanie przyjrzeć tegorocznym laureatom. Jeśli statuetki trafią do rąk twórców uznawanych w Akademii za mniejszość (kobiety, przedstawiciele grup etnicznych), to wydaje się, że proces transformacji rozpoczęty na 92. gali nie był tylko chwilowym kaprysem lub dostosowaniem się do kryzysów wywołanych ruchem #metoo i #blacklivesmatter. O tym jednak przekonamy się na 93. ceremonii rozdania Oscarów. Z niecierpliwością na nią czekam, bo w tym roku wyjątkowo trudno było mi się zdecydować, na których twórców stawiać. Wiele z nominowanych obrazów jest inspirowanych wcześniej publikowanymi tekstami. Większość narracji nawet umieszczonych w przeszłości, opowiada o trudnych społecznych kwestiach. Różnią je wizje twórców, metaforyczna i jednocześnie symboliczna przynależność autorów i artystów do wcześniej wskazanych mniejszości funkcjonujących (może nieoficjalnie, a jednak) w ramach Akademii. |
dr Małgorzata Bulaszewska
Kulturoznawczyni, filmoznawczyni i medioznawczyni. Wykładowczyni akademicka (Uniwersytet SWPS, Nowe Filmoznawstwo oraz WWSH, Wydział Nauk Humanistycznych i Społecznych). Członkini Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego oraz Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami. Bada popkulturowe aktywności sieciowe Digital Natives i Digital Imigrants, „rezydentów” i „wizytantów” ze szczególnym namysłem nad potocznością myślenia wokół wieku i wynikających z niego stereotypów o tym, co dozwolone lub zabronione. Analizuje retorykę polskiej blogosfery zarówno w obszarze werbalnym, jak i wizualnym oraz funkcjonowanie social media.