Stało się. Jack White, słynny innowator rocka i połowa kultowego duetu White Stripes, wydał właśnie trzecią solową płytę, którą natychmiast podzielił świat na malkontentów i absolutnych wyznawców, do których się zaliczam. Cztery lata po świetnym, bardzo rockandrollowym albumie „Lazaretto”, płytą „Boarding House Reach” Jack White zaskoczył fanów i krytyków, wydając kompletnie nieprzewidywalny, rozedrgany i zaskakujący album. Rozsierdzając rockowych ortodoksów, do swoich gitarowych riffów dołączył elektroniczną perkusję, vokodery, funkujące brzmienia klawinetu jak z najlepszych płyt Parliamentu czy Herbie Hancocka, gospelowe chórki oraz raveowo-hiphopowe klimaty rodem z lat 90. à la Beastie Boys.
Jest absurdalnie eklektycznie, pozornie chaotycznie i cudownie kpiarsko. Płytą „Boarding House Reach” White staje bardziej w szeregu z Frankiem Zappą, Davidem Byrne’m i Kapitanem Beefheartem niż z Led Zeppelin. I chwała mu za „poszerzanie pola walki”. Jack White krytykom i fanom się nie kłania, robi co chce i – co rzadkie we współczesnym muzycznym showbiznesie – jest prawdziwym i niezależnym wizjonerem. Dla wielu przekombinowane rozczarowanie, dla mnie – znakomitość. |
Jack White, Boarding House Reach, 2018 r., XL Recordings.