Od dawna szukałem takiej postaci. Z pogranicza. Ron Cooper rezygnując z utartych granic, odbił wyraźne piętno na dwóch różnorodnych dziedzinach. Były nimi minimal art i mezcal. A kolejność nie jest przypadkowa.
Tekst: Szymon Bira
W filii Muzeum Sztuki Współczesnej w kalifornijskim San Diego, dzielnicy La Jolla, w latach 2011-2012 odbyła się wystawa pt. Phenomenal: California Light, Space, Surface, celem której było zebranie artystów ujmujących w swych pracach w latach 60 i 70. relacje obiektu, skali, światła i przestrzeni. Na wystawie, która uznawana jest za jedną z ważniejszych dla tego nurtu, pojawiły się zarówno rzeźby, instalacje, jak i obrazy. Nie zabrakło również prac urodzonego w 1943 roku w Nowym Jorku Rona Coopera. To jeden z czołowych artystów kalifornijskiego ruchu w latach 60. określanego jako Light and Space.
Light and Space
Ten luźny, zbierający jednak pokaźną grupę ukierunkowanych twórców nurt wyraźnie odrzucał jakiekolwiek imitacje, eksperymentując z przekraczaniem granic – operując światłem, przestrzenią i materią oraz wpływem tych działań na percepcję odbiorcy. Sztuka Light and Space miała wyprowadzić widza z bezpiecznych, unormowanych granic postrzegania optycznego. Na wystawie pojawiły się również prace tak istotnych artystów dla sztuki konceptualnej i minimalistycznej Stanów Zjednoczonych jak Bruce Nauman, Robert Irwin, Mary Cors czy Helen Pashgian (były jednymi z niewielu kobiet związanych z ruchem L&S), Peter Alexander, Craig Kauffman czy rzeźbiarz DeWain Valentine. Ron Cooper tworząc we wspomnianym duchu, pracował na nietypowych materiałach – jego prace tworzyły lampy fluorescencje, szklane panele, żywica czy szklane włókna. W tamtych latach twórczość tę można było oglądać w ważnych galeriach Nowego Jorku, Los Angeles czy meksykańskiej Oaxaca, ale też niemieckim Düsseldorfie, Monachium czy Berlinie. Można powiedzieć, że Cooper jako artysta wizualny wziął intensywny i odnotowany udział w ważnym ruchu artystycznym drugiej połowy XX wieku, który nie bez wpływu pozostał na współczesnych twórców, również europejskich. Skąd zatem wzięło się jego drugie wcielenie – odkrywcy ducha mezcalu i nowatorskiego eksportera?
Finding mezcal
Twórca świetlnych instalacji spotkał mezcal (bądź, przywołując jego publikację-pamiętnik Finding Mezcal: A Journey into the Liquid Soul of Mexico, with 40 Cocktails – to mezcal odnalazł jego) w wioskach górskich wokół miasta Oaxaca, stolicy stanu w południowym Meksyku, do których trafił w latach 90. Ron po raz pierwszy dostał się do Oaxaca w 1970 roku. Był to epizod. I już wtedy natrafiając na nieznaną w tamtych latach turystom tkacką wioskę, zachwycił się lokalnym rzemiosłem tej ziemi. Mimo że od dziecka marzył o podróży do Japonii, po dwudziestu latach wewnętrzny głos miał nie dać mu spokoju – miał wrócić do Meksyku. Wrócił – dzięki znajomemu, na miejscu zaliczając jeden z lepszych okresów swojej twórczości. Wtedy też odnalazł mezcal. Co go odnalazło?
Mezcal to narodowy napitek Meksykanów. Bardziej uduchowiony krewny tequili (to rodzaj mezcalu wytwarzanego z agawy niebieskiej) wytwarzany z agawy, dokładnie z piña – jej rdzenia, serca. Mayahuel (aztecka bogini agawy i pulque – napoju wytwarzanego z jej sfermentowanego soku) musi być bardzo płodna, ponieważ tereny Meksyku do dzisiaj porastają dziesiątki odmian tej prehistorycznej rośliny. Etymologia słowa mezcal sięga nahuatl – języka Azteków do dzisiaj mającego w Meksyku status narodowy, choć śladowo używanego również w kilku sąsiednich państwach. Parę kulinarnych zapożyczeń z tego zagrożonego już dzisiaj przez hiszpańską supremację języka zawdzięcza również język polski. To słowa: awokado, kakao czy czekolada. Każdy mezcal ma swój indywidualny charakter, ale w większości z nich odnajdziemy nośne aromaty ziemi, piwnicy, dymu, wędzonego, prażonego, oleju czy suszonych owoców – skąd się one wzięły? Żmudna procedura ich narodzin musiała uwieść kalifornijskiego artystę. Wspomniane piña, bogate w cukry, kwasy i enzymy, oddzielone od liści, składa się w specjalnie wypalonych w ziemi paleniskach i tam wypieka pod przykryciem przez kilka dni. „Upieczony” surowiec jest rozdrabniany (mechanicznie, rzadziej już ręcznie), a rozgnieciona z niego pulpa trafia dopiero do kadzi fermentacyjnych. Pozostaje destylacja, owocem której będzie alkohol zdolny oddać charakterną woń, na którą nie bez wpływu pozostały dni, które surowiec spędził w okopach. Mezcal może być produkowany tylko w wybranych stanach Meksyku, a ta geografia prawna dynamicznie się zmienia (decyduje o tym CRM – Consejo Regulador del Mezcal, powstała w 1997 roku rada regulacyjna jakości mezcalu).
Miłość rozkwitała, choć na razie bardziej przypominała jednostronne zapatrzenie. Ron Cooper podróżował i podglądał, jak wytwarzany jest przez lokalnych wieśniaków Oaxaca, ten ponoć najbardziej rzemieślniczy alkohol świata. Chciał być bliżej zaobserwowanej, pracochłonnej i trudnej, lecz niemal religijnej relacji człowieka z rośliną. Zauważył też, że im dalej od miasta i cywilizacji, tym lepszej jakości, czystszy produkt. Zbierał więc od tubylców kolejne butelki i dzbany, próbując przewozić je przez granicę do USA. Uczył się i obserwował, mimo że jego sytuacja początkowo nie mogła być komfortowa. Miejscowi rolnicy musieli być podejrzliwi w stosunku do Gringo, źle mówili po hiszpańsku, a wytworzonego przez nich alkoholu nikt wcześniej nie butelkował i nie wywoził. Tak formowała się nowa pasja, ale też podwaliny poważnej przedsiębiorczości. Żmudne zdobywanie zaufania lokalnej ludności artysta opisał potem we wspomnianym Finding Mezcal.
Del Maguey
W 1995 roku Ron Cooper założył Del Maguey – Single Village Mezcal. Przedsiębiorstwo, które jako pierwsze wprowadziło rzemieślniczy mezcal z obszarów Oaxaca do dużych miast Stanów, ich barów i popularnych lokali, nie rezygnując przy tym z tradycyjnych metod produkcji. Del Maguey był też pierwszym producentem, który tak mocno stawiał na mikroklimat i terroir, przypisując konkretny mezcal do danej wioski, w której powstał. W działaniu tym Cooper od początku postawił sobie za cel wspieranie pojedynczych, lokalnych producentów. To od nich zaczynał, to oni też „wpuścili go” do swoich społeczności. Del Maguey oparło swoją filozofię na społecznej i środowiskowej odpowiedzialności, dbaniu o ekosystem, przemyślanych strategiach uprawy, finansowym dbaniu o partnerów produkcyjnych oraz ich środowisko i rodziny. Dbałość o tereny Oaxaca, plany ponownego zalesiania, utrzymywanie drobnych upraw zdolnych oddać konkretne gatunki agawy czy wypłacanie premii lokalnym pracownikom – to tylko niektóre z pomysłów konsekwentnie wdrażanych przez przedsiębiorstwo. Misja i duchowa pasja wydawały się równo kroczyć z przedsiębiorczością i rozwojem marki.
W 2017 roku Del Maquey, która już wówczas była najlepiej sprzedającą się marką mezcal w USA, podpisała umowę z Pernod Ricard. Od tej pory francuski gigant miał przejąć większość jej udziałów. Sprzedaż miała wzrastać globalnie. Czy jednak po drodze od lokalnych maestro mezcalero do międzynarodowego olbrzyma – jednego z większych koncernów alkoholowych na świecie, nie odbyło się bez strat jakościowych produktu? Czy nie utracił na tym sam mezcal, a wraz z nim rodziny wieśniaków przekazujących sobie z pokolenia na pokolenie tradycję jego wytwarzania? Pojawiły się takie zarzuty. Wydaje się jednak, że przedsiębiorstwo Coopera od początku dbało o zachowanie „zdrowego” pomostu między jednym światem a drugim – samemu takim pomostem w pewnym momencie się stając. Podobno założyciel marki nadal kieruje jej wizją, Del Maguey wciąż zachowuje swoje metody produkcji i narzędzia rzemieślnicze sprzed kontraktu, a celem współpracy z kompanią miało być tylko poszerzenie zasięgu sektora mezcal na nowych rynkach. W 2004 roku Ron Cooper, jak sam twierdził, sztuce poświęcał już tylko nie więcej niż pięć procent swojego czasu, resztę zostawiając dla rozwijającego się przedsiębiorstwa. Del Maguey nie zapomniało również o tych korzeniach. Zielone, charakterystyczne butelki „Del Maguey Single Village Line” nadal zdobią akwarele Kena Price’a. – Wychowywaliśmy się razem, poznałem go, gdy miałem 19 lat – wspomina Ron. Ten urodzony w Los Angeles ilustrator i rzeźbiarz zasłynął intrygującą twórczością łączącą w sobie wpływy meksykańskiej ceramiki ludowej, geologii czy biomorfizmu.
Czym tak naprawdę mezcal stał się dla Coopera poza rozwijaną latami formą nowatorskiej przedsiębiorczości? Powrotem do natury, nowym pomysłem na życie, być może formą nowej sztuki? Sam, zapytany o to, odpowiedział, że jeśli za sukces dzieła sztuki można uznać przemianę czy przekształcenie odbiorcy, to dobry mezcal jak najbardziej na takie miano zasługuje. Podobno od mezcalu nie boli go ciało. Chwali się, że po wypiciu nawet większej ilości, na drugi dzień nie czuje żadnych większych dolegliwości. Alkohol ten pije się nierozcieńczony, małymi łyczkami, bardzo powoli („Sip it – don’t shoot it!”), a zdaniem ojca jego ekspansji nawet dziewięćdziesiąt procent degustacji odbywa się w nosie. Przekreślmy jeszcze jeden zabobon. Mezcal nie jest halucynogenny. Z badań, które przeprowadziłem, wynika, że zdecydowana większość Polaków myli go z meskaliną – chemicznym związkiem występującym w niektórych odmianach kaktusów, m.in. Jazgrze Williamsa, bardziej znanej jako pejotl. W żadnym też „dodatkowym” wrażeniu nie pomoże nam zakupiona butelka z larwą robaka w środku – to stosowany, czysto marketingowy i „turystyczny” wymysł podbijający rdzenność produktu.
Jedną z galerii zachodniego wybrzeża USA, w której można było podziwiać prace urodzonego w Nowym Jorku artysty, jest Peter Blake Gallery. Prywatna galeria założona w 1993 roku przez Petera Blake’a znajduje się rzut kamieniem od przyciągającej turystów Laguna Beach w Kalifornii. Zdeterminowany wieloletnimi działaniami utrzymania przestrzeni artystycznej właściciel od początku swojej działalności stawiał na pokazywanie minimalizmu Zachodniego Wybrzeża i kalifornijskiego minimalizmu – jak określany jest nurt sztuki, który współtworzył Ron Cooper. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to ten sam człowiek, że jeden koleś dotarł tak daleko w tak odmiennych dziedzinach. He’s the same guy who start alcohol-mezcal revolution in USA?– pospiesznie piszę do właściciela galerii, pytając o dostępne na jego stronie prace sygnowane nazwiskiem Cooper. Po czym, po kilku minutach, jakby Kalifornia była gdzieś obok, gdzieś w zasięgu ręki, dostaję niewylewną odpowiedź: Yes, He is! |
Szymon Bira – ur. 1987 r. Od 2018 roku współpracuje z Lounge Magazyn, gdzie pisze o alkoholach wysokoprocentowych oraz w magazynie Aqua Vitae w dziale Co na półkach. Pracuje we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki. Autor książek poetyckich, w tym ostatniej pt. „3,5” (2015 r.)