Rozpędzony blockbuster i dzieło stworzone na wielki kinowy ekran. Film Adama Wingarda, twórcy znakomitego thrillera Gość, oferuje widzowi dokładnie to, co zapowiada już sam tytuł – walkę dwóch wielkich potworów. Obie postaci mają bogatą filmową historię i chociaż spotkały się już na ekranie w japońsko-amerykańskim filmie z 1962 roku, ich starcie nie było dotychczas opowiedziane z tak dużym rozmachem. Godzilla vs. Kong stanowi ponadto zwieńczenie drogi, którą podążaliśmy w ostatnich latach, przy poprzednich amerykańskich filmach poświęconych obu stronom potyczki. Zdając sobie sprawę, że będzie to pierwsze spotkanie najnowszej wersji tych bohaterów na ekranie, reżyser odrobił pracę domową i umiejętnie wykorzystał najlepsze elementy poprzednich odsłon, przy okazji naprawiając ich największe błędy. Praca się opłaciła, gdyż jego film to niezwykle smakowita audiowizualna uczta, która zapewnia widzowi czysty, niczym nieskrępowany fun. To produkcja stricte popcornowa, która jest jednak tego w pełni świadoma. Ba! Czyni z tego elementu swój największy atut. Dzieło Wingarda ogląda się momentami niczym przegląd najlepszych zagrań z kina rozrywkowego ostatnich lat. Choć nie przebija poziomem świetnego Konga: Wyspy Czaszki (2017), jest filmem, który zwyczajnie wciąga do swojego świata, pozwala na śmiech i masę pozytywnych wrażeń, a także na zupełne zapomnienie o otaczającej nas rzeczywistości. Warto zobaczyć na największym możliwym ekranie!