Sashimi z marlina złowionego w drodze gdzieś pomiędzy Martyniką a Saint Vincent smakowało wszystkim najbardziej. Za to w poszukiwaniu idealnego kotwicowiska, z krystalicznie czystą, turkusową wodą, idealną do nurkowania, najlepiej wybrać się na Tobago Cays.
Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Katarzyna Skorska, Arkadiusz Wódkowski
Saint Vincent i Grenadyny – to maleńkie karaibskie państewko leżące w archipelagu Małych Antyli. Ponad trzydzieści niewielkich wulkanicznych wysp rozrzuconych niczym ogon latawca na południowych krańcach Morza Karaibskiego przynależy do grupy Wysp Zawietrznych. Dla żeglarzy oznacza to mniej więcej tyle, że wokół Wysp Zawietrznych żegluje się nieco leniwiej i spokojniej. Choćby dlatego, że tam rzadziej niż na Wyspach Nawietrznych (do których należą między innymi federacja Saint Kitties i Nevies, o której dość głośno ostatnio w naszym kraju) hulają silne północne wiatry od strony oceanu. Piaszczyste plaże, ciepłe morze, idealne warunki do uprawiania sportów wodnych i podziwiania podwodnego świata, a w tle… piraci. Nic zatem dziwnego, że żeglarze z Polski, zwabieni takimi atrakcjami, coraz częściej zapędzają się w te rejony.
Ogród na wulkanie
W drodze z Martyniki na Saint Vincent i Grenadyny zatrzymujemy się na Saint Lucia – wyspie, a zarazem odrębnym państwie należącym do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, z własną władzą sądowniczą i wykonawczą. Na fladze Saint Lucia znajdują się trójkąty symbolizujące wulkaniczne szczyty Pitons – znak rozpoznawczy wyspy. Leżą one niedaleko portu i miasteczka Soufrière, którego nazwa nie bez powodu pochodzi od cuchnącego siarką krateru. W pobliżu wulkanu można zażyć kąpieli w gorących źródłach siarkowych, a po natarciu się cudowną glinką każdemu ubywa dziesięć lat. Tak zgodnie twierdzą wszyscy przewodnicy, nic dziwnego zatem, że tłumy turystów okupują dwie niewielkie sadzawki, z nadzieją na odzyskanie młodości. Na wzgórzach powyżej Soufrière znajdują się piękne ogrody Diamont Botanical Gardens. Pełno tam tropikalnych drzew i roślin. Saint Lucia oferuje turystom jeszcze wiele innych atrakcji: wyprawy do lasu równikowego, wycieczki nad atlantyckie wybrzeże do miejsca gniazdowania fregat, połowy sportowe, nurkowanie na rafie… w związku z tym w sezonie wszędzie jest gwarno i tłoczno, a ceny oferowane przez lokalnych przewoźników i organizatorów wycieczek należy ostro negocjować. Być może gdzieś na Saint Lucia są jeszcze oazy ciszy i spokoju z pustymi plażami, ale pewnie trzeba by ich długo szukać.
Antek i piraci
Następny przystanek to zatoka Wallilabou Bay na wyspie Saint Vincent. To tu właśnie znajdował się plan zdjęciowy do filmu Piraci z Karaibów, zatem niemal wszyscy żeglarze poczytują sobie za punkt honoru odwiedzenie tego miejsca. Cały teren w zatoce Wallilabou na potrzeby filmu został zamieniony w portowe miasteczko Port Royal. Fragmenty scenografii (niestety kilka lat temu mocno narozrabiał potężny huragan) przypominają miejsce, w którym Jack Sparrow został wtrącony do więzienia. Warto zajrzeć do niewielkiego muzeum, w którym wciąż znajdują się ciekawe rekwizyty i zdjęcia wykonawców głównych ról – ze ścian uśmiechają się do nas: Jack Sparrow (Johnny Depp), Will Turner (Orlando Bloom), Captain Barbossa (Geoffrey Rush) i urocza Elizabeth Swann (Keira Knightley). Kilka otwartych skrzyń aż kusi, by zrobić w nich sobie pamiątkowe zdjęcie. Tuż obok muzeum mieści się restauracja i niewielki hotel, ale zdecydowanie bardziej polecam wyprawę na drugi kraniec plaży, gdzie w niepozornej budce znajduje się Tony’s Bar. Przesympatyczny właściciel okazuje się miłośnikiem Polski i Polaków. Specjalność baru u Antka to piekielnie mocny rum wymieszany z egzotycznymi sokami. Napitek jest pyszny, cena za szklaneczkę wyjątkowo, jak na te okolice, przyjazna – lecz lepiej nie warto przesadzać z ilością, jeśli następnego dnia chcemy płynąć dalej.
Być może gdzieś na Saint Lucia są jeszcze oazy ciszy i spokoju z pustymi plażami, ale pewnie trzeba by ich długo szukać.
Marlin wygrywa z tuńczykiem
Urozmaiceniem wielogodzinnej żeglugi może być łowienie ryb. Naszą pierwszą zdobyczą okazał się dorodny marlin, nie tak wielki jak ten u Hemingwaya, ale wystarczająco duży, by nakarmić żarłoczną jedenastoosobową załogę. Kilkakrotnie jeszcze po udanych połowach nasz katamaran zamieniał się w wyjątkowy bar sushi – gdzie sami mogliśmy sobie serwować świeżą rybę na wiele sposobów. Sashimi z marlina wszystkim smakowało zdecydowanie najlepiej. Steki z marlina grillowane na rufie naszego pływającego domu też były w porządku, choć prawdę mówiąc, dopiero ostatnia partia została przyrządzona rzeczywiście wybornie. Nie do pogardzenia okazała się zupa z ostroboka. Stwierdziliśmy też, że świeżutki tuńczyk spożywany na surowo, bez wątpienia wymaga nieco więcej ilości sosu sojowego niż ów boski w smaku marlin. A dla wszystkich tych, którzy nie potrafią sobie złowić obiadu, pozostają homary. Dostaniecie je wszędzie, nawet na bezludnych wyspach. To tylko kwestia ceny.
Wspomnienie raju
Największe homary widziałam na Mayreau – prawdziwe olbrzymy – co wcale nie oznacza, że takie są w smaku najlepsze. Właściwie to żadne odkrycie, że wszystko, co przerośnięte, trudniej jest przyrządzić. Nic zatem dziwnego, że to, co wylądowało na moim talerzu podczas wieczornej uczty na urokliwej plaży Salt Whistle Bay, miało rozmiar i smak przerośniętego kurczaka, niestety było trochę niedopieczone i nie najlepiej przyprawione.
A co do innych homarów – podaje się je najczęściej z grilla albo zapiekane na rozmaite sposoby; z sosem czosnkowym, z limonkami, przyprawione serem lub chili.
W rejonie Saint Vincent i Grenadyn najdroższe homary, i chyba wszystko inne, serwowane są na Mustique, zwanej wyspą milionerów. Tę szykowną prywatną wyspę, pełną eleganckich hotelików i prywatnych rezydencji, upodobały sobie amerykańskie gwiazdy, a także brytyjska rodzina królewska. Mimo niewielkich rozmiarów wyspa ma własne lotnisko i malowniczy Basil’s Bar zbudowany na palach wbitych w wody zatoki Britannia Bay. Mick Jagger, Tommy Hilfiger, Raquel Welch i wielu innych sławnych i bogatych ma tutaj swoje wille. Zaglądają niekiedy do słynącego z festiwali bluesowych i jazzowych baru u Bazyla, gdzie serwowane są bardzo wyszukane i bardzo drogie drinki.
W poszukiwaniu idealnego kotwicowiska, z krystalicznie czystą, turkusową wodą, idealną do nurkowania, najlepiej wybrać się na Tobago Cays. Są to cztery niewielkie, bezludne wyspy otoczone rafą noszącą nazwę Horseshoe Reef. Na południowy wschód od Horseshoe Reef znajduje się jeszcze Petit Tabac. To właśnie na tej wysepce kapitan Jack Sparrow został porzucony przez nikczemnego Barbossę, który zagarnął jego statek.
Pod koniec lat 90. XX wieku założono rezerwat przyrody Tobago Cays Marine Park. Co to oznacza w praktyce? Otóż kilkadziesiąt jachtów dziennie cumuje na specjalnie w tym celu ustawionych bojach (opłata za cumowanie i wstęp do parku jest odpowiednio wyższa), skrzydła kite’ów od rana do zmroku fruwają nad Tobago Cays, żółwie wodne uciekają w głębiny przed wścibskimi nurkami, a co drugi turysta zabiera sobie na pamiątkę muszlę. Natomiast na plaży, tuż obok tablic z napisami informującymi turystów o zasadach zachowania w rezerwacie, rozstawione są stoły i kuchnie polowe.
Szykuje się, jak co wieczór, uczta, podczas której serwowany będzie – rzecz jasna – homar. |