ZNAJDŹ SOBIE FACH, SYNU
TEKST: MAGDALENA MASKIEWICZ
ZDJĘCIA: JACK VETTRIANO PUBLISHING LTD
To zdanie powtarzał mu ojciec w czasach, gdy nastoletni Jack
bladym świtem wysuwał stopę z łóżka, które dzielił z bratem,
prosto na lodowate linoleum w domu bez centralnego ogrzewania.
Narodziny kolejnego dziecka świętowano u Hogganów mało
hucznie – dolewając kubek wody do garnka z zupą. Nie
rozwodniło to ani talentu, ani uporu młodego Jacka.
Jack Vettriano jest fenomenem. Nie dlatego, że z chłopaka o robotniczym pochodzeniu z górniczego zagłębia Szkocji w Methilhill i korzeniami we włoskiej diasporze, zmienił się w jednego z najpopularniejszych współczesnych artystów, ale dlatego, że wszystko, co osiągnął, zawdzięcza sobie. Wielu rodzi się z talentem, wzbudzając tym nadzieję w sercach
najbliższych na ewolucję w wielkiego artystę. Jack nie wzbudzał w nikim nadziei, bo też nikt w nim jej nie pokładał. Nawet on sam.
Punktem zwrotnym była kobieta. Dziewczyna z młodości, która na 21. urodziny podarowała mu akwarele, widząc go wciąż szkicującego na tyłach kopert. Te mało męskie farby, jak sam je określił, były pierwszym krokiem przed techniką olejną. Powoli, ale z dużą pewnością, z każdym kolejnym obrazem oddalał się od Jacka Hoggana, niestrudzonego
kopisty dzieł wielkich mistrzów, i stawał się Jackiem Vettriano, którym chciał być; świetnie
operującym światłem i perspektywą, potrafiącym jak nikt inny wydobyć niepokojącą czerń.
Filmowa paleta kolorów, emanująca skupieniem kompozycja – jego własny, definiujący go styl. Lubieżnik z pędzlem w dłoni, kaznodzieja bez ambony, głoszący błyskotliwe kazania wprost z alkowy. O pożądaniu, zdradzie, winie, zakleszczającej sile miłości. Znam seks. Każdy rodzaj seksu. Próbowałem wszystkiego i dziś wiem, że tego apetytu nie da się
zaspokoić. Seks bez miłości zostawia pustkę – mówi.
Komfort głoszenia życiowych mądrości z perspektywy kanapy, stojącej w jednym z dwóch zajmowanych przez artystę apartamentów w Battersea Park Mansions. Autora przeszło 1000 płócien znajdujących się w prywatnych kolekcjach Jacka Nicholsona, sir Alexa Fergusona czy Robbiego Coltrane’a. Beneficjenta milionów funtów z tantiem płynących z reprodukcji samego tylko Śpiewającego kamerdynera, kawalera Orderu Imperium Brytyjskiego za zasługi w dziedzinie sztuki wizualnej. Safe and sound back in town. Czy na
pewno?
Jack Vettriano pomimo gigantycznej ewolucji, którą przeszedł jako artysta, pozostał człowiekiem pełnym pokory. Świadomym swoich wad, nałogów, blizn po dawnych przyzwyczajeniach, które wiodły go pokrętnymi i nieraz drastycznie ryzykownymi drogami. Jego obrazy: trójkąty, czworokąty, orgie i voyeryzm. Rozbuchana geometria ciał, nie dla dyscypliny, ale maksymalizacji rozkoszy, pętana szkarłatną wstęgą, co widać chociażby na płótnie Scarlett Ribbon. Jasny i przytulny salon. W otwartym kominku płonie ogień, czuć lekko wędzoną woń. Blat niskiej ławy, pomiędzy fotelami a kanapą, jest zasypany przedmiotami – książki, dokumenty, albumy, pocztówki z reprodukcjami jego obrazów. Książeczka czekowa Barclays Bank, nieotwarte listy, puszka gazu Zippo, zrolowany krawat, przepełniona popielniczka – może dwie. Okulary do czytania, paczka papierosów – może
dwie. Jack zapala pierwszego papierosa. Dłoń mu drży.
Czytając o tobie, od razu staje się łatwo uchwytnym fakt, że pomiędzy twoim życiem a sztuką nie ma żadnego rozdźwięku. Sztuka jest kontynuacją życia. Twoja osobowość emanuje z każdego płótna, bardzo często umieszczasz na nich siebie – dosłownie lub w sposób dorozumiany. Uprawiasz voyeryzm, jesteś wiecznym podglądaczem. Czy twoje obrazy to kronika twojego życia intymnego? Unieśmiertelniasz w nich własne erotyczne podboje?
Moje obrazy są w dużej mierze autobiograficzne. Mówią o rzeczach, które zrobiłem (w przypadku niektórych przyznaję to ze smutkiem), rzeczach, które słyszałem, że zrobił ktoś inny, oraz o rzeczach, które pragnąłbym zrobić. Powodem, dla którego umieszczam w nich siebie, jest fakt, że malując ze zdjęć, przeważnie sam fotografuję modelki. Przez lata byłem też swoim ulubionym modelem. Tani, zawsze chętny i zawsze dostępny. Niestety ta część mojej kariery dobiega już końca, ze względu na wiek. Poza tym umieszczam siebie na swoich płótnach, bo mogę i sprawia mi to frajdę, chociaż nigdy tego nie nadużywałem. Chcę powiedzieć, że nigdy nie wykorzystywałem okazji, przynajmniej nie w życiu
zawodowym. Gdy robię zdjęcia modelkom, bohaterkom moich obrazów, ustawiam kadr tak, by mieć gotową scenę. Skupiam się na tym, co chcę zobaczyć, co jest dla mnie ważne. Moje sesje nie są glamour, są pierwszym szkicem, dwuwymiarową animacją.
Czy obrazy, na których jesteś, mają bardziej osobisty charakter? Rezonują w tobie głębiej, dłużej?
Na pewno z wiekiem nabiera to większego znaczenia. Nawet jeśli nie szukamy już pewnych przyjemności, to chętnie do nich wracamy myślami, mamy je wciąż pod powiekami, chociaż wcale nie musimy za tym tęsknić. Życie zwalnia, osuwa się, odbiera pewne doznania, z innych z kolei rezygnuje się samemu. Kobiety zdecydowanie były dla mnie motorem życia.
Nie macie świadomości, jak wielka moc w was drzemie. Jestem admiratorem kobiecej seksualności i aby nie być gołosłownym mogę przyznać, że czasem kilka godzin zajmuje mi namalowanie idealnego szwu na kobiecej pończosze. Teraz erotyka nie jest już w centrum mojego zainteresowania, ale w przeszłości zwykle malowałem rzeczy, których doświadczyłem, które dawały mi przyjemność.
Już wiadomo, dlaczego tzw. establishment cię nienawidzi, bojkotując od lat wstęp twoich obrazów do państwowych sal wystawienniczych. Ci faceci od kreowania narodowych gustów są po prostu zazdrośni.
Być może. Głównie jednak mają w nosie malarstwo narracyjne. Jedyne czego chcą, to szokować odbiorców sztuki.
Kobiety cię fascynują, ale czy nie jest też tak, że deprymują? To dlatego malujesz ze zdjęć? Nie chcesz w swojej pracowni pulsującego życiem kobiecego ciała?
Ci, którzy malują z natury, przeważnie uczyli się tego już na etapie college’u czy studiów w Akademii Sztuk Pięknych. Ja rzemiosła uczyłem się sam i robiłem to naśladując mistrzów. Malowałem zastraszające ilości obrazów na podstawie zdjęć, rycin, albumów malarstwa, więc mój wzorzec był zawsze dwuwymiarowy, płaski. Obiekt w trójwymiarze to zupełnie inna historia. Ale tak, podjąłem próbę. Miałem kiedyś w studio modelkę i wytrzymałem z nią sam na sam jakieś trzy godziny. Nie była rozebrana, ale i tak mnie rozpraszała, i zrozumiałem, że to strata czasu. Mojego i jej. Mojego oczywiście bardziej. Mój styl pracy jest więc taki, że wybieram modelkę, proponuję jej konkretny ubiór, zwykle kilka wariantów sukienek lub kostiumów podkreślających sylwetkę w klasycznych
fasonach, dobieram akcesoria – szpilki są zestawem obowiązkowym – i pytam, czy jej to odpowiada. Jeśli się zgadza, zapraszam ją do siebie, by wykonać kilkanaście do kilkudziesięciu zdjęć (nie więcej niż dwie rolki filmu), z których wybiorę jedno, to które
przypnę sobie do sztalugi. Zdjęcie musi być idealne, muszę zobaczyć w nim to coś, dokładnie ten moment, który chcę namalować. Zdjęcie jest też idealne z innego powodu – nie rusza się…
Nie mówi…
Tak, nie mówi, nie potrzebuje kawy ani koca do okrycia ramion. Na początku kariery miałem moment zawahania wywołany tym stylem pracy. Czy nie jest to pewnego rodzaju oszustwo, nie do końca prawdziwe malarstwo skoro nie maluję z natury? Potem jednak dotarło do mnie, że nawet mój idol, Francis Bacon, też malował ze zdjęć, a o nim nikt nie odważy się powiedzieć, że to, co robił, to kolorowanie, wypełnianie konturów. Francis Bacon jest ważną postacią w moim życiu. Pamiętam, jak kiedyś po odwiedzeniu poświęconej mu wystawy w jednym z muzeów, wróciłem do domu i przez dwa tygodnie nie podszedłem do sztalug, zmiażdżony jego geniuszem i zdeprymowany własną niedoskonałością.
Aż wreszcie wstałem z łóżka, otrząsnąłem się i powiedziałem sobie: Ok. To, co zrobił Francis jest jego, to co malujesz ty jest twoje, nie mieszaj pojęć, każdy ma swoją drogę. A ja innej drogi nie znałem. Zawsze chciałem malować i nic nie mogło mnie zatrzymać, a potem z tej drogi zawrócić.
Myślałeś kiedyś o tym, żeby nauczać? Podzielić się swoją praktyczną, wyzutą z akademizmu, wiedzą i doświadczeniem z młodymi niepokornymi umysłami?
I tak, i nie. Uniwersytet w St Andrews, mieście gdzie się urodziłem, nadał mi honorowy doktorat (Doctor of Letters). Jestem więc doktor Vettriano, ale używam tego tytułu głównie po to, żeby dostać dobry stolik w restauracji. Może w takim razie uzdrowisz rynek sztuki…
(uśmiech) Zdarzyło się kilkukrotnie, że miałem cykl wykładów na temat malarstwa, właśnie w St Andrews. Nie jest to jednak Akademia Sztuk Pięknych, nie ma tam studiów kierunkowych związanych ze sztuką. Było to dość przyjemne, ale może właśnie dlatego, że incydentalne. Nie odnajduję się jako mentor, nie czuję, że jestem do tego uprawniony – pewnie moje robotnicze pochodzenie wykształciło we mnie to przekonanie. Nie mam też
na tyle pewności siebie, by przełamać te ograniczenia. Moje doświadczenie mówi mi też, że ci, którzy nie potrafią malować, uczą. Mówią o malarstwie. Natomiast ci, którzy potrafią malować, po prostu to robią. Nie znam żadnego wykładowcy, który byłby sławny z powodu osiągnięć na polu sztuki, znam natomiast artystów, którzy malują i w ten sposób zdobywają sławę. Szkoda mi na to czasu, wolę malować. Poza tym pieniądze są nieporównywalne.
Chcę zapytać o kobiety. Sama się dziwię dlaczego tak późno. Te wszystkie modelki, aktorki, kochanki, prostytutki. W większości brunetki o kobiecych kształtach, balansujące na szpilkach w pończochach i gorsetach. Dziesiątki kobiet. Czy rzeczywiście? Wiele kobiet czy wciąż ta sama pod wieloma postaciami?
Jack pochyla się nad stołem, bierze katalog pocztówkowego formatu i pokazuje mi zdjęcie kobiety w białej, odkrywającej ramiona sukni, na tle intensywnie purpurowej ściany. Tytuł obrazu One Moment in Time.
Ta kobieta odegrała ważną rolę w moim życiu. Jest na kilku obrazach, które uważam za najlepsze. Nie była miłością mojego życia, ale z całą pewnością była seksem mojego życia. Dostarczyła mi wielu bardzo intensywnych doznań. Nasza relacja – powiedzieć
o niej niekonwencjonalna, to nic nie powiedzieć – trwała kilka lat i była niezwykle żywa. Jej seksualność podsycała mój żar tworzenia. Jednak wraz z upływem czasu uświadamiasz sobie, że pornografia nie jest romantyczna, a ja, pomimo bogatych doświadczeń w sferze seksu, uważam się za romantyka. Gdy stajesz się sławny, zaczyna otaczać cię swego rodzaju aura, ludzie lgną do ciebie. Kobiety lgnęły do mnie, a ja z tego korzystałem. Prędzej czy później przychodzi jednak konstatacja, że seks z przypadkowymi partnerkami nie jest fajny. Nie jest fajny, bo zostawia w tobie pustkę. Nie mogę powiedzieć, że zawsze opieram się pokusom, samodyscyplina nie jest moją mocną stroną. Niestety.
Czy teraz jesteś w związku?
Tak. Nie. Jednak tak. Jest ktoś w moim życiu, ale nie mieszkamy razem. Mówiąc szczerze, nie sądzę bym potrafił z kimś żyć na co dzień. Cenię swoją wolność, w takim rozumieniu, że mogę pracować tyle ile chcę i nie powoduje to we mnie poczucia winy, że coś lub kogoś zaniedbuję. Byłem żonaty, rozwiodłem się po czterdziestce, więc już dość długo nie żyję w stałym związku. Obawiam się, że wykształciłem w sobie nawyki, które dla większości kobiet byłyby nie do zniesienia.
Czy kiedykolwiek przeszło ci przez myśl, by namalować dwie kobiety w erotycznej relacji?
Jeśli chodzi o seks i erotykę niewiele jest rzeczy, które nie przeszły mi przez głowę. Moje doświadczenie z kobietami, głównie heteroseksualnymi, ale również z tymi otwarcie biseksualnymi, niejednokrotnie pokazało mi, jak bardzo kobiety fascynują się sobą
nawzajem. Jak są siebie ciekawe i jak potrafią wzbudzić w sobie wzajemne pożądanie, wciąż nie tracąc zainteresowania mężczyznami. Kobiece ciało jest atrakcyjne zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet, podczas gdy ciało męskie już nie cieszy się takim
powodzeniem u tej samej płci. Gdybym miał namalować dwie kobiety w scenie intymnej, myślę, że byłoby to coś bardzo subtelnego i zostawiłbym wiele miejsca dla wyobraźni widza.
Twoje narracyjne płótna to czysty eskapizm. Zatrzymany kadr. Są jak wejście na salę kinową w trakcie seansu. Patrząc na twoje obrazy odczuwam ulgę. Co współczesna sztuka robi według ciebie z wyobraźnią widza? Jaki jest twój stosunek do Brit Art? Sztuka, czy współczesne kuglarstwo?
Lubię widzieć wysiłek w sztuce. Wkład pracy. Przychodzi mi na myśl Lucian Freud. Idee to nie praca.
Nasz wywiad jest mocno skoncentrowany na tobie jako człowieku, mniej na twojej twórczości. W dużej mierze dlatego, że twoje obrazy żyją własnym życiem. Niemal każdy rozpoznaje Tańczącego kamerdynera, jednak, gdy pytam o Vettriano, często widzę w oczach konsternację. Kwestionariusz Prousta, nazwany tak na cześć francuskiego pisarza, funkcjonujący współcześnie jako forma wywiadu publikowanego na ostatniej stronie Vanity Fair, to szybki test osobowości. Możesz odpowiadać hasłowo, opisowo lub… wcale. Jakiej cechy najbardziej nie znosisz w ludziach?
Chciwości. Zdecydowanie jest to cecha, która wzbudza mój największy opór, a zostałem z nią skonfrontowany wielokrotnie w dość dotkliwy sposób. Zdarzyło mi się parę razy w życiu podarować moim przyjaciołom swój obraz i uczucie jakie towarzyszyło mi, gdy dowiedziałem się, że trafił potem na aukcję, było paskudne. Osobisty prezent podarowany tym osobom, jakaś część mnie, którą uważałem za wartościową w wymiarze duchowym,
czy chociażby estetycznym, materializowała się jako czek. Nie sądzę, bym kiedykolwiek posunął się do podarowania przyjacielowi czeku na 40 tysięcy funtów. Byłem natomiast szczęśliwy, mogąc kogoś obdarować, mając nadzieję, że zechce ten podarunek
zatrzymać. Rozumiem ekonomiczne pobudki, w końcu nie wiem, nie znam do końca wszystkich okoliczności, ale…
… raczej nie przymierali głodem, prawda?
Myślę, że mam to po ojcu. To on zbudował we mnie tak głęboką niechęć do konfrontowania się z chciwością. Gdy byłem dzieckiem i wyciągałem przy stole rękę po drugi kawałek ciasta, jego wzrok prawie mi ją amputował, czytałem z tego spojrzenia nieme pytanie: Jak śmiesz?
Jaką ludzką cechę uważasz za przecenianą?
Nie mam pojęcia. Znasz mnie już lepiej niż ja sam, wymyślisz coś.
Czego najbardziej się boisz?
Tego, że moje największe osiągnięcia są już za mną. Ma to też związek ze starzeniem się. Kilka lat temu spadłem ze schodów i przemieściłem sobie bark. To na jakiś czas mnie zatrzymało, uniemożliwiając mi pracę. Od tamtego czasu miało miejsce kilka podobnych epizodów, gdy moje ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Gdy trzy lata temu BBC poprosiło mnie bym namalował portret Billy’ego Connolly’ego, znanego komika, który jest
niesłychanie popularny, jest wręcz ikoną w krajach anglojęzycznych, poczułem ogromną radość, że mogę wziąć udział w tym projekcie. Wzrastałem z tym facetem. Jest osiem lat starszy ode mnie i dość mocno doświadczony przez życie. Mural z jego postacią był moim ostatnim dużym dziełem. Mój lęk o to, że nie jestem już w stanie stworzyć nic wielkiego,
jest bardzo realny, namacalny.
Kiedy i gdzie byłeś najbardziej szczęśliwy?
Myślę, że to był ten okres mojego życia, kiedy mieszkałem w Edynburgu. Miałem wtedy jakieś 45 lat, malowałem i korzystałem z życia jak szalony. Miałem to szczęście, że nie tkwiłem wtedy jeszcze w sidłach żadnego nałogu, poza dobrą zabawą i wyrafinowanym seksem. Byłem niezwykle produktywny. Napędzało mnie życie jakie wtedy wiodłem. Byłem nie do zatrzymania.
Jaką cechę najbardziej cenisz w kobiecie?
Styl. To jest dla mnie szalenie ważne. Jest to pewnie związane z byciem artystą, wszystko odbieram mocno wizualnie. Kobieta, z którą się obecnie spotykam, ma dużą klasę. Uwielbiam patrzeć, jestem wzrokowcem, a patrzenie na kobiety sprawia mi szczególną
przyjemność. Jednocześnie jest we mnie jednak pewna obawa przed rozczarowaniem. Podam ci przykład. W przeszłości, gdy umawiałem się z różnymi kobietami, na przykład na kolację w restauracji, często zastanawiałem się, jak ona będzie wyglądać, co na siebie założy. Czy mnie nie rozczaruje. Teraz nie mam tego problemu. Moja partnerka ma ogromne wyczucie stylu, a ja mam ogromną radość z patrzenia na nią. Uwielbiam patrzeć… tylko pozwól mi patrzeć… Mogę tak siedzieć z kieliszkiem wina, palić papierosa, a
potem powiedzieć jej: A teraz się dotknij… Skojarzenie ze słynną sceną z filmu Blue Velvet z Isabellą Rossellini i Dennisem Hopperem jest nieuniknione. Poza maską tlenową wszystko się zgadza…
Jaką cechę najbardziej cenisz w mężczyźnie?
Szczerość. To dlatego tak zawsze lubiłem Baracka Obamę, bo według mnie emanuje szczerością. W dzisiejszym świecie zbyt wielu mężczyzn wykorzystuje kobiety, wykorzystuje sytuacje i władzę. Według mnie powinni być o wiele bardziej
empatyczni, wyrozumiali i szczerzy właśnie. Prostolinijni i z zakodowanym genem poczucia
przyzwoitości, poczucia dobra. Zawsze starałem się być dobry dla ludzi. Byłem taki zanim stałem się popularny i wierzę, że pozostałem taki do dziś. Gdy ktoś zaczepia mnie na ulicy, by zrobić sobie ze mną zdjęcie, z reguły się zgadzam, chociaż czasem sterczę jak idiota przez 10 minut zanim dziewczyna wreszcie uzna, że jest gotowa i wykona te wszystkie zabiegi z układaniem włosów i ust. Uważam również, że mężczyzna powinien być odpowiedzialny, w tym sensie, że powinien być uczciwy i uznawać ciążące na nim zobowiązania. Mam dom na Lazurowym Wybrzeżu, który bardzo lubię. Jeżdżę tam latem
odpoczywać, słońce i światło są tam fantastyczne, ale na Côte d’Azur mówi się też, że to słoneczne miejsce dla mrocznych ludzi. Wszyscy wiemy, jak wielu zamożnych Europejczyków ucieka do Monako w celu uniknięcia podatków, i to mi się nie podoba.
Podatki należy płacić, ze swoich zobowiązań należy się wywiązywać. To jest prawe, dobre i męskie.
Kto jest twoim ulubionym bohaterem fikcyjnym?
Jack dość długo się zastanawia. W wywiadzie udzielonym BBC, pytany o swój warsztat przywołał scenę z filmu Lot nad kukułczym gniazdem, tę, gdy McMurphy brawurowo sportretowany przez Jacka Nicholsona, mierzy się z ciężką rozdzielnią, którą usiłuje wyrwać
z podłogi, żeby przerwać nią kraty w oknie. Nie udaje mu się. Gdy zrezygnowany ociera pot z czoła, patrząc po twarzach mężczyzn zebranych wokół mówi z goryczą: At least I tried. To samo powiedział Vettriano o swoim malarstwie: Staram się robić to jak najlepiej.
Przynajmniej próbuję.
Podpowiadam: McMurphy?
…Wiesz, że tak? Touché! Nicholson był wielki w tym filmie, tak jak postać, w którą się wcielił. To niesamowite, jak charakter głównego bohatera zmienia się wraz z rozwojem fabuły. Jak jego postać ewoluuje. Uwielbiam jego antyautorytarne podejście i to, jak
z chojraka dbającego tylko o siebie, staje się bohaterem. Nicholson był genialny w tym filmie.
Na aukcji w Hongkongu kupił trzy z twoich obrazów, których jak czytałam, nie chce odsprzedać. To Dancer For Money, Night Geometry i Halfway to Paradise. Co ty na to?
Bardzo mnie to cieszy. Wychodzi na to, że mój idol jest również moim fanem.
Kogo mógłbyś nazwać swoim bohaterem w realnym świecie?
Leonarda Cohena. Zwłaszcza w jego późniejszych latach.
Twoje największe osiągnięcie?
Myślę, że zyskanie światowej rozpoznawalności. Udzielałem wywiadów dla magazynów z Rosji, z Polski (właściwie ten jest pierwszy), i wielu innych krajów. Myślę, że moja sztuka znajduje tak szeroki odbiór, gdyż jest reprodukowana na dużą skalę i żeby było
jasne, to mnie cieszy. Oczywiście ma to związek z jej tematyką, która, powiedzmy, jest nośna, ale też dzięki technologii. Nigdy nie byłem w Polsce, nigdy nie miałem tam wystawy, ale sama widzisz na swoim przykładzie, jak łatwo jest dotrzeć do informacji o mnie, o mojej twórczości.
Co jest twoją najbardziej cenną własnością?
Wracając pamięcią do miejsca, gdzie dorastałem, patrząc z tamtej perspektywy nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę mieć dom na Lazurowym Wybrzeżu. Mówiąc szczerze, nie mogłem mieć wtedy pewności, że będę mieć dom gdziekolwiek. Dziś mogę być szybciej w Nicei niż w Szkocji i to jest absolutnie fantastyczne. Jak długo leciałaś tu z Polski?
Około dwóch i pół godzin.
To dłużej niż myślałem. Wracając do twojego pytania, dom jest czymś, czego nigdy nie chciałbym utracić. Wiem, że to nie grzech, nie trzęsę się nad modelem mercedesa vintage, którego miałem i sprzedałem, chociaż był bardzo cenny.
Masz teraz samochód?
Tak, mam auto w Nicei. I uprzedzę twoje kolejne pytanie, nie jest to kabriolet. |