Na placu Narutowicza w Warszawie, gdzie krzyżują się liczne szyny tramwajów, stał niegdyś trójkątny znak ostrzegawczy, skierowany do maszynistów i kierowców. „Uwaga! Piesi” zostało przez kogoś przerobione na tytułowe „Piesi i koci” za pomocą grubego flamastra. Wówczas, niestety, znak zniknął. Jakiś Strażnik Placu wytaszczył znak i ukrył, uznając za zniszczony. A wcale zniszczony nie był! Łatwo na tamtejszym przejściu wpaść pod tramwaj, zarówno kotom, jak psom i ludziom. Ale tylko koty mają w miastach status zwierząt bezpańskich i niedotykalnych. Ich istnienie na placu Narutowicza zostało, choćby nieświadomie, wskazane nieznaną ręką poety/tki uzbrojoną we flamaster.
Wspominam znak, gdy docierają wieści o zniknięciu tego czy tamtego podopiecznego pani Kasi i pani Izy, najznamienitszych miejskich kociarek po naszej stronie Wisły. „Przechodniu, powiedz Ochocie, tu leżym jej syny, wierni jej prawom do ostatniej godziny” – tak sobie wtedy myślę, mijając pomnik Prezydenta Narutowicza. „Kurwy, naziole” – mamroczę też do siebie, wspominając zabójcę Prezydenta i wszystkich tych, którzy trują koty, przejeżdżają je samochodami albo zamykają w piwnicach, skazując na śmierć głodową.
Jorge Luis Borges podzielił zwierzęta na trzy klasy: te, z którymi oglądamy telewizję; te, które zjadamy oraz te, których się boimy. Klasa pierwsza – czyli wyższa – pozostaje z nami w relacji edypalnej (ja i ty na tej samej kanapie). Klasę niższą traktujemy instrumentalnie (zjem cię). Klasa trzecia – nieludzka – jest dla naszego gatunku fantazmatyczna; to potwory z filmów o dinozaurach, Godzilla albo bestie z newsów o rottweilerach (ewentualnie tygrysach w Afryce) odgryzających ludziom twarze i kończyny. Owszem, bestie tego rodzaju istnieją i dla ofiar są realne, ale dla nas i naszego kota na kanapie przed telewizorem mają status fantazmatyczny.
Rosi Braidotti, filozofka posthumanistyczna, cytuje i analizuje tę taksonomię. Edypalny sposób odnoszenia się do innych ciał, również ściśle zwierzęcych, nie tylko dziewcząt-króliczków, jest neurotyczny. Zakłada wolny dostęp i konsumpcję, przenikają go obsesje, fantazje i tabu. Przykład obsesji: córka Tadeusza Konwickiego do kota Iwana: „Ty, ty brzydki, ty kochany, najukochańszy, maleństwo słodkie, jak ty mogłeś, ale dobrze, że już jesteś, och najdroższy, gdzie jego mleczko, och, och!”. Jest córką, nie ojcem, ale powiela schemat edypalny, w kocie upatrując swojego kochanka. Obsesja kota: wkrótce zakochuje się w dziewczynce.

Komiks autorstwa Kasi Adamik

Przykrym dla kotów przykładem obsesji jest amerykański obyczaj prowadzenia ich do fryzjerów, manikiurzystów i stylistów. Podobnie określić należy nieustanne kąpanie (a i samo hodowanie „na mnóż”, jak mówią hodowcy!) – łysych kotów rasy Rex, Sfinks itd. Jeden taki biedak trafił przypadkiem pod mój dach. Nazywa się Fiki-Miki i myje się sam. Dzieli los z Marianem, Warchlakiem i Królikiem Henrym. Wszyscy, rzecz jasna, są moimi kochankami.
Inna amerykańska obsesja, czyli chirurgiczne usuwanie kotom pazurów, jest przejawem okrucieństwa płynącego z głupoty. Koty stają się w ten sposób nieszkodliwe dla mebli i dywanów, a więc uzdatnione do roli edypalnych pieszczoszków. Obyczaj ten podobny jest to dawnego bandażowania stóp Chinkom, ściskania brzuchów Europejek w gorsetach albo okaleczania narządów płciowych Afrykanek.
W ten sposób zadekretowana zostaje relacja podległości, a okaleczanym wmawia się, że stają się przez to bardziej powabni i godni miłości. Kot z usuniętymi pazurami jest jak człowiek bez dłoni. Albo jak kobieta bez łechtaczki. Niewiele czuje. Są to przykłady ekstremalne, niektóre historycznie, a niektóre współcześnie praktykowane.
Przykład fantazji: Kot Iwan pomaga Tadeuszowi Konwickiemu w pisaniu. Podobnie w domu państwa Krynickich koty pełnią rolę, nomen omen, krynicy poezji.
Fantazja ta ma pewne oparcie w ludzkim doświadczeniu, choć wiedza nasza na ten temat pozostaje przedmiotem spekulacji, stąd jej status fantazji. Domowe koty uwielbiają się kłaść na książkach, spać na kolanach piszących albo zgoła drzeć pazurami papiery, co piszący odbierają niejednokrotnie jako emanacje swych własnych, twórczych frustracji.
Starodawna powieść E.T.A. Hoffmana, niemieckiego romantyka, szczególnie lubianego przez Marię Janion, nosi tytuł „Kota Mruczysława poglądy na życie”. T.S. Eliot, Wisława Szymborska, Doris Lessing, Colette i Eliza Orzeszkowa to tylko nieliczni z grona wielbicieli/lek kocich łapek na swych biurkach. Literaci i literatki, a nawet krytycy i dziennikarze wierzą w kocie fluidy i energie kocie pomagające łowić w powietrzu słowa. Prawda czy nie, ale działa. Chętnie potwierdzam. Przykład uniwersalnego tabu: oglądamy razem telewizję, ale tylko ty, mój kocie albo psie, możesz mnie lizać, ja ciebie lizać nie będę.
Bruno Latour, ulubiony socjolog Macieja Gduli, stworzył teorię współbytowania ludzi i zwierząt w warunkach współczesnego rozchwiania opozycji natura-kultura. Czy bezpańskie koty, mieszkające w miastach, należą do tej pierwszej czy do tej drugiej? Podobnie miejskie ptaki, pchły, mole zbożowe, których rój podobno krąży po Ochocie, wypędzany z kolejnych domów. A także liczne bakterie, które nosimy w sobie.
Na pewno relacja między paniami Kasią i Izą a kotami, które karmią, kastrują i sterylizują, leczą i stawiają im budki – nie należy do żadnej z Borgesowskich kategorii. Jest heroiczna i całkowicie bezinteresowna. Panie nie dostają w zamian ani wierszy, ani prawa do głaskania. Po prostu należą do sieci ludzko-zwierzęcej. Działają – często w mróz i słotę – jako moralne ogniwa między światami. Arka przymierza między dawnymi (antropocentrycznymi) a młodszymi (postantropocentrycznymi) laty. Są ludzkie, piesie i kocie. |

Kazimiera Szczuka
Krytyczka literacka i historyczka literatury. Autorka m.in. dwutomowego wywiadu rzeki z prof. Marią Janion. Szczęśliwa posiadaczka czterech kotów.