Na umówione spotkanie Izabela przychodzi punktualnie. Promienna, uśmiechnięta, w prostej, a zarazem bardzo kobiecej, czarnej sukience, którą zdobi delikatne obszycie wokół szyi i seksowne rozcięcie na plecach. Zaczyna od zdania… „Kocham ubierać kobiety!”
Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Grzegorz Śledź, Piotr Stokłosa, Robert Wolański
Izabela Łapińska jest zjawiskiem ulotnym, niby jest, a jakby jej nie było.
Ma telefon, adres zamieszkania i tzw. miejsce pracy,
ale używa tych dóbr tylko wtedy, kiedy ona chce (…)
w związku z tym często traci cechy materialne.
Na szczęście jej suknie są zjawiskiem trwałym.
Alicja Resich-Modlińska
Projektujesz głównie sukienki…
Dla mnie spodnie praktycznie nie istnieją. Zatem w moich kolekcjach nie będzie spodni. Oczywiście zdarza się, że niekiedy projektuję je na zamówienie, czasem również garnitury. Ostatnio zaprojektowałam nawet urocze dresy! Nie boję się tego, lecz jeśli tylko mogę, to zawsze staram się ubrać kobiety w sukienkę. Ktoś może powie: „Nie mogę zakładać spódnicy, bo mam nieciekawe łydki” – nieprawda, wystarczy tylko dobrać odpowiednie buty. Poza tym widzę, jak mężczyźni w każdym wieku wspaniale reagują na kobietę w sukience.
Łapińska nie ulega chwilowym trendom – zapracowałaś sobie na taką opinię.
Zaczynałam na początku naszego stulecia, polska moda wówczas tak naprawdę dopiero się tworzyła. Przeszliśmy niesamowitą drogę. Kiedyś polskie domy mody uważały, że projektant nie jest ważny. Teraz jest już lepiej, duże marki zatrudniają projektantów, liczą się z nimi. Dlaczego o tym mówię? Spójrzmy, co się stało na przykład z Sonią Rykiel – kiedy żyła i sama dobierała projektantów, te jej sweterki były cudne. Gdy Sonii zabrakło – to już zupełnie inna historia. Podobnie z Kenzo: nie ma już tych niezwykłych kolorów, które charakteryzowały markę przez lata. Gdy projektantem w Kenzo był Takada lub Antonio Marraz, to jak wchodziłam do butiku Kenzo, chciałam mieć co drugą rzecz. A teraz – właśnie wróciłam z Paryża, byłam w ich sklepie. Wszystko jest ujednolicone, od trzech sezonów z jednym motywem, prawie wszystko jest unisex, nie ma owej niezwykłości…
A ty kochasz niezwykłość i indywidualność. Do tego koronki, kokardki i wyrafinowane detale…
Przywiązuję niezwykłą wagę do wykończenia w strojach. Obsesyjnie sprawdzam przeszycia, dobieram tkaniny, dodatki i uczestniczę w projektach niektórych dodatków od początku do końca ich powstawania – na przykład przy srebrnych guzikach, sprzączkach czy spinkach do mankietów. Komunizm zdewaluował w naszym kraju wartość ręcznie robionych rzeczy, w sklepach nie było niczego, więc wytwarzaliśmy to sami. Dlatego dziś jeszcze mamy żyjących wspaniałych rzemieślników, krawców i hafciarki. Zupełnie inaczej jest to postrzegane na Zachodzie.
To prawda, paryżanki oszalały na punkcie twoich kreacji, tych wszystkich misternych detali.
Przesadzasz trochę, ale rzeczywiście zbieram w Paryżu bardzo dobre recenzje. Kiedyś indagowano mnie, czy ubieram jakąś światową osobistość. Gdy odparłam, że ubieram córkę i żonę szefa Parlamentu Europejskiego – nie było więcej pytań. Inspiruje mnie kobiecość i nigdy nikogo nie naśladuję. Szanuję Eliego Saaba, Christiana Lacroix, kilometry ich ręcznie haftowanych koronek i zestawienia kolorów. Ja się po prostu nigdy nie godziłam na panujące wokół schematy. Zawsze wierzyłam w to, co robię, widziałam, jak ludzie reagują na moje kreacje. Zawsze też starałam się podążać własną drogą. Do tworzenia kolekcji wybieram tematy, które mnie inspirują, sama również tworzę formę. Oczywiście na początku był dystans do tej mojej inności ze strony stylistów w Polsce. Ale zmieniło się wszystko, gdy zrobiłam kolekcję zatytułowaną „Carska Rosja”.
To był jeden z twoich pierwszych pokazów, prawda? Rzecz działa się w hotelu Bristol kilkanaście lat temu…
To był 2004 rok, po pokazie przychodzą do mnie dziennikarze, znajomi styliści i mówią: co ty robisz? Na całym świecie króluje panterka, a ty jakieś kryształy, koronki, jakieś kwiaty i hafty, co to jest? Ale los chciał, że kilka miesięcy później te właśnie motywy carskiej Rosji pojawiły się u wielu projektantów na świecie, w tym u Jean-Paula Gaultiera. To, co zaproponowałam, okazało się hitem w całym świecie mody.
Dziewczyna z Suwałk wkracza z impetem w świat mody, dyktuje trendy‒ to z pewnością wymagało sporo samozaparcia.
Po „Carskiej Rosji” liczące się magazyny mody dostrzegły moje kreacje, zaczęto pokazywać moje ubrania w dobrych gazetach, zaczęłam też ubierać polskie gwiazdy: najpierw Agnieszkę Wagner, potem Małgosię Foremniak i Beatę Ścibakównę, a także Agatę Buzek, Jolantę Fraszyńską, Justynę Steczkowską, Edytę Górniak… Co w tym najfajniejsze – niektóre z nich trafiały do mnie przez przypadek. Byłam wtedy jeszcze nieco nieśmiała…
Ani trochę nie sprawiasz wrażenia osoby nieśmiałej.
Wiesz, kiedy przyjechałam do Warszawy, byłam onieśmielona, choć oczywiście bardzo wierzyłam, że oto właśnie wykrawam w tkaninach swoje przeznaczenie. Byłam dumna z tego, co robię i cieszyłam się niezmiernie, że właśnie zaczynam kreować modę. Nie zapomnę, jak wiele zrobiła dla mnie Alicja Resich-Modlińska, wspierała mój pierwszy pokaz, wprowadziła mnie na salony – zrobiła to z niebywałym wdziękiem, lekkością i zupełnie bezinteresownie. To jest dowód na to, że warto walczyć o swoje marzenia. Często to powtarzam młodym ludziom, których spotykam, którzy są zdolni, ale boją się i nie potrafią o siebie zawalczyć.
Zanim zostałaś projektantką, studiowałaś filozofię…
Mama wciąż mnie ostrzegała, że moda to trudny biznes, chciała żebym miała porządny zawód, a nie żebym trudniła się projektowaniem. Kiedy studiowałam filozofię na uniwersytecie w Toruniu i mówiłam wszystkim, że będę projektować ubrania, to rozlegał się wokół śmiech. Wszyscy sobie ze mnie żartowali i mówili, że przecież ubrań jest mnóstwo, że nie ma szans, żebym się przebiła. Podobnie było w domu. Pamiętam, na tym pierwszym pokazie w Bristolu, kiedy Agnieszka Wagner wychodzi w moim płaszczu.
Rozlegają się brawa, moja mama płacze. Myślałam, że to ze szczęścia. Wzięłam ją za rękę, a ona powiedziała: „A Ty jednak będziesz ekskluzywną krawcową…”.
Ale dlaczego filozofia? Czyżby pomagała w kreowaniu mody?
Jestem katoliczką, jestem osobą mocno wierzącą w Boga. Gdy moje dzieciństwo poukładało się w taki sposób, że bardzo wcześnie zmarł mój tata, to próbowałam sobie odpowiedzieć na kilka egzystencjalnych pytań. I pomyślałam sobie, że może studia filozoficzne będą odpowiedzią. Tak się nie stało, ale studia na pewno pogłębiły moją wiedzę ‒ do dziś pamiętam ideę Platona, że żyjemy w krainie cieni, przykuci do skały i tak naprawdę nie widzimy tego świata.
Te studia z pewnością wiele mi dały. Na pewno stałam się dzięki nim bardziej odważna. Na naszym wydziale kobiety stanowiły zdecydowaną mniejszość, wciąż musiałyśmy udowadniać, że nie jesteśmy gorsze czy głupsze od kolegów. Na początku naprawdę było
ciężko, ale w efekcie dało mi to więcej siły. Każdy musi się zmierzyć z przeciwnościami. Wychodzę z założenia, że nie może być zbyt łatwo. Ale wiem też, że otrzymałam szczególny dar: po prostu widzę kobietę ubraną w mojej wyobraźni. Zrozumiałam to kiedyś podczas rozmowy z pewną skrzypaczką. Ona mi powiedziała, że zaczęła grać bo… po prostu zaczęła słyszeć muzykę. Wow! – dziękuję Ci, Panie Boże ‒ jaki Ty mi dałeś prezent! Ja po prostu widzę kobietę ubraną, z detalami. Kiedy widzę tkaninę, od razu wiem, co może z niej powstać.
Czy fakt, że pochodzisz z Suwalszczyzny, ma wpływ na to, co projektujesz?
Wychowałam się w miejscu, gdzie przyroda jest bardziej intensywna niż w innych częściach Polski; lato krótsze, zimą jest zimniej. My z pewnością byliśmy wychowani bliżej natury, bliżej ziemi, ludzie są bardziej otwarci, pracowici i pokorni, nie mają w sobie zawiści. Może dlatego Kieślowski, Wajda i Miłosz spędzali mnóstwo czasu właśnie na tych terenach. Moje rodzinne strony dały mi wiarę i siłę.
Sprzedajesz swoje projekty w Paryżu, Wiedniu i Mediolanie. Co byś poradziła Polkom w kwestii mody?
Żeby szukały i odnajdowały samą siebie. Każda kobieta jest piękna i każda jest inna. Nie ma kobiet niekobiecych, nie ma rozmiaru niekobiecego. Natomiast naśladowanie koleżanki jest bez sensu. Polki są jednymi z najpiękniejszych kobiet na świecie, ale zbyt łatwo poddają się panującym trendom. Marzy mi się więcej odwagi u Polek, więcej pewności siebie w kreowaniu siebie. Owszem, można być w zgodzie ze światowymi trendami, ale nie niewolniczo. Ubiór dużo o nas mówi, każdy element opowiada jakąś historię, nawet, kiedy milczymy. Patrzę na detale i widzę, czy ktoś jest marzycielem, ma dwa światy, czy jest poszukiwaczem. Cenię indywidualność. Takim kobietom dedykuję swoje ubrania. Kobietom, które chcą być inne, niepowtarzalne, nie chcą wtapiać się w tłum. |
www.izabelalapinska.com