Nowatorski i niszowy produkt, zespół pasjonatów, własna plantacja rosa rugosa, wielki stół zamiast lady sklepowej, kreatywność i radość tworzenia – to ekosystem Magdaleny Beyer, w którym upływ czasu ma swoją wartość i nadaje życiu właściwą perspektywę.
Tekst: Maria Lewkiewicz
Fridge by yDe to biznes czy filozofia życia?
Nie jestem kobietą biznesu, ani nie mam takiego wykształcenia, ani chęci tworzenia biznesu w potocznym rozumieniu tego słowa. Moja firma, wynik różnych okoliczności i sytuacji życiowych, prosperuje bardzo dobrze. Sama się zastanawiam czy dlatego, że to moja pasja, a liczenie spodziewanych zysków jest na ostatnim miejscu. Z perspektywy czasu i życiowych doświadczeń widzę, że moją filozofią życia jest wymyślanie. Chyba nawet jestem od tego uzależniona – dzień bez kreacji, to trochę dzień stracony. Fridge to tylko jedno z wielu pól mojej aktywności, ale dające mi olbrzymią satysfakcję i nieograniczone pole do wymyślania właśnie.
Określenie ekologiczne nie wystarcza do opisu kosmetyków Fridge. To dużo więcej czy coś zupełnie innego?
Zanim wystartowaliśmy z fridge jeździłam na targi kosmetyczne, sprawdzałam składy i działanie kremów, oglądałam opakowania. Zorientowałam się, że te wszystkie kosmetyki niewiele się od siebie różniły: miały podobne składy i opakowania. I wcale nie były takie eko, bo np. zawierały alkohol i konserwanty. Alkohol jest co prawda naturalny i konserwuje krem, ale wysusza skórę i obniża skuteczność aktywnych składników. Postanowiliśmy wtedy, że będziemy w 100% naturalni, a nawet ekstremalnie naturalni, przekroczymy granice ustanowione przez eko kosmetyki… Jeśli tworzyć nową markę to bez ograniczeń!
Prawie dwa lata nasz zespół chemików, zachwyconych postawionym przed nimi zadaniem,
szukał sposobu na stworzenie kremu bez alkoholu i konserwantów, który nie zepsuje się po dwóch tygodniach. Efektem tej pracy była zupełnie nowa kategoria – kosmetyki świeże, prosto z lodówki ważne tylko 2,5 miesiąca. Byliśmy pionierami. Po 10 latach to wciąż nowinka kosmetyczna.
Dlaczego świeże kosmetyki działają silniej?
Działają optymalnie. Wykorzystują wszystko, co jest w nich zawarte, ponieważ nic nie zakłóca tego działania. Wszystko się wchłania. Nie mają silikonów, które tworząc warstwę okluzyjną na skórze, powodują, że skóra nie oddycha. Nasze kremy nie zatykają porów
skóry, pozwalają jej oddychać i wchłaniać odżywcze składniki. Skóra je wręcz zjada! Ta różnica w działaniu jest odczuwalna, wszystkie klientki to potwierdzają. Z dużym zdziwieniem, bo wrażenie jest rzeczywiście przyjemne i zaskakujące.
Kosmetyki Fridge są świadomie marką niszową. Dlaczego?
Masowa produkcja kojarzy mi się z obniżeniem jakości, co wynika np. ze stosowanych składników. Nasze kosmetyki to m.in. olej różany pozyskiwany z naszej plantacji w Starzyńskim Dworze. To wymaga dużo pracy i to ręcznej. I musi kosztować. Olej z dzikiej róży to bomba witaminowa i kwasy Omega 3, 6 i 9. Pracujemy teraz nad nową metodą pozyskiwania oleju, żeby tych wartościowych składników tracić jak najmniej.
W czasach triumfu medycyny estetycznej pani przekaz jest zaskakujący, a jednocześnie bardzo spójny z całą filozofią Fridge: nie bój się upływu czasu, pogódź się z nim i po prostu dbaj o siebie.
Denerwuje mnie to, że obecnie kobieta jest bez wieku, zawsze młoda. A przecież nie uciekniemy przed czasem i zmianami jakie niesie. Nasz wygląd zależy nie tylko od pielęgnacji zewnętrznej, też od ogólnej higieny życia i tego, co mamy w głowie. Sama staram się te trzy rzeczy łączyć, bo to daje pełnię. Otwartość na świat, aktywność, ciekawość to naturalne eliksiry młodości. Jeśli dusza jest młoda to i twarz pozostaje z nią w zgodzie (śmiech). Nie wiem co powiem za 15 lat, ale teraz wierzę, że harmonia wewnętrzna to przepis na wieczną młodość. Harmonia to słowo, które często się przewija w naszej rozmowie. Jest pani twarzą swojej marki; hoduje róże wykorzystywane do produkcji
kosmetyków, które sama stosuje; wraz z zespołem szuka nowych receptur. To cały ekosystem.
W tym roku skończyłam 50 lat i czuję, że wszystko jest możliwe. Oswoiłam już swoje lęki i wątpliwości, dużo wiem, dużo zrobiłam, mam mnóstwo doświadczeń. I teraz mam wrażenie, że to wszystko składa się w sensowną całość. Z moim zespołem (same dziewczyny) działamy jak organizm, jesteśmy sobie potrzebne, lubimy się, możemy na sobie polegać. Niczego nie muszę udawać, mogę być sobą i robić to, do czego jestem przekonana. Do tego chcę też przekonać klientki. Życie w zgodzie ze sobą i światem naprawdę jest możliwe, a jak się jest na dobrej drodze to życie niesie.
W pani przypadku to zgoda na własną kreatywność?
Tak (śmiech). Nosi mnie, ciągle szukam nowych wyzwań. Tak było np. z perfumami. Okazało się, że mam naturalny talent do tworzenia zapachów. Właśnie wprowadziliśmy na rynek kolejne zapachy. Przychodzi taki moment, że mam na to ochotę, eksperymentuję, dużo się dzieje, a potem przez rok do tego nie wracam. Wrócę pewnie za parę miesięcy. Teraz projektuję jedwabne szale z moimi ilustracjami. Niebawem ujrzą światło dzienne.
Wraca pani do korzeni, do malarstwa? Skończyła Pani ASP.
Moje poczucie estetyki nigdy mnie nie opuszcza; wymyśliłam opakowania, ubrałam w koraliki, kryształki Svarowskiego, wstążki itd. Kiedy fascynowałam się fotografią, zrobiłam wystawę Zabawa ze zdjęć lalek Barbie na ulicach miasta. Malowania mi dotąd nie brakowało, a teraz przyszedł ten czas. Jeżdżę do Starzyńskiego Dworu i maluję. Mój domowy ekosystem to zaakceptował (śmiech). Wkrótce zrobię jakąś wystawę, na pewno.
Zdjęcia, które publikujemy, są świetną ilustracją naszej rozmowy.
Potrzebuję przestrzeni. Najważniejszym dla mnie słowem jest słowo IDĘ, w mojej wersji yDE (śmiech). Życie to ruch. Doceniłam czas i chcę go maksymalnie wykorzystać. I cieszyć się z tego co mam.|
POLĘDWICA Z DORSZA MIĘTOWO-MELISOWA
DANIE PROSTO ZE STARZYŃSKIEGO DWORU
(na 4 porcje)
SKŁADNIKI:
4 soczyste kawałki polędwicy z dorsza
(po 200g)
duży pęk świeżej melisy (najlepiej
z własnego ogródka)
duży pęk świeżej mięty (najlepiej
z własnego ogródka)
kieliszek białego wina
odrobina masła
oliwa z oliwek
cytryna
czarny pieprz w młynku
sól w młynku
WYKONANIE:
Melisę i miętę posiekać i wymieszać. Każdy kawałek dorsza posolić i posypać obficie świeżo zmielonym pieprzem z obu stron. Następnie każdy kawałek ułożyć na osobnym kawałku folii do pieczenia, zawinąć brzegi folii do góry. Pokropić dorsza cytryną, polać białym winem, na wierzch nałożyć grubą warstwę mieszanki miętowo-melisowej. Na tak przystrojonego dorsza położyć drobne kawałeczki masła i całość skropić oliwą z oliwek. Folię zamknąć, zostawiając u góry niedużą szparkę. Piekarnik rozgrzać do 180 stopni C. Zawiniątka z dorszem ułożyć na blasze i piec 10-13 minut. Podawać w folli (rozchylić ją i na wierzch dosypać jeszcze świeżej siekanej meliso-mięty).