Czas pandemii wstrzymał prace artystyczne na całym świecie. Po ciężkim okresie, od października startuje nowy sezon w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Na stanowisku dyrektora muzycznego pojawia się nowa postać – maestro Patrick Fournillier, z którym rozmawiam o niełatwym powrocie, o skutkach lockdownu, o nadchodzących produkcjach, jego wizji muzyki i o tym, co według niego jest najważniejsze w pracy dyrygenta.

 

Tekst: Maria Zarycka

 

Na początku chciałam serdecznie pogratulować i wyrazić radość z powodu objęcia przez pana stanowiska dyrektora muzycznego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Jestem pełna nadziei, że będzie to bardzo owocna współpraca.
Dziękuję bardzo! Czuję się zaszczycony, że zostałem wybrany na to stanowisko. Także mam dobre przeczucia, co do tej współpracy, sądzę, że stworzymy wiele fantastycznych wydarzeń zachęcających do przyjścia do teatru i śledzenia naszej pracy.

Kiedy rozpoczęła się pana współpraca z Teatrem Wielkim – Operą Narodową?
O ile dobrze pamiętam – w październiku 2011 roku.

Czy już wtedy poczuł pan, że chciałby się związać z tym miejscem na dłużej?
Kiedy po raz pierwszy przyszedłem do teatru, nie było takiego pomysłu, żebym został dyrektorem muzycznym. Ani w mojej głowie, ani w planach Waldemara Dąbrowskiego. Po kilku latach wspólnych działań wzajemne zainteresowanie się pogłębiało. Miałem dobre relacje z orkiestrą, solistami i całą administracją teatru, które opierały się na wzajemnym zaufaniu. Dla mnie bycie dyrektorem muzycznym oznacza coś więcej niż stanowisko czy tytuł. Wiąże się z tym duża odpowiedzialność i zaangażowanie, gdyż do obowiązków należy nie tylko praca z muzykami – równie ważne jest dbanie o artystyczny wizerunek Teatru Narodowego. Taka propozycja i jej przyjęcie – to muszą być mądre i przemyślane decyzje.

W ubiegłym sezonie miał pan poprowadzić dwa spektakle: Werthera i Traviatę, jednak z powodu pandemii Opera została zamknięta, co uniemożliwiło jakąkolwiek pracę artystyczną. Te produkcje mają pojawić się w najbliższym czasie, ale zanim pomówimy o nich, chciałabym zapytać, jak ocenia pan wpływ pandemii na działalność artystyczną w ogóle – jakie widzi pan konsekwencje tej sytuacji i jak mogą one wpłynąć na działalność artystyczną?
To bardzo wyjątkowa sytuacja. Wszystko zostało pozamykane nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Dla artystów to była katastrofa. Musieliśmy zaprzestać działalności muzycznej na prawie sześć miesięcy. Niemożność artystycznego wyrazu ma negatywne skutki dla psychiki, nie wspominając nawet o technicznym przygotowaniu… Wielu musi zmagać się z ciężkimi skutkami tej sytuacji, szczególnie trudne jest to dla młodych artystów, których kariera nie jest jeszcze ustabilizowana. Oczywiście premiera Wertera się odbędzie w październiku. Traviata będzie później, w maju.

Nowy sezon artystyczny otwiera balet Korsarz z muzyką Adolphe’a Charlesa Adama, zobaczymy go w wiedeńskiej wersji Manuela Legrisa. Jednak na początku października odbędzie się premiera wspomnianego już Werthera Julesa Masseneta. Jakie znaczenie ma dla pana takie otwarcie współpracy z Teatrem Wielkim? Twórczość tego kompozytora jest panu bliska?
Jules Massenet to francuski kompozytor, a ja jestem znany jako specjalista od repertuaru włoskiego i francuskiego właśnie. Przez szesnaście lat byłem dyrektorem muzycznym Festiwalu Julesa Masseneta – jednego z ważniejszych francuskich festiwali, który odbywa się w miejscu urodzenia kompozytora – w Saint-Étienne. Moim głównym celem było i nadal jest rozpowszechnianie jego twórczości, co rzeczywiście się udaje. Jest znany coraz szerszej publiczności na całym świecie. Dlatego tak się cieszę, że mogę pokazać Werthera – chcę, by francuski styl był lepiej znany.

Na nadchodzący sezon artystyczny zaplanowano sześć premier, razem dwadzieścia pięć tytułów operowych i baletowych, cykl koncertów i recitali, a także wiele wspaniałych nazwisk wśród zaproszonych solistów. Czy może pan powiedzieć coś więcej o tym, co nas czeka?
Przede wszystkim prawykonanie Werthera odbędzie się z Piotrem Beczałą. Mam z nim wyjątkową relację, jesteśmy przyjaciółmi. To wybitny polski tenor i śmiało mogę stwierdzić, że jest najlepszym Wertherem na świecie. Mamy także młodą mezzosopranistkę z Ukrainy – Irynę Zhytyńską. Jest fantastyczną artystką, tworzą z Piotrem wyjątkową parę. Zależy mi, aby dawać szansę na współpracę utalentowanym młodym artystom. Zdobywanie doświadczenia poprzez pracę z zespołem Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, z tak rewelacyjną orkiestrą, jest bardzo ważne dla rozwoju młodych ludzi. Jest to także istotne dla naszej przyszłości artystycznej. Ważni są dla mnie również polscy artyści, bo pomimo że jesteśmy operą międzynarodową, to przecież przede wszystkim narodową i musimy mieć dla nich miejsce. Po Wertherze robię Toscę w listopadzie. Usłyszymy ponadczasową Carmen. Później czeka nas premiera Fidelia Beethovena. Bardzo się cieszę, bo to koprodukcja z Kopenhagą. Koprodukcje są bardzo pomocne, gdyż realizacja nowego tytułu obarczona jest dużymi wydatkami. Dają możliwość stworzenia czegoś lepszego za mniejsze pieniądze. W maju będzie Traviata, później premiera baletu Mayerling z choreografią Kennetha MacMillana, którego bardzo cenię – to arcydzieło. Zależy mi na współpracy z Krzysztofem Pastorem – dyrektorem baletu. Chcę w ten sposób dać znak, że jestem nie tylko dyrektorem muzycznym operowym i koncertowym, ale także baletowym. Myślę, że dla wizerunku Opery zgrany, twórczy zespół jest bardzo ważny. Na koniec sezonu zagramy premierę Cyganerii Pucciniego – włoskie dzieło, które dla mnie ma wyjątkowe znaczenie. Czeka nas wspaniały sezon, ze świetnymi tytułami i nazwiskami – tu wspomnę też o Aleksandrze Kurzak, z którą łączy mnie również wieloletnia znajomość.

Solista to często indywidualność – chce wprowadzać swoje własne zasady i nie lubi się podporządkowywać. Jak pan z nimi pracuje? Wprowadza pan dyktaturę, czy raczej zawierza ich umiejętnościom?
Przygotowując premierę, pracuję z wyprzedzeniem z reżyserem, żeby wszystko poznać. Chcę wiedzieć jaka ma być scenografia, jakie kostiumy, jaki jest estetyczny zamysł reżysera. Potrzebna jest do tego dobra, inteligentna współpraca, aby dać śpiewakom jak najlepsze warunki do opowiadania historii, bycia aktorem. Nie lubię sytuacji, kiedy scena uniemożliwia śpiewakowi pracę. Muzyka i akcja muszą działać razem, być w tej samej idei artystycznej. Czasem dochodzi do konfliktów – muzyka jest dobra, ale scena nie lub odwrotnie – scena jest fantastyczna, ale na przykład śpiewak nie ma możliwości, żeby odpowiednio poprowadzić frazę. Dlatego bardzo ważne jest, by być blisko reżysera. Tworzenie zespołu jest kluczowe. Jeśli chodzi o pracę z solistami, to dla dobra produkcji mądrzej jest prowadzić artystyczny dialog ze śpiewakiem. To bardzo ważne, by dyrygent, budując swoją interpretację, uwzględniał możliwości artystów, pomagając im tym samym w pokazaniu swoich możliwości. Kiedy istnieje dialog, dyktatura jest niepotrzebna!

Czasami zdarza się, że dyrygent przyjeżdża w pilnym zastępstwie i nie ma czasu na odbycie wymaganej liczby prób. Jak to możliwe, że przedstawienie można wykonać w takich okolicznościach?
Oczywiście potrzebujemy czasu, żeby się przygotować. Nie można przyjść w ostatniej chwili. Bardzo ważne jest, aby wszystko przygotować z każdym – z chórem, orkiestrą, wszystkimi solistami. Jeżeli pracujemy razem kilka miesięcy wcześniej i ta praca jest bardzo dobra, to możemy mieć mniej prób przy wznowieniu. Ale jeśli to pierwszy raz, muszę mieć czas, by popracować ze wszystkimi. Natomiast prowadzenie przedstawienia bez prób to zupełnie inna historia! Pomimo że wszyscy inni są przygotowani, to dyrygent musi mieć perfekcyjnie opanowany zarówno utwór, jak i… nerwy! Zaproponowana wcześniejsza interpretacja muzyczna może być zupełnie inna, a orkiestra, chór i soliści muszą odpowiednio reagować na nową wizję dzieła! Trzeba być czytelnym, konkretnym i silnym! Na szczęście rezultat zazwyczaj jest niesamowity dzięki uwadze i determinacji wszystkich uczestników pomimo trudnych okoliczności.

A co z proporcjami pomiędzy elementami? Czy podczas pracy nad spektaklem operowym jest pan w stanie wpłynąć na ekspresję samej muzyki w tym samym stopniu, co przy pracy z utworami symfonicznymi? Czy prawdą jest, że w operze pierwszy plan zarezerwowany jest dla solisty, a muzyka jest tylko tłem?
Kiedyś wielki dyrygent Arturo Toscanini powiedział, że priorytetem jest muzyka. Teraz to się trochę zmienia, a wielu reżyserów chciałoby mieć pierwszeństwo na scenie. Myślę, że prawda jest pośrodku. Musimy współpracować. Nie ma pierwszeństwa dla sceny, nie ma pierwszeństwa dla muzyki, priorytetem jest to, jaki komunikat chcemy przekazać publiczności. Opera to sztuka kompletna – kostiumy, choreografia, scenografia, muzyka, aktorstwo – wszystkie elementy muszą być na tym samym poziomie, mieć tę samą ideę. Wychodzimy od partytury, w której wszystko jest zawarte, po prostu musimy jej zaufać. Uwierzyć w jej zapis i przestrzegać zasad ustalonych przez kompozytora.

Czy dyrygowanie muzyką operową jest trudniejsze od dyrygowania muzyką symfoniczną? Czy zgodzi się pan z tym, że każdy dyrygent operowy jest w stanie poprowadzić koncert symfoniczny, ale nie każdemu dyrygentowi symfonicznemu uda się wykonać spektakl operowy?
Tak, to prawda. Na koncercie symfonicznym jest tylko orkiestra i nie trzeba dostosowywać swojej interpretacji do solistów. Nie można zrobić tego samego Werthera za każdym razem, w dużej mierze to zależy od tenora, którego ma się przed sobą. Aby prowadzić operę, trzeba mieć więcej doświadczenia, pewnej elastyczności i pokory.

Chcę jeszcze zapytać o początki pana kariery. Studiował pan w Paryżu i Salzburgu.
Studia dały mi dobre przygotowanie, jednak ważne jest, aby po ukończeniu szkoły brać udział w konkursach dla dyrygentów. Niestety w tym zawodzie mamy tę trudność, że orkiestra nie jest jak instrument, nie jest jak fortepian czy flet. Jeśli jesteś skrzypkiem, masz przy sobie swój sprzęt i możesz ćwiczyć wszędzie, natomiast jako dyrygent nie możesz pracować bez orkiestry. Branie udziału w konkursach dyrygenckich daje możliwość zdobywania doświadczenia. W 1982 roku zająłem I miejsce w Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim im. Hansa Haringa w Salzburgu, otrzymałem także II nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach. Podczas tego wydarzenia nagrodzono mnie wielokrotnie, między innymi dostałem nagrodę publiczności. Otrzymanie wyróżnienia od jury to jedno, ale czym innym jest otrzymanie jej od słuchaczy – to uznanie jest dla mnie o wiele cenniejsze. Całe życie pracuję, by dawać ludziom szczęście. Od tego konkursu zaczęła się moja kariera. Po powrocie do Francji zostałem asystentem dyrygenta w Orchestre National de Lille. Wtedy zacząłem zbierać całe swoje doświadczenie, najpierw we Francji, a później zaczęły się wyjazdy za granicę.

Dlaczego został pan dyrygentem? Czy pochodzi pan z muzycznej rodziny?
Mój ojciec pasjonował się operą i kiedy skończyłem cztery lata, raz w tygodniu zabierał mnie do teatru. Znałem wszystkie utwory operowe, ale nigdy nie pomyślałem, żeby zostać dyrygentem. Lekcje gry na fortepianie rozpocząłem w bardzo młodym wieku, mając 18 lat odkryłem klawesyn. Żeby opłacić studia pracowałem w orkiestrze kameralnej i orkiestrze barokowej jako młody klawesynista. Pewnego dnia nasz dyrygent nie mógł przyjść na koncert, zdarzył się wypadek samochodowy, jemu nic się nie stało, ale poprosił mnie, żebym go zastąpił, a ja się zgodziłem. Od tamtej pory zacząłem na poważnie interesować się dyrygenturą. Zapisałem się na lekcje do Louisa Fourestiera, który był wówczas wybitnym dyrygentem – przez 15 lat piastował stanowisko dyrektora muzycznego Orchestre Symphonique de Paris. Był moim mentorem. Niestety pracowałem z nim tylko sześć miesięcy. Na początku dyrygentura nie była moim celem, jednak los zadecydował inaczej i tak jest z większością wydarzeń w moim życiu. Naprawdę uważam, że wszystko zostało już gdzieś zapisane…

Skoro zaczęło się od opery, to czy od początku czuł pan, że chce się zająć głównie tym gatunkiem muzycznym?
Szczerze – nie potrafię wybrać między muzyką symfoniczną a operą. Nie mógłbym zajmować się tylko jednym albo drugim. Potrzebuję ich obu.

Czy kiedykolwiek dyrygował pan którąś z pozycji polskiej literatury muzycznej? Jeśli tak, co to było?
Tak. Oczywiście nie znam całego repertuaru muzyki polskiej, znam kilka utworów, na przykład kompozycje Krzysztofa Pendereckiego, Witolda Lutosławskiego, Karola Szymanowskiego – utworem Szymanowskiego dyrygowałem podczas konkursu dyrygenckiego w Katowicach. Przygotowałem wówczas Uwerturę koncertową E-dur op.12. Nagrodę publiczności otrzymałem właśnie za to wykonanie. Lubię też Stanisława Moniuszkę i oczywiście Fryderyka Chopina. Bardzo cenię to, co znam, ale dużo jeszcze przede mną.

Jaka jest tajemnica dyrygentów? Często wykonujecie swój zawód do ostatnich dni, wciąż mając świetną kondycję fizyczną i psychiczną.
Moja praca jest moją pasją. Uwielbiam to, co robię. Nie wyobrażam sobie, żeby zrezygnować z muzyki. Chcę też wciąż przekazywać swoje doświadczenie, a dyryguję już ponad czterdzieści lat. Myślę, że z nami jest tak, jak z bardzo dobrym winem. Im starsze, tym lepsze.

Skoro to pasja i przyjemność, to czy denerwuje się pan przed występami?
Nie denerwuję – skupiam się na muzyce. Chciałbym też dodać coś o mojej pracy z orkiestrą i chórem Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Bardzo ich cenię. Przede wszystkim są bardzo życzliwymi ludźmi i chcą być coraz lepsi. To jest fantastyczne! Jestem im za to niezmiernie wdzięczny, bo nie zdarza się to często. Nie patrzą na zegarki, żeby sprawdzić, kiedy skończy się próba. Chcą się uczyć, chcą pracować i się rozwijać, bo sztuka wciąż jest ich pasją. Dzięki nim ja także się rozwijam. Chcę dać także publiczności możliwość bycia lepszym, by i oni dorastali artystycznie podczas koncertów. To dla mnie ważne, by dać im coś, co ich na tyle poruszy, że wyjdą z opery odmienieni. Ten zespół muzyków mi w tym pomaga i to właśnie nadrzędny powód, dla którego powiedziałem Tak Waldemarowi Dąbrowskiemu – świetnemu dyrektorowi, który bardzo dobrze rozumie potrzeby opery. Czuję, że razem możemy robić w tym Teatrze niesamowite rzeczy.

Z naszej rozmowy możemy wyciągnąć wniosek, że najważniejsza jest praca zespołowa.
Absolutnie. Jeśli jesteśmy świetnymi solistami indywidualnie, ale nie potrafimy zaufać innym, nie potrafimy z nimi pracować, nigdy nie stworzymy niczego wyjątkowego. Piękno, jakość artystyczna, radość i pełnia ekspresji jest wynikiem pracy zespołowej! |

Afisz opery Werther