Gdyby ktoś mi powiedział, że sennym marzeniom można nadać całkiem realne kształty, że trafię na jawie do wnętrza bajkowego giganta i że zachwycę się niczym dziecko biorące po raz pierwszy do ręki kalejdoskop, raczej nie uwierzyłabym.
Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Swarovski Kristal Lwelten
Wystarczyło jednak zbliżyć się do głowy Olbrzyma o kryształowych oczach i znaleźć wejście tuż obok jęzora wodospadu. Przez długą i mroźną zimę jęzor jest zamarznięty, a lśniące pod czapą śniegu kryształowe oczy stają się pierwszą zapowiedzią niezwykłego. Kryształowe Światy otwarto w 1995 roku, w stulecie założenia firmy Swarovski. Multimedialny artysta austriacki André Heller stworzył tu prawdziwą krainę fantazji.
Prawdę mówiąc, Kryształowe Światy Swarovskiego trudno zakwalifikować do kategorii muzeum. To jest raczej specyficzna, dość wyjątkowa galeria, pełna niezwykłych audiowizualnych instalacji. Wiele z nich jest zaskakujących, wręcz magicznych, sporo tam ekspozycji cokolwiek kontrowersyjnych lub po prostu kiczowatych. W hali głównej zachwycił mnie przepiękny, największy na świecie (300 tysięcy karatów) kryształ oraz olbrzymia, wypełniona tonami kryształowych kamieni ściana, ale kryształowa replika paradnej uprzęży hinduskiego maharadży wzbudziła we mnie raczej mieszane uczucia. Zanurzyłam się więc, najpierw bez większego przekonania, w podziemne komnaty cudów i odnalazłam zapominany przez lata dorosłego życia, prawdziwie bajkowy świat krystalicznie czystych kolorów, kształtów i marzeń. Kosmiczne wizje, szklane wycinanki, oryginalne interpretacje słynnych utworów i świetlne poematy oczarowały mnie zupełnie.
Zaraz na początku wędrówki zatrzymałam się na dłużej przy Planet of Crystals – trójwymiarowej instalacji, która zabrała mnie w daleką, pozaziemską podróż do utopijnego wszechświata. Ale kiedy weszłam do ogromnej kuli zbudowanej z 590 kryształowych trójkątnych luster, wypełnionej zmieniającym się światłem i łagodną muzyką Briana Eno, miałam ochotę zostać tam na zawsze. A był to dopiero drugi przystanek wędrówki po trzewiach Olbrzyma, nazwany Crystal Dom (dom to po niemiecku świątynia). Niektórzy porównują to miejsce do wielkiej piłki golfowej, ale na tym między innymi polega urok Kryształowych Światów – możemy sobie po nich wędrować i wyobrażać, cokolwiek przyjdzie nam do głowy.
Jest jeszcze kilka miejsc, o których nie chciałabym już nigdy zapomnieć, choćby skrzący się przeróżnymi kolorami Leviathan, którego na swój użytek nazwałam meduzą, i Crystal Forest (absolutnie magiczny las), po którym mogłabym wędrować bez końca. Ale Kryształowe Światy mają jeszcze tę zaletę, że wciąż coś się w nich zmienia, stale coś się dzieje, przybywają nowe ekspozycje. Pewnej zimy powstał specjalny aneks, tuż przed wejściem do świata Giganta. Owa eksperymentalna instalacja nazwana fadin’to whiteout pozwalała odbyć jeszcze jedną niezwykłą wędrówkę, tym razem w bezkresny świat dalekiej, mroźnej północy. Whiteout to naturalne zjawisko w Arktyce, które można zaobserwować, gdy niebo pokryte jest cienką warstwą chmur, a ziemia świeżym śniegiem. Silnie rozproszone światło słoneczne sprawia, że zacierają się wszelkie kontury i powstają nietypowe cienie, co prowadzi do zupełnej utraty orientacji. Całkiem nowe doznania oparte na odmiennym postrzeganiu światła, biały zawrót głowy – takie było moje pożegnanie z Gigantem przed laty.
W 2015 roku w Kryształowych Światach Swarovskiego rozpoczęła się nowa epoka olśnienia… Rozświetlone Komnaty Cudów zostały powiększone i zakomponowane na nowo. Wokół Olbrzyma rozpościera się teraz park, będący rezerwatem kryształowej przyrody. |