Słuchanie Marii Pomianowskiej, kiedy opowiada o Festiwalu Skrzyżowanie Kultur i o muzyce w ogóle, to jak otwarcie na oścież okna w dusznym pokoju. To opowieść o tym, co ofiaruje świat tym, którzy są na niego otwarci.
Wysłuchała: Beata Brzeska
Dobrze, że mamy swoją identyfikację wiemy kto jest naszą matką, kto ojcem, ale to nie znaczy, że ktoś inny, nie może być nam tak samo bliski. Przez wiele lat byłam purystką, ważne były dla mnie zasady obowiązujące w zachodniej muzyce klasycznej, ale kiedy w latach 80. pojechałam do Indii i nauczyłam się grać na sarangi, totalnie zmieniłam sposób myślenia, o tym czym może być instrument.
Wiolonczela, na której gram od dzieciństwa, to instrument, który stale się zmienia, a indyjskie sarangi nie zmienia się od 500 lat. To odkrycie stało się zarzewiem odtworzenia zapomnianych polskich instrumentów, suki biłgorajskiej, mieleckiej i fideli płockiej. Dzięki grze na instrumentach indyjskich, udało mi się odtworzyć technikę wykonawczą staropolskich fideli kolanowych. Grano na nich tzw. techniką paznokciową, która jest powszechna w indyjskiej instrumentalistyce. Po części to odtworzenie, a po części stworzenie nowej techniki, nie ma przecież żadnej weryfikacji z oryginalnym zapisem muzycznym. Tworząc technikę gry oraz repertuar dla tych instrumentów korzystałam z elementów muzyki ludowej nie tylko polskiej, ale też tradycji południowo -europejskiej oraz azjatyckiej między innymi Indii, które mi się bardzo podobały i pasują! Tak gram od lat, bo to są bardzo ciekawe źródła inspiracji. I to jest żywa muzyka – z elementami różnych kultur muzycznych świata, ale spójna z zachowanym idiomem polskości, wykonywana na tradycyjnych instrumentach. Muzyka polska przez wieki była wzbogacana przez elementy tatarskie, rosyjskie, szwedzkie, niemieckie, żydowskie i inne z uwagi na swoją historię i położenie geograficzne. Ja się tego nie boję w tradycji mojego kraju.
Fuzja nie musi być zmiksowaną papką różnych sposobów postrzegania tworzywa muzycznego ale jest to możliwość prezentacji oraz dialogu. Podczas tego dialogu czasem powstanie wartość dodana, jakiś wspólny język i to jest piękne. Jeśli nie powstanie, cudna jest sama konwersacja. To jest naturalna potrzeba człowieka, żeby zetknąć się z czymś, co nas wzbogaci, poniesie. Trzeba najpierw bardzo dokładnie poznać daną muzykę, żeby móc stwierdzić, czym ona się różni od np. mojej mazowieckiej muzyki lub w czym jest podobna, a gdzie są obszary nieusuwalnej inności. I czy jest możliwość jakiegoś dialogu.
Zaczęłam tego szukać w latach 90., a jednocześnie zainteresowałam się muzyką polską. Przez Indie, całą Azję i wszystkie moje podróże dotarłam do nizinnej ludowizny – Mazowsza.
Globalna wartość dodana z obserwowania innych kultur muzycznych wynika z tego, że każdy inaczej odbiera i słyszy muzykę chińską, afrykańską etc. Możemy wymieniać doświadczenia i poszukiwać takich elementów, które nam: twórcom, artystom, kompozytorom, wydają się atrakcyjne i możliwe do przeszczepienia na grunt polski w najmniej bolesny sposób. To tworzy nową muzykę, a jednocześnie opiera się na polskiej tradycji muzycznej. Tak jest na wydanej ostatnio płycie Moniuszko z 1000 i jednej nocy, a wcześniej na płycie Chopin na pięciu kontynentach czy też Voice of suka. Może jest to sposób na odejście od potocznego rozumienia tradycji, jako czegoś zamkniętego i nienaruszalnego? Z drugiej strony jest bardzo silny nurt zachowania muzyki tradycyjnej w niezmienionej formie. Wszystko jest potrzebne i wartościowe. W moim wypadku, świadome poznawanie od strony teoretycznej i praktycznej muzyki tradycyjnej, nie tylko polskiej ale również innych narodów, szczególnie Azji, było bodźcem do poszukiwania uniwersalnego archetypu w muzyce, który odpowiada za bezinteresowność aktu twórczego. Badałam różne sposoby pojmowania piękna w sztuce czy jej znaczenia w życiu jednostki i społeczeństw. Nauczyłam się różnych zasad kształtowania tworzywa muzyki, co okazało się nawet ważniejsze niż szukanie wspólnej substancji, zawierającej się w zjawiskach dźwiękowych różnych regionów świata. Podczas licznych podróży, zbierałam bogate doświadczenia w pracy z artystami zajmującymi się różnymi gatunkami muzyki. To otworzyło mi oczy na współczesne procesy przemian w kulturze i sztuce, zarówno te które poszukują wspólnego języka, jak i te oparte o dążność do zachowania własnej tożsamości poprzez chociażby poznanie i kultywowanie rodzimej tradycji.
Ja tylko odpowiedziałam na wyzwanie, kiedy podczas mojego pięcioletniego pobytu w Japonii pojawił się pomysł, żebym zagrała Chopina na instrumentach japońskich. Zrobiłam to i zaczęło mi się podobać. Za każdym razem, w zderzeniu z nową dla mnie muzyką – indyjską, koreańską, japońską, wietnamską, afrykańską czy inną – miałam poczucie wielkiego bogactwa i szacunku do tego, co człowiek może stworzyć, jak wielu jest nieznanych genialnych muzyków i muzyki granej na prywatne potrzeby.
Dawno temu usłyszałam w Indiach, że cała muzyka świata jest od zawsze napisana, muzycy ją tylko odkrywają. Jak Amerykę, która była, zanim odkrył ją Kolumb. Bardzo dużo się uczę, jestem ciągle ciekawa świata, ciągle mnie fascynuje i tak sobie myślę, że skoro jeszcze tylu rzeczy nie wiem, a chcę poznać, to starość jeszcze mnie nie dotyczy. To moja energia. Plus szacunek dla innych, który wyniosłam z domu. Dotknięcia emocji w czystej postaci doświadczyłam w Seulu. Choć znałam już inne kultury muzyczne, zaskoczyło mnie, że gra się tam odwrotnie niż mnie uczono. Siedziałam na koncercie i kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi, a jednocześnie ta muzyka mnie całkowicie pochłonęła. Podobne doświadczenie przeżyłam w teatrze japońskim, gdzie nie rozumiejąc niczego z recytacji aktora, popłakałam się z emocji. To zmieniło moje podejście do muzyki – zrozumiałam, że ona działa bez żadnego intelektualnego udziału. Indie uczą pokory: artyści mają w ręku narzędzia, ale bez emocji nic nie działa. Artyści nie są jedynymi twórcami – relacja z publicznością ma ogromny wpływ na wykonywany utwór, na to czy niesie, czy nie. Zrozumienie tego pozwoliło mi cieszyć się muzyką i zerwać ze sztywnym gorsetem nałożonym przez edukację w szkole muzycznej. Multikulturowość to ciekawość innych i otwartość. Dawniej uważano, że świat jest wielością i odmiennością kultur, a ich członkowie traktowani byli jako przypisani do własnych konwencji kulturowych. Współczesność zaczyna powoli traktować odmienne kultury muzyczne, jako składowe elementy wspólnego ogólnoludzkiego dziedzictwa, które mogą być wykorzystywane w tworzeniu nowego sposobu myślenia na temat tego, czym jest w ogóle muzyka. Przez wiele lat starałam się przedstawić muzykę etniczną jako cenny wsad ludzkości do wspólnego dziedzictwa. Teraz świadomość różnorodności jest powszechna, ale kiedy zaczynaliśmy festiwal i wcześniej, to był szok. Paradoksalnie wtedy łatwiej było przekonywać do inności. Teraz przeszkadza, coraz częściej, nadawanie festiwalowi pozamuzycznych znaczeń, zmiana punktu widzenia z muzycznego na jakiś inny. Moim zdaniem lęk przed innością wynika z braku wiedzy – czyjś śpiew wydaje nam się demoniczny, a scenografia pełna straszydeł. Po czym okazuje się, że demoniczny śpiew to pieśń weselna, a straszydła to rośliny z pobliskiej wioski. Mamy prawo do dialogu. Jeśli rozmawiamy z kimś, z kim się nie rozumiemy, to mamy szansę tę nieusuwalną inność zaakcentować, ale nie odrzucać. Gdy człowiek dojrzewa powoli poznaje sam siebie. Swoje możliwości i talenty ale też ograniczenia. Coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że aby się rozwijać potrzebuje innych. W moim wypadku bez długoletnich doświadczeń na tajemniczym kontynencie Azji, nigdy nie podjęłabym się rekonstrukcji technik gry na zapomnianych instrumentach polskich.
Nie starałabym się budować pomostów pomiędzy muzyką ludową a muzyką klasyczną. Nie tworzyłabym międzykulturowych projektów opartych o tradycje różnych narodów, ale mocno wpisujących się we współczesne trendy Muzyki Świata. To właśnie kontakt z innością był impulsem wyzwalającym większość moich artystycznych działań na przestrzeni ostatnich 30 lat. Najpiękniejsze w tych doświadczeniach było odkrycie, że bez względu na różnice kulturowe w muzyce możemy zrozumieć się bez słów.
15 lat na Skrzyżowaniu dajemy nadzieję, że wszyscy mamy prawo być tacy, jacy jesteśmy, prawo do siebie, życia i myślenia po swojemu. Nie tylko przez kilka dni festiwalu, ale zawsze. Łączy nas miłość do muzyki i to jest wystarczające podobieństwo. Wiem, że pod wpływem koncertów, ludzie przybywający od lat na nasz festiwal, zafascynowali się kulturą jakiegoś kraju, planują wyjazdy, śledzą koncerty. Otwierają się ogromne nowe przestrzenie. Każdy znajduje coś dla siebie na swoim poletku – muzyk, kucharz, krawiec, filozof. To poszerza świadomość i nie pozwala poddawać się stereotypom. Nasza publiczność przez te lata się zaprzyjaźniła, ludzie dyskutują, podpowiadają swoje muzyczne wybory. Warsztaty pozwalają spotkać się z artystą, można kupić płyty, skosztować różnych kuchni, porozmawiać z wykonawcami. To uwalnia od lęku przed innością. Pani Mario – zaczepia mnie pani na bazarku – wiadomo już, co będzie w tym roku na festiwalu? To ogromna satysfakcja. |