Melody Gardot to bardzo ceniona w Polsce amerykańska wokalistka o polskich korzeniach. To autorka tekstów, kompozytorka i gitarzystka, która oprócz niezwykłego, głębokiego głosu, silnej osobowości scenicznej i niewątpliwej urody jest jedną z tych artystek, która swoją muzyką spowodowała szlachetną „rewolucję”, czyli przesunięcie otwartej popowej publiczności w stronę jazzu. I chwała jej za to.
Tekst: Maciej Ulewicz
Właśnie możemy cieszyć się pierwszym w jej karierze, znakomitym albumem koncertowym „Live in Europe”. To płyta – jak jej autorka – ze wszech miar wyjątkowa. Ale o tym za chwilę. Cofnijmy się trochę w niedaleką przeszłość.
Nieszczęśliwy wypadek samochodowy, któremu artystka uległa w 2003 roku, całkowicie zmienił jej życie, a także wrażliwość na świat i odbiór muzyki. Długoletnia terapia, także muzyką, spowodowała, że Melody na dobre zajęła się komponowaniem i została zauważona przez Universal, dla którego w 2008 roku nagrała swój debiutancki album „Worrisome Heart”.
Następny był świetny „My One and Only Thrill”, z którego pochodzą piękne jazzowe ballady: „Who Will Comfort Me” i moje ulubione „Your Heart Is As Black As Night”.
Albumem „Currency of Man” z 2015 roku Melody Gardot zdeklasowała wszystkie koleżanki po fachu oraz samą siebie, wydając płytę wybitną i najlepszą w swojej karierze. Po jazzowym „My One and Only Thrill” i etnizującej „The Absence” wspólnie z producentem Larry Kleinem nagrała materiał, który umieścił Gardot na samym szczycie w galaktyce jazzu, r&b i, przede wszystkim, bluesa. Płyta powalała transowymi kompozycjami, gdzie rdzenny, południowy amerykański blues mieszał się z genialną sekcją dętą, niepokojącymi, uwodzącymi aranżacjami instrumentów smyczkowych, a dojrzałe, głębokie, zaangażowane społecznie teksty utworów traktowały o samotności, bezdomności, rasizmie, dotkliwie punktując kryzys społeczny i ekonomiczny, w jakim znalazła się współczesna Ameryka.
Wreszcie przyszedł czas na długo oczekiwany album koncertowy, który już okładką, przedstawiającą nagą artystkę na scenie sali koncertowej, wzbudził pewne kontrowersje. Jego zawartość spełniła oczekiwania najbardziej wybrednych fanów artystki, a mnie oszołomiła rozmachem i klasą wykonawczą. Album „Live in Europe” trwa prawie dwie godziny i jest idealną dokumentacją koncertów, jakie odbyły na przestrzeni kilku lat. Zawiera najlepsze i często zaskakujące wykonania przebojów Gardot z lat 2012‒2016. Zaskakuje przede wszystkim w wielu miejscach akustyczny charakter wersji na żywo. Odwrotnie niż na studyjnych płytach, gdzie takie utwory jak „Our Love Is Easy” czy „Baby I’m a Fool” miały orkiestrową i bogatą aranżację, tu mamy do czynienia z lirycznymi, kameralnymi, wręcz ascetycznymi wykonaniami, uwydatniającymi piękno kompozycji i maestrię wykonania.
Inne utwory, jak „March For Mingus”, który na płycie studyjnej był zaledwie króciutką miniaturką, tu staje się ponad 11-minutowym, porywającym swingującym popisem wokalistki, kontrabasisty, sekcji dętej i reszty zespołu. Kolejnymi „highlightami” tej płyty są urokliwa „Lisboa” czy nieśmiertelny standard „Over the Rainbow”, objawiający się tym razem w postaci zwiewnej bossanowy; brawurowe, ekspresyjne i niezwykle żywiołowe „Who Will Comfort Me” czy wieńczące album jeszcze bardziej soulowe niż w oryginale 13-minutowe „Morning Sun”.
Głos Melody Gardot uwodzi barwą, czaruje intensywnością i subtelnie hipnotyzuje, z niebywałą lekkością żonglując jazzem, soulem, tangiem, bluesem czy klimatami latynoskimi, nie tracąc nic ze swojego specyficznego uduchowionego charakteru. Dowcip, dystans do siebie i fantastyczny kontakt z publicznością dopełniają kształtu tej świetnej koncertowej płyty. Miałem wielką przyjemność być na koncercie Melody Gardot w Stambule i zapewniam Państwa, że płyta „Live in Europe” mówi szczerą prawdę o wielkiej artystce. Mam nadzieję, że ta wyśmienita koncertowa płyta jest zapowiedzią nowego studyjnego albumu, którego już nie mogę się doczekać, a czas przecież po temu, bo od zjawiskowego „Currency of Man” upłynęły już trzy lata. Melody! Czekamy! A swoją drogą ‒ jakie adekwatne imię. |