Ten kraj to spełnienie podróżniczych marzeń. Piękny, bezkresny, fascynujący. Ponad dwa razy większy od Polski, a zamieszkały przez ledwie dwa miliony ludzi. Dlatego znacznie łatwiej tu o bliskie spotkanie ze zwierzętami, a wejście w ich świat jest niczym oglądanie filmu przyrodniczego na żywo. I nigdy nie wiesz, co zdarzy się za chwilę, bo reżyserem jest wyłącznie natura.
Tekst: Anna Olej-Kobus
Zdjęcia: Krzysztof Kobus/travelphoto.pl
Pamiętaj, żeby nie zostawić w namiocie żadnych owoców ani warzyw! – recepcjonistka na campingu w Parku Narodowym Etosza powtarza to każdemu przybyszowi. Lepiej wziąć sobie tę radę do serca, jeśli nie chcemy obudzić się w nocy z trąbą słonia przeszukującą nasz namiot. Co prawda zwierzęta niezwykle rzadko wchodzą na camping Namutoni, ale gdy nadejdzie pora sucha, rosnące tu akacje są wielką pokusą. Przeżyłam już kilka odwiedzin słoni w obozie i faktycznie pierwsza myśl jaka się pojawiała, to szybki rachunek sumienia, czy aby na pewno cała zielenina jest dobrze schowana?!
GOSZCZĄC W RAJU
Jeśli na ziemi istniałby raj dla zwierząt, to byłby właśnie tu. Park Narodowy Etosza (wielkości województwa dolnośląskiego!) to miejsce, gdzie zwierzęta są u siebie, a my gościmy w ich świecie. Dlatego lepiej mieć oczy cały czas otwarte, bo nigdy nie wiadomo, kogo zaraz spotkamy. I to nawet na campingu! Między namiotami biegają mangusty i wiewiórki, nad głowami przelatują wikłacze, a do śmietnika dziarskim krokiem zmierza miodożer. Podobny do skunksa, jest chyba najbardziej bojowym stworzeniem na świecie! Z drogi ustępuje mu nawet lew i słoń, bo zagrożony potrafi strzyknąć cuchnącą cieczą. Nikt na campingu nie odważy się przeszkodzić mu w wygrzebywaniu kości i resztek mięsa wyrzuconych przez ludzi! Do tego przy każdym campingu jest podświetlane nocą oczko wodne. Spektakl przyrody trwa bez ustanku: a to przyjdzie napić się stado zebr, czasem małe słoniki, chlapiąc się, rozgonią wszystkich, kiedy indziej zmęczony upałem nosorożec ułoży się z lubością w wodzie. Tym, co odróżnia tutejsze safari od podobnych wypraw w Kenii czy Tanzanii, jest nieprzewidywalność.
Tam stada zwierząt szybko zaczynają się nudzić, tu poszukiwanie budzi emocje. A gdy już spotkamy lwa lub lamparta, jest duża szansa, że będziemy zupełnie sami podziwiać jego dostojne piękno. Czasem przez drogę przejdzie nosorożec, czasem przemkną hieny, wypatrujące komu mogą ukraść dziś obiad.
JEGO WYSOKOŚĆ LEW
Czemu lwa nazwano królem zwierząt? Pewnego razu się przekonałam. – Lew, zobacz, jest tam! – Erastus pokazuje coś wyglądającego jak szary głaz z kępą płowych traw. Dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że to co brałam za głaz jest brzuchem zwierzęcia, a trawy to jego grzywa. Lew śpi i nie wygląda, jakby miał się szybko obudzić. Przy pobliskim wodopoju zbierają się zebry, nieopodal przepycha się stadko perliczek. Samotny samiec kudu z charakterystycznie skręconymi rogami nieśpiesznie skubie listki akacji… A lew śpi.
Zza drzew wyłania się grupa słoni. Wędrują majestatycznie do wodopoju, tylko maluchy im bliżej wody, tym szybciej przebierają nogami. Zdegustowane żyrafy odchodzą z godnością. Małe słoniki chlapiące wodą dookoła stanowczo robią zbyt wiele hałasu! Po chwili całe stado jest w wodzie, z ulgą zmywając z siebie kurz i upał.
Gdy wreszcie znudziła im się kąpiel ruszają dalej przed siebie, wzbijając tumany jasnego kurzu. Tymczasem z drugiej strony naszego auta pojawiły się antylopy. Springboki, z charakterystyczną ciemną pręgą z boku, podszczypują żółte trawy. Nagle jedno ze zwierząt zaczyna kręcić głową, a po chwili całe stado z wyraźnym niepokojem przebiera nogami. Muszą dojść do wody, ale po drodze śpi lew. A jeśli tylko udaje? Jedna po drugiej antylopa czujnie przechodzi, zatrzymując się na chwilę przed lwem i sprawdzając, czy aby na pewno się nie obudził. Wygląda to niezwykle, jakby każda z nich składała hołd królowi sawanny! Tym razem miały szczęście: władca przewrócił się na bok i niczym gigantyczny kiciuś – spał w najlepsze dalej.
NATURA – ZASKAKUJĄCY REŻYSER
Nieważne, ile razy jesteś na safari, nieważne ile pięknych scen widzisz. Spektakl przyrody trwa bez ustanku i zawsze czymś cię zaskoczy. Po dniu pełnym wrażeń wracaliśmy już na camping. Słońce malowało chmury w odcieniach złota, ale jeszcze na chwilę stajemy, by obejrzeć szakala i antylopy, tak pięknie wyglądające między rudymi kępami roślin. Słońce jest coraz niżej, niebo czerwienieje. Naprawdę musimy już jechać, bo bramy campingów zamyka się o zachodzie słońca. Byliśmy na ostatniej prostej, gdy z prawej strony pojawiły się słonie. Idą szybkim krokiem w naszą stronę. Jedyne co możemy zrobić, to zatrzymać się i pozwolić im przejść. W tumanach kurzu maluchy biegną przy mamach. Jedna ze słonic zatrzymuje się na chwilę, patrzy w naszym kierunku i rusza za stadem dalej. Po chwili widzimy bajkowy obraz: w czerwono-złotym kurzu rysują się czarne sylwetki słoni. Dla takich chwil kocham to miejsce.
HIMBA DAJĄ RADĘ
Równie fascynujące są odwiedziny w wioskach Himba. Zjawiskowo piękne kobiety słyną z oryginalnego rytuału piękności, bowiem żyjąc w pustynnych terenach Kaokolandu, nigdy nie myją się wodą! Jednak bardzo o siebie dbają. Co rano okadzają ciało i ubrania wonnym dymem, a potem nacierają się ochrą zmieszaną z tłuszczem i ziołami.
Dzięki temu ich skóra pozostaje jedwabista, pomimo palącego słońca wokół. W kulturze Himba fryzura wiele mówi o jej posiadaczu. Maluchy mają głowy golone na łyso, z pozostawionym czasem wzorem związanym z wiarą i przesądami danej wioski. Jednocześnie jest to informacja, do której grupy Himba się należy, jako że każda ma własne tabu i nakazy.
Małe dziewczynki mają często warkoczyki z przodu, czasem tworzące wręcz firankę zasłaniającą buzię. To informacja dla mężczyzn (wracających po wielu miesiącach wypasu bydła), że właścicielka fryzury jest jeszcze dzieckiem. Natomiast, gdy dziewczyna staje się kobietą, zaplata długie warkocze odrzucone zalotnie do tyłu, by widać było, iż ona już może mieć męża. Lub kochanka, bo Himba mają sporą wolność w doborze partnera.
Ilekroć jestem w ich wioskach zdumiewa mnie, jak niewiele potrzebują do życia. Skóra krowy na wiktoriańska moda, stąd kobiety Herero do dziś noszą długie suknie z halkami pod spodem, bufiaste bolerka i fikuśne kapelusze, które upina się z jednego kawałka materiału. Nawet jeśli jest im w tym ubraniu gorąco – nie dają tego poznać po sobie!
PUSTYNNE FERRARI
By poznać Namibię konieczny jest samochód. Choć polski podróżnik Kazimierz Nowak przemierzał ten kraj rowerem i konno, to jednak odległości są tu zabójcze. Dlatego porządne auto terenowe to jedyny sensowny środek transportu. Zwłaszcza, że są miejsca, gdzie jesteśmy zdani tylko na siebie: jeśli spotka się innych turystów, to jest już prawie tłok! Ale są też miejsca, gdzie o pustce można tylko pomarzyć! Na Cape Cross przez cały rok rezydują uchatki. Gdy w XV wieku portugalski żeglarz Diogo Cão dopływał do brzegu, skłębiona masa ciemnych ciał zdawała mu się potępieńcami skazanymi na błąkanie się po tym niegościnnym brzegu. Dla nas spacer tutaj to niezwykłe przeżycie. Bo zwierzęta są dosłownie o krok, na wyciągnięcie płetwy! I ciągle coś się tu dzieje: matki nawołują młode, ktoś się awanturuje o zajęcie wygodnego kamienia do spania, szakal wypatruje chorego osobnika, a mewy kłócą się zawzięcie nad padliną. Dzięki lodowatemu prądowi w Atlantyku zwierzęta mogą się schłodzić, a pustynia Namib jest doskonałą barierą przed drapieżnikami. Aby poznać jej najmniejszych mieszkańców wyruszam z Tommy’m Collardem na poszukiwanie pustynnej piątki. Od 20 lat zabiera turystów na wydmy wokół Swakopmund. – Ludzie nie szanują pustyni, bo nic o niej nie wiedzą – opowiada. – Myślą, że jak wyrzucą reklamówkę to nic się nie stanie, a ona może potem przez setki lat łopotać na krzaczku, odstraszając zwierzęta. I aby pokazać nam, ile życia potrafi kryć się w wydmach, znajduje najpierw uroczego gekona (na jego widok zawsze ludzie wzdychają z zachwytu!), a potem „pustynne ferrari” czyli piaskonurka. Nazwa dobrana idealnie, bo jaszczurka błyskawicznie biegnie, zaś gdy poczuje się zagrożona po prostu daje nurka w piasek! – A czy wiesz, skąd się bierze piasek na pustyni? – Tommy wykorzystuje każdą okazję, by nauczyć nas czegoś nowego. Hm, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Po prostu jest? Mój przewodnik wyjmuje mapę i wyjaśnia: Rzeka Pomarańczowa od milionów lat wypłukuje osady do morza, a Prąd Benguelski przesuwa je wzdłuż brzegu. Wiatr wywiewa piasek z plaży w głąb lądu. Słynny pomarańczowy kolor wydmy zawdzięczają tlenkowi żelaza. Jest go tu pełno, zaraz się o tym przekonacie! Ogromny magnes zawinięty w folię pokrywa się coraz dłuższą czarną szczeciną w miarę przesuwania nad piaskiem. Aby zobaczyć spektakularne kolory Namibi najlepiej oglądać wydmy o wschodzie lub zachodzie słońca. Wyglądają zjawiskowo!
LOTNICZE SAFARI
Lecąc nad Wybrzeżem Szkieletowym mogę poczuć się niczym baronowa von Blixen. W dole leci drgająca różowa chmura flamingów, błękitne fale omywają żółty piasek, świat wygląda niczym na początku stworzenia. Lotnicze safari to okazja do spojrzenia na Namibię z zupełnie innej perspektywy i w krótkim czasie odwiedzenia najciekawszych miejsc. Gdy awionetka wzbija się w niebo, widać ogrom pustki wokół. Choć pustka to pozorna, bo delikatne zielone żyłki znaczą miejsca, gdzie pod piaskiem płynie woda. Każde z takich miejsc to osobna planeta pełna życia. W cieniu drzewa odpoczywa stado słoni, gdzieś między krzewami mogą szykować się do polowania lwy, zaś pustynne żyrafy podążają sobie tylko znanymi śladami. I nagle – pośrodku wszechobecnej nicości – oaza zieleni. Idealnie wkomponowany w krajobraz lodge pozwala na delektowanie się oddaleniem od cywilizacji (ale z najlepszymi jej udogodnieniami!). Jest tu i basen z widokiem na malownicze skały, i łazienka otwarta na rozgwieżdżone niebo, i kolacja przy koncercie nocnych ptaków. Iskry z ogniska lecą w niebo. Krzyż Południa wschodzi nad horyzontem. Właśnie tym Namibia potrafi zauroczyć najbardziej. Pięknem w najczystszej postaci – doprawionym odrobiną luksusu. |