Jeśli los zaprowadzi Was do Budapesztu, koniecznie spędźcie wieczór w tamtejszej Operze Narodowej! Można (i należy) dyskutować o tym, jak niszcząco wpłynęła w ostatnich latach polityka na stan węgierskiego teatru, ale warto dać sobie szansę na zobaczenie, że scena operowa ma się w Budapeszcie nadal dobrze.

 

Ostatni sezon na najważniejszej operowej scenie Węgier wypełniony był premierami – widzowie uraczeni zostali inscenizacjami znakomitych pozycji literatury operowej (np. Otella Giuseppe Verdiego, Burzy Thomasa Adesa czy Snu Nocy Letniej Benjamina Brittena). W samym sezonie 2015/2016 na afiszu było łącznie aż 29 tytułów, a premiery sypały się obficie także latem. W sierpniu na deskach przepięknej opery budapeszteńskiej zobaczyć będzie można musical Billy Elliot z muzyką sir Eltona Johna, a więc rzecz z definicji rozrywkową. Niemniej, w repertuarze stanowczo dominują pozycje klasyczne (choć, dodajmy, często w nie do końca klasycznych inscenizacjach). W czerwcu na afisz weszła Królowa Wróżek Henry’ego Purcella, przeniesiona w lata 30. XX wieku, ze scenografią niczym z obrazów Edwarda Hoppera oraz wieloma passusami jazzowymi (sic!), świetnie wkomponowanymi w opowieść inspirowaną Szekspirowskim Snem Nocy Letniej.  Barok i jazz? Wierzcie mi, to może być odkrywcze, świetnie wyważone i po prostu rozkoszne połączenie! Szczególnie jeśli jazzowe frazy gra zespół, dla którego jazz jest jedyną miłością, czyli Fekete-Kovács Quintet (partyturę współczesną skomponował zresztą na potrzeby opery lider tego składu – Kornél Fekete-Kovács). Jazz i barok w niezwykłą opowieść noir o kobietach i mężczyznach w poszukiwaniu szczęścia i miłości złożył w Budapeszcie reżyser András Almási-Tóth, od 20 lat reżyserujący na Węgrzech, w Niemczech i także w Polsce (Anioły w Ameryce w Operze Wrocławskiej w 2014 r.). Niewątpliwie jednak sukces tego wystawienia w dużej mierze zawdzięczać należy bardzo utalentowanemu dyrygentowi Benjaminowi Bayle’owi, który poprowadził orkiestrę i jazz band z lekkością, ale i ultraprecyzyjnie, pozwalając obu epokom muzycznym wybrzmieć i wypełnić się. Dzięki niemu geniusz Henry’ego Purcella, precyzja i maestria jego rozwiązań harmonicznych ujawniły piękno samej opery, a wszystkie fragmenty jazzowe tylko dodały opowieści lekkości, swingu i słodkiego uroku. Królowa wróżek to tzw. opera – maska, czyli gatunek, który źródłowo zawiera w sobie oprócz muzyki także obszerne fragmenty recytacji, opiera się znacznie na grze aktorskiej oraz rozbudowanej scenografii.  Inscenizacja z Budapesztu pozbawiona jest fragmentów mówionych (mówi w niej jazz!), natomiast jej wielkim atutem jest wysmakowana, chłodna w kolorach, prosta i bardzo stylowa scenografia w stylu lat 30., kostiumy niczym z obrazów Tamary Łempickiej i sceny zakomponowane niczym z płócien Edwarda Hoppera. Chapeau bas! |