Piotr Dulnik to pierwszy Polak pełniący funkcję Prezesa Suzuki Motor Poland. Opowiada nam o zawodowych wyzwaniach, jakie się z tym wiążą, sporcie jako lekarstwie na stres (ale bez przesady!) i japońskiej kulturze.
Tekst: Martin Śliwa
Zdjęcia: Łukasz Zandecki
Od początku swojej zawodowej drogi jesteś związany z branżą motoryzacyjną. Od ilu lat pracujesz w Suzuki Motor Poland?
Pracę w Suzuki rozpocząłem ponad dziesięć lat temu, jednak już wcześniej byłem związany z motoryzacją. Doświadczenie w sprzedaży zdobywałem we francuskiej firmie Michelin, zaczynając na stanowisku przedstawiciela handlowego, aby w ciągu 5 lat objąć fotel prezesa rady nadzorczej jednej ze spółek, która była powiązana z Michelin. Taka „drabina kariery” pozwoliła mi poznać procesy sprzedaży na niemalże wszystkich szczeblach, co z pewnością dało mi bardzo cenne doświadczenie i dużą wiedzę praktyczną i teoretyczną. Przychodząc do Suzuki Motor Poland w 2007 roku, nie obawiałem się nowych obowiązków, a raczej zastanawiałem się nad tym, jak najlepiej moje dotychczasowe doświadczenia wykorzystać w zupełnie nowej dla mnie strukturze.
Objąłeś stanowisko prezesa zarządu Suzuki Motor Poland. Jesteś tym samym pierwszym Polakiem na tym stanowisku. Czym zaimponowałeś Japończykom?
Decyzja o przekazaniu tej funkcji osobie wyłonionej z lokalnej kadry, a nie, jak to standardowo bywa z firmami japońskimi, menadżerowi z Japonii, bazowała głównie na parametrach biznesowych: rentowności, liczbie sprzedanych samochodów czy wynikach przeprowadzanych przez centralę audytów swoich spółek-córek. Z pewnością ważne były także czynniki mniej obiektywne, a bardziej „ludzkie”. Kilka razy w roku odbywają się międzynarodowe spotkania w Japonii, prowadzimy wiele dyskusji, prezentujemy swoje wyniki, omawiamy sposoby zarządzania firmami itp. Daje to dobrą okazję do poznania się i obserwowania, kto potrafi dopasować się do innej kultury, a ta japońska znacznie różni się od naszej, zachodnioeuropejskiej. U nas na spotkaniach biznesowych mówi się dużo, często są to absolutne truizmy; każdy chce wtrącić swoją myśl bez refleksji, czy jest ona wartościowa czy nie. Ja pod tym względem jestem podobny do Japończyków: uważam, że nie warto marnować czasu na banały, należy być konkretnym i merytorycznym. Być może docenili we mnie również tę cechę.
Wspomniałeś o wynikach sprzedaży i faktycznie, jeśli spojrzeć na statystyki, to od kiedy się tym zająłeś, Suzuki pnie się w górę…
W 2013 roku sprzedaliśmy 5,8 tys. samochodów, rok 2017 zamknął się z wynikiem 7,7 tys. sztuk, a na 2018 rok prognozujemy przekroczenie progu 10 tysięcy. Polska jest dziś w czołówce europejskiej sprzedaży koncernu. Do Suzuki należy 2 proc. polskiego rynku, podczas gdy średnia europejska to 1,2 proc. Suzuki Motor Poland jest jednym z liderów sprzedaży Suzuki w Europie i jedną z najszybciej rozwijających się spółek marki na świecie.
To jaka jest twoja recepta na sukces?
Często mówi się, że sukces to przede wszystkim szczęście, a w naszym przypadku to również bardzo dobre produkty. Od kilku lat Suzuki stale odświeża i rozwija swoją gamę modelową, co na pewno ułatwia nasze zadanie jako sprzedawców. Duży wpływ na sukces Suzuki ma również współpraca z dilerami, która moim zdaniem powinna opierać się na relacji win-win. Potwierdzają to m.in. bardzo dobre wyniki, jakie osiągamy w badaniach satysfakcji dilerów samochodowych realizowane przez firmę Ernst&Young. Dostarczamy zarówno wysokiej jakości produkt, którego cena jest rozsądnie skalkulowana, jak i narzędzia, dzięki którym nasi partnerzy – dilerzy – mogą osiągać wysoką rentowność i satysfakcję z wykonywanej pracy. Zależy nam na tym – w końcu wszyscy pracujemy na wspólny sukces.
Czy w związku ze wzrostem sprzedaży będzie rosła liczba salonów dilerskich?
Ja wolę mieć mniejszą sieć dilerską, ale zaangażowaną i zadowoloną ze współpracy. Ograniczamy się do takiej liczby dilerów, która zapewnia naszym partnerom odpowiednią rentowność, klientom łatwy dostęp do salonów, a nam zakładaną wysokość sprzedaży. Wolę, aby ci lojalni i ciężko pracujący partnerzy dobrze zarabiali i stale podnosili jakość swoich usług, zamiast tworzyć kolejne punkty.
Często musisz być w Japonii?
Dosyć często, biorąc pod uwagę czas samej podróży i pobytu na miejscu. Spotkania w centrali Suzuki Motor Corporation organizowane są co kwartał.
Jak postrzegasz kulturę japońską?
Japonia jest niezwykle ciekawym krajem pod względem kultury. Gdy po raz pierwszy odwiedza się ten kraj, bardzo zaskakuje zachowanie jego mieszkańców. Kultura osobista i chęć pomocy Japończyków są niespotykane i nieporównywalne z żadnym innym miejscem na świecie. Ci ludzie niesamowitą wagę przykładają do tego, aby nikomu nie wyrządzić przykrości czy chociażby nie spowodować niezręczności. Ich zaangażowanie w pracę stało się już chyba legendarne.
Czy jakiś element japońskiej kultury wykorzystujesz na co dzień?
Inteligentnych ludzi trzeba słuchać. Japończycy bazują na dużej liczbie, często krótkich, spotkań, na których w skondensowany sposób przekazywane są najważniejsze informacje dotyczące biznesu w różnych obszarach działalności firmy.
Praca pracą, a jak spędzasz wolny czas?
Sport to moja równowaga. Wysiłek fizyczny powoduje redukcję stresu, chociaż trzeba i z tym uważać. Z mojego doświadczenia wynika, że praca umysłowa może tak bardzo męczyć, że organizm nie ma siły na jakiekolwiek dodatkowe zajęcia. Poza tym duże dawki ciężkich ćwiczeń powodują też wzrost kortyzolu, czyli hormonu stresu, co również działa niekorzystnie na ogólną kondycję psychiczną i fizyczną organizmu. Po wielu latach intensywnych ćwiczeń po pięć, a nawet sześć razy w tygodniu, nauczyłem się słuchać własnego ciała. Jeśli jestem zmęczony lub czuję dużą niechęć, nie trenuję.
Czy zamiłowanie do sportu przekłada się na aktywność Suzuki w sporcie?
W Polsce Suzuki jest bardzo zaangażowane w sport. To zdecydowanie nasza droga, jeśli chodzi o komunikację marketingową, ale także odpowiedzialność biznesu. Wspieramy polskich sportowców, wybierając różne dyscypliny – nie tylko te, w których aktualnie odnosimy sukcesy. Na poziomie związków ogólnopolskich współpracujemy z piłką ręczna, koszykówką i boksem, a na poziomie klubowym jesteśmy zaangażowani od niedawna w piłkę nożną z Koroną Kielce.
Chcemy pomagać w tworzeniu drużyn i zespołów, które zajmują ważne miejsca w rozgrywkach ogólnopolskich i międzynarodowych. Ma to na celu nie tylko dostarczenie rozrywki Polakom, ale także zmobilizowanie ich do wstania z kanapy, rozpoczęcia aktywnego i zdrowego stylu życia, który jest zgodny z naszym korporacyjnym sloganem: „Way of Life”. Sponsoring sportu to oczywiście również duża ekspozycja logotypów marki podczas wydarzeń sportowych. Przynosi nam to bardzo wymierne korzyści – po kilku latach zaangażowania sportowego nasza marka cieszy się uznaniem i rozpoznawalnością.
Uważam, że odpowiedzialność biznesu zaczyna się nie od dużych kontraktów sponsorskich, ale u podstaw. W biurze patrzę również na to, co ludzie jedzą i jakie wybierają produkty (śmiech), bo zdrowa ekipa to dużo uśmiechu, motywacji i zadowolenia.
W biznesie i w sporcie czasami opadają chęci i emocje. Masz jakiś przepis na motywację?
Każdy z nas powinien czuć motywację do pracy każdego dnia – jeśli jej nie ma, trzeba poznać tego przyczyny i jak najszybciej naprawić błędy. Praca musi przynosić satysfakcję, pozwalać się rozwijać, poszerzać swoje horyzonty i żyć na odpowiednim poziomie. To przynajmniej osiem godzin z naszego życia przez pięć dni w tygodniu, dlatego bardzo ważne jest, aby czuć się dobrze w swoim miejscu pracy i chcieć do niej wstawać co rano. Ogromnie istotne jest zachowanie zdrowego balansu między pracą a życiem prywatnym, a także znalezienie czasu dla samego siebie, na odpowiednią odskocznię. Dla jednych to czas spędzony na łonie natury, dla innych czytanie dobrej książki, a dla mnie jest to sport. Odpowiedni trening sprawia, że czuję się lepiej. Pozwala mi zadbać o kondycję fizyczną, ale także wyłączyć na chwilę myślenie o kwestiach zawodowych, nabrać zdrowego dystansu i przez zmęczenie – odpocząć. Po treningu łatwiej mi jest wykrzesać nowe pomysły, jestem bardziej otwarty i spokojny, ale kiedy trzeba dodać gazu, to przyspieszam, a kiedy trzeba lekko zwolnić, to wyhamowuję – zarówno na bieżni, jak i w biurze.
Po objęciu fotela prezesa ilość maili, telefonów, spotkań z ludźmi, z którymi się chce i nie chce widzieć, na pewno bardzo się zwiększyła. Jak radzisz sobie ze stresem?
Otaczam się ludźmi kompetentnymi. Wiem, że dzięki połączeniu naszych doświadczeń i wiedzy jesteśmy w stanie rozwiązywać nawet trudne problemy. Przy podejmowaniu decyzji staram się słuchać wszystkich głosów i w grupie rozwiązywać większość tematów. Po tylu latach doświadczenia wiem też, że wszystkie sprawy zawodowe można rozwiązać i nigdy nie powiem, że czegoś się nie da. Da się rozwiązać każdy problem – to tylko kwestia odpowiedniego nastawienia, narzędzi i zaangażowania.
Czego życzyłbyś sobie na przyszłość?
Na pewno dobrej oceny moich działań na stanowisku prezesa przez centralę. Wszyscy dokładnie przyglądają się moim decyzjom i osiąganym wynikom. Chcę im pokazać,
że podjęli dobrą decyzję.
Jeśli nie w Suzuki, to gdzie chciałbyś pracować?
Kompletnie o tym nie myślę. Koncentruję się na Suzuki, na naszych dilerach. Moja praca przynosi mi dużo satysfakcji. Widzę przed sobą kolejne cele – na 2018 rok to 10 tys. sprzedanych aut, później będą kolejne, wyższe poprzeczki.
Kompletnie mnie zaskoczyłeś. Zadaję to pytanie często w wywiadach i ludzie niemal zawsze jednak szukają odpowiedzi, podając np. inne marki samochodowe.
Ja tak nie mam (śmiech). Stoję teraz na czele dużej firmy, mam realny wpływ na kierunek, w którym podąża, i środki, jakie wykorzystujemy do rozwoju. Trzeba pamiętać, że firma, to nie tylko tabele wyników sprzedaży, ale przede wszystkim ludzie. Chcę inwestować w rozwój pracowników, zapewniać im możliwie najlepsze warunki do pracy i samorozwoju. W naszej firmie wciąż jest wiele osób, które pracę rozpoczęły wraz z powstaniem polskiego przedstawicielstwa Suzuki. Czerpiemy z ich wiedzy i doświadczenia, ale chętnie przyjmujemy też nowych pracowników, którzy przynoszą młodą energię i ciekawe pomysły.
Masz jakieś porady dla młodych, którzy stawiają swoje pierwsze kroki w biznesie?
Jedną, bardzo konkretną: muszą wiedzieć, czego chcą i muszą do tego dążyć, a to osiągną – tylko muszą być cierpliwi. Dzisiaj często jest tak, że mija sześć miesięcy czy rok i młodzi się zniechęcają, zmieniają pracę albo branżę, a na sukces czasami trzeba pracować dłużej, być wytrwalszym. Sam jestem tego idealnym przykładem – przecież zaczynałem jako przedstawiciel handlowy. |
Zdrowa przekąska według przepisu Piotra Dulnika
Składniki:
1,5 szklanki dojrzałych bananów rozgniecionych widelcem (około 3 średnie banany)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (opcjonalnie)
2 szklanki płatków owsianych (można użyć bezglutenowych)
½-¾ szklanki suszonych wiśni, moreli, śliwek, żurawiny lub innych ulubionych suszonych owoców posiekanych
½ szklanki posiekanych orzechów włoskich
(lub innych ulubionych)
½ szklanki nasion słonecznika
½ szklanki łuskanych nasion dyni
½ szklanki migdałów w płatkach
¼ szklanki nasion lnu
1 łyżeczka cynamonu
¼ łyżeczki soli morskiej lub do smaku
¼-½ szklanki posiekanej, gorzkiej czekolady
(opcjonalnie dodać do połowy batoników)
Przygotowanie:
Rozgrzać piekarnik do 180ºC. Wyłożyć dużą blaszkę papierem do pieczenia. W dużej misce rozgnieść banana widelcem, aż będzie gładki. Wymieszać z wanilią. Umieścić płatki owsiane w rozdrabniaczu lub blenderze na najmniejszej prędkości i miksować, aż płatki będą grubo posiekane (nie na pył!!!). Wmieszać do masy bananowej. Posiekać orzechy i wiśnie i wymieszać je z resztą składników, aż będą dokładnie połączone. Jeśli wybierasz opcję z czekoladą, właśnie teraz podziel masę na połowę i do jednej połowy dodaj posiekaną czekoladę i dobrze wymieszaj. Przełożyć mieszaninę do przygotowanego naczynia. Przycisnąć i wygładzić dokładnie rękami, aż masa będzie równa na całej powierzchni. Piec przez ok. 30 min, aż masa będzie sztywna i lekko złota wzdłuż krawędzi. Umieścić naczynie na kratce do studzenia na 10 minut, a następnie ostrożnie wsunąć nóż pomiędzy upieczoną masę a papier, aby poluzować końce i unieść. Gdy masa jest już zupełnie wystudzona, pokroić w paski batoniki, lub wedle uznania na mniejsze kawałki – takie na jeden kęs.