W ciągu ledwie kilku miesięcy rynek wydawniczy wręcz zasypały książki, których wspólnym mianownikiem jest pytanie „Co z tą Polską?” Publicystyczne, eseistyczne i popularnonaukowe publikacje, wychodzą z bardzo różnych pozycji i dochodzą do różnych wniosków, ale zgadzają się co do jednego: coś nie działa, czas na zmiany.
Tekst: Agata Czarnacka
W gąszczu patriotycznych publikacji trzy tomy zwracają szczególną uwagę. Po pierwsze, Nowy autorytaryzm Macieja Gduli, podsumowujący i opatrujący publicystycznym komentarzem, wstrząsające badania, jakie ów socjolog przeprowadził wraz z zespołem w niewielkim mieście na Mazowszu, umownie nazwanym Miastkiem. Po drugie, Wyjście awaryjne. O zmianie wyobraźni politycznej – politologiczny esej Rafała Matyi poświęcony „państwu z tektury”. I wreszcie najlżejsza w formie, acz pod wieloma względami bardzo celna książka Piotra Stankiewicza, 21 polskich grzechów głównych.
Każda z tych książek przepełniona jest autentyczną troską o ojczyznę. Z drugiej strony, każdą z tych książek czyta się lekko i szybko. Powinność, jaką postawili przed sobą autorzy, skądinąd znani z naukowego reżimu, przybrana jest w szatki przystępnej publicystyki. Dodajmy, że żaden z prezentowanych tomów nie jest specjalnie długi. Książkowe prêt-à-porter.
W kolejności wydania pierwszy pojawił się Nowy autorytaryzm Macieja Gduli. To podsumowanie ważnych badań, które wywołały spore zamieszanie. Tytułowy „nowy autorytaryzm” odnosi się do postawy obywateli dwudziestopierwszowiecznej Polski, mieszkańców niezbyt dużego miasta, tylko trochę oddalonego od stolicy, Warszawy. Bohaterowie badań okazali się dalecy od postaw demokratycznych i obywatelskich, które lubimy sobie wyobrażać jako powszechne. „Przyłączają się do władzy, aby poczuć się silniejsi, poczucie mocy czerpią z górowania nad słabszymi i dają się wciągnąć w spiralę działań, których efektów nie znają i nie chcą poznać” – opisuje ich Gdula, i należy przyznać, że jest to niemal wszystko, czym demokratyczny obywatel nie jest.
Demokratyczny, czyli zawsze nieco wobec władzy podejrzliwy, gotów ją krytykować i w procesie wyborczym zmieniać, dumny z faktu, że żyje w społeczeństwie równych i wolnych ludzi, i wreszcie, świadomy swojej współodpowiedzialności i zainteresowany losami wspólnoty. Tę demokratyczność gdzieś zatraciliśmy. Gdzie dokładnie? Tak daleko badania Gduli już nie sięgają, choć autor spekuluje, że ma to związek z przemianami naszej publicznej komunikacji.
„Ten rozdźwięk między osobistym doświadczeniem a postawami politycznymi pokazuje, że oddalamy się od populizmu w stronę innego typu relacji łączących wyborców i polityków. W populizmie mechanizm poparcia polegał na poszukiwaniu doświadczeń, dla których nie było miejsca w sferze publicznej. Populiści mówili o czymś, o czym inni politycy milczeli. Dziś prywatne doświadczenia są marginalizowane przez identyfikację polityczną. Wzmacniany jest sposób przeżywania świata, który selekcjonuje doświadczenia tak, by pasowały do współuczestnictwa w dramacie społecznym” – pisze Gdula.
Ponieważ nasze społeczeństwo przestało być masowe, a zaczęło być niszowe, to znaczy podzielone na mnóstwo słabo zazębiających się „baniek”, czujemy się politycznie samotni i bez kontroli nad decydentami czy instytucjami. Zaczynamy się bać, że „wypadniemy na margines”, przyjmujemy więc najsilniejszą opowieść o nas samych (jak np. narracja o „wstawaniu z kolan”), jaką nadaje otaczający nas świat. Ale ponieważ nie jest to opowieść o nas samych, a w gruncie rzeczy niewiele sami o sobie i o innych Polakach wiemy, czujemy, że nie pasuje i z niechęcią patrzymy na tych, którzy mogą pasować bardziej („elity”), a z wyższością na tych, którzy pasują mniej. I tak właśnie wpadamy w neoautorytarną pułapkę.
Jako sposób wyjścia, Gdula proponuje wypracowanie mocnej propozycji lewicowej. Natomiast Rafał Matyja widzi to nieco inaczej. Jego – nomen omen – Wyjście awaryjne, to książka bez polityczno-programowej tezy, raczej zakorzeniona w realiach diagnoza niż natchniona instrukcja, co robić. Bezkrytycznie Matyja przyjmuje chyba jedynie ustalenia i tezy swojej naukowej przewodniczki i mistrzyni, Jadwigi Staniszkis. Ilekroć więc trafimy w Wyjściu awaryjnym na śmiałe opisy rzeczywistości, których autor nie śpieszy uzasadniać, warto będzie sięgnąć po Postkomunizm czy Władzę globalizacji. Co nie znaczy, że jest to książka kiepska czy niezrozumiała – przeciwnie, dobrze odpowiada na szereg pytań, jakie stawialiśmy sobie głośno lub po cichu.
Matyja nie jest tak surowy, jak Gdula, w odniesieniu do zwrotu patriotycznego w samorozumieniu Polaków. „Historia daje możliwość uczynienia własnego życia bardziej wzniosłym, oferuje pewnego rodzaju świecką transcendencję poprzez udział w wydarzeniach o szerszym wymiarze. Może więc być narzędziem, po które warto sięgnąć, poszukując sensu w powodzi nowoczesności” – wyjaśnia ze zrozumieniem. Wpisuje się to zresztą w różnice dyscyplin naukowych. Gdula, socjolog, stara się jednostkowe doświadczenie rozpatrywać w kategoriach zbiorowych, grupowych interesów. Politolog Matyja, skupia się na państwie, jego roli, funkcji i instytucjach: „Państwo jest wielką machiną administracyjną, której zadaniem są rutynowe i powtarzalne czynności, ale przede wszystkim jest narzędziem, za pomocą którego, narody starają się panować nad własnym losem, radzić sobie z wyzwaniami, organizować wsparcie dla osób poszkodowanych, wreszcie – wykorzystywać szansę na zdobycie przewagi nad otoczeniem”.
Na takie postawienie sprawy Gdula nie może się zgodzić. Jego socjologiczny zmysł pozwala mu mówić o grupach interesu czy klasach społecznych, ale nie o narodzie jako czymś jednorodnym i zdolnym, jako całość, do posiadania poglądów czy podejmowania decyzji. A przecież to, co opisuje – niechęć do traktowania indywidualnych doświadczeń priorytetowo względem zbiorowej narracji – to właśnie ustępstwo na rzecz narodu, często nazywane po prostu patriotyzmem.
Choć obaj badacze mają szereg podobnych intuicji, to nazywają je inaczej. Tam, gdzie Gdula mówi o milczeniu polityków, Matyja powie szerzej – o rezygnacji ze społecznej dyskusji. „Rezygnujemy z dyskusji, jako formy zdobywania wiedzy. Nie myślimy już o demokracji, jako procesie uzgadniania, szukania kompromisów, a jedynie jako o uproszczonej procedurze wyłaniania zwycięzcy. Tracimy – jako społeczeństwo – zdolność współdziałania” – ubolewa. To nie jest dalekie od diagnozy Gduli. Coś tu wyraźnie jest na rzeczy.
Pytania o umiejętność dyskusji, czy raczej jej brak, stawia sobie także Piotr Stankiewicz. „Przede wszystkim do dyskusji i rozmowy jesteśmy po prostu nieprzyzwyczajeni. Gra tutaj fetysz jedności narodowej. Skoro ideałem jest, żeby wszyscy żyli ze sobą w doskonałej i oczywistej zgodzie, to wszelka polemika jest czymś z gruntu podejrzanym i niepożądanym. Dyskusja nie powinna być potrzebna, bo wszyscy powinni się zgadzać już w punkcie wyjścia, prawda?” – ironizuje na temat jednego z dwudziestu jeden „polskich grzechów głównych” jakie wyodrębnił.
Prawie każdy z „grzechów”, o tak wdzięcznych nazwach, jak „niedasizm”, „tupolewizm”, „optymizm magiczny”, „kozłoofiaryzm” czy „widzimisizm”, w taki lub inny sposób odnosi się do kwestii wiedzy (jej pozyskiwania, weryfikowania czy udostępniania), narracji (np. jakoś to będzie, Polak potrafi) czy właśnie dyskusji i debaty. Stankiewicz bezlitośnie pokazuje, jak to kultywując te nasze „grzeszki”, fundujemy sobie patriotyzm ułożony z samych, wzajemnie sprzecznych, złudzeń: „Polska naszych marzeń to kraina, w której wszystko jest tak, jak należy i wszyscy są szczęśliwi. W Polsce w każde miejsce można dojechać autostradą, ale jednocześnie jest ona jedną wielką ostoją przyrody. W Polsce naszych marzeń podatki są niskie, ale i wysokie…”. I tak dalej, litania trwa.
Przedsięwzięcie Stankiewicza jest ryzykowne i autor sam sobie z tego zdaje sprawę. 21 polskich grzechów głównych nie ma naukowego alibi, jak książki Matyi czy Gduli. Jeśli jest to publicystyka, to raczej z gatunku salonowej felietonistyki niż sążnistych esejów, królujących w działach opinii. Jednocześnie, jak sam autor przyznaje, „hurra pozytywna” ta książka nie jest. „Ale czy nadmiernie smutna? Opisane tutaj zjawiska są faktem, choć oczywiście każdy spotka się z nieco inną ich kombinacją. Niektóre części polskiego świata działają lepiej, inne gorzej” – zastrzega się autor.
Ale to, co wydaje się optymistyczne i chyba posuwa nas krok do przodu w stosunku do kubłów zimnej wody, jaką wylewają nam na głowę Gdula z Matyją, to przekonanie autora, że: „polskość jest kategorią ewidentnie nabytą, a nie wrodzoną, nie da się sprowadzić do jednej płaszczyzny, czy odczytać według jednego klucza”. Nie jesteśmy skazani na wieczne powielanie tych samych błędów, budowanie państwa z tektury (Matyja), czy ucieczkę od wolności w nieodpowiedzialny neoautorytaryzm (Gdula). Wystarczy, że podejmiemy trud samokrytyki i uczenia się, mówi Stankiewicz, i może się okazać, że bycie Polakiem, życie w Polsce, szybko zamieni się w dużo ciekawszy, bardziej godny pożądania los, niż myślimy o nim dzisiaj. Wszystkiego można się nauczyć, nawet tego, jak być Polakiem, zarazem nim nie będąc. |