Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie na kilka lat niemal zniknęło z kulturalnych radarów. Teraz wraca z imponującą propozycją – przekrojową wystawą na temat polskiej narodowej tożsamości i współczesności III RP.
Tekst: Agata Czarnacka
Na tej wystawie nie ma nazwisk słabych czy nieznanych – co jest i mocną, i słabą stroną. Mocną dlatego, że Sasnal, Althamer, Dawidzki, Szlaga, Rumas, Susid, Klaman, Uklański, Sosnowska, Baumgart, Żmijewski, Radziszewski, Gomulicki itd. nie bez powodu znaleźli się na polskim artystycznym świeczniku. To są po prostu dobre dzieła sztuki, inteligentne, trafne, często dowcipne, zmuszające do przemyśleń, ciekawe formalnie. Każde z tych dzieł jest warte obejrzenia. Z drugiej strony wszystkich tych artystów już znamy – każdy i każda z nich nieraz już podejmowali temat polskości, stosunku do narodu i wspólnoty. Mniej więcej połowa wystawianych dzieł to rzeczy stare i dobrze znane, od Syrena Karola Radziszewskiego po ikoniczną Bombowniczkę Anny Baumgart. A i pozostała część dzieł, stworzonych bezpośrednio na potrzeby wystawy, nie odbiega profilem od tego, czego mogliśmy się spodziewa. Nic lub prawie nic nie zaskakuje, nic nie wdziera się, bezwstydnie naruszając utrwalony konsensus. Oto polskość, którą dobrze znamy: monotonna czerwienią i bielą, troszeczkę żenująca, religijna, ale religijnością kolorowych żywicznych papieży (Peter Fuss, Santo subito), bardzo prosta i trochę homofobiczna. Taka polskość, co to nigdy nie będzie subtelna, wielkomiejska, uwodząca, jest raczej polska i przaśna, nie lubi komplikacji ani dysonansów poznawczych. Taka polskość oburza się, gdy skandalizująca artystka Dorota Nieznalska, ogoliwszy głowę, składa wieniec na grobie Romana Dmowskiego, swojego własnego… prapradziadka (Dorota Nieznalska, Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie z cyklu Kult pamięci!), choć ta przecież nie robi niczego, czego by nie przystawało robić rodzinie. To polskość ubrana w ludowy strój i relegowana do kuchni. Nagromadzenie dzieł twórców, którzy od co najmniej dwóch dekad borykają się z zadaniem bycia artystą-Polakiem, okazuje się niezwykle cenne, gdyż pozwala zrozumie, o co chodziło od 1989 roku z tą polskością. Oto tożsamość budowana nie na karze i nagrodzie, nie na wstydzie i dumie, a byciu zażenowanym i zarazem świadomości, że jest się przyczyną zażenowania. Jest więc Bombowniczka: młoda, zgrabna kobieta w ciąży, z pełnymi piersiami i maską świni na twarzy. Zażenowana swoją ociężałością, obnażeniem, w jakie wtrąca ją jej stan, a jednocześnie zdeterminowana, by oddać światu pięknym za nadobne – to dlatego przywdziewa brutalną zwierzęcą maskę. Sukienka grzechów polskich Łukasza Surowca zderza świeckie zażenowanie ksenofobią, antysemityzmem, bezsensem powstania warszawskiego itp. z katolickim sacrum – na „sukience”, metalowej nakładce na ikonę, w tym wypadku obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, naniesione zostały symbole owych grzechów, które artysta zidentyfikował na podstawie przeprowadzonego wśród Polek i Polaków badania socjologicznego. Sęk bowiem w tym, wydaje się mówić jego praca, że Kościół tych grzechów wcale za grzechy nie uważa, a raczej piętnuje – zwłaszcza w ostatnich latach – to, że się tak upieramy przy ich analizowaniu. Paweł Susid to zażenowanie wyraża najdelikatniej: Rocznice, jeśli je naciągać lub przykraca, przestają nadawać się do noszenia (bez tytułu). Artur Żmijewski pokazuje natomiast jego bezkompromisowe studium w dwóch filmach – Demokracja i Katastrofa. Demokracja studiuje momenty przekroczenia zażenowania – akcje uliczne, demonstracje, ceremonie, wiece, konfrontacje, kiedy to gapie wychodzą przyjrzeć się determinacji i zawziętości działaczy biorących udział w tych wydarzeniach. Wchodząc w rolę gapia, mamy okazję poczuć zażenowanie zarówno cudzym entuzjazmem, jak i własną biernością. Z kolei Katastrofa dokumentowała pierwsze dni żałoby po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku.
Na ulicach i placach Warszawy tłumy Polaków i Polek usiłowały się odnaleźć po dziwnej katastrofie, której niemal połowa ofiar składała się ze stałych bywalców programów telewizyjnych, a więc tak jakby dobrych znajomych… Część obywateli otwarcie okazywała żałobę, nawet rozpacz, i zarazem niezrozumienie, zażenowanie obojętnością innych.
Ci inni z kolei nie potrafili się odnaleźć wobec emocjonalnych erupcji swoich ziomków. Żmijewski skupił się na powściągliwej obserwacji; jego bohaterowie mówią spontanicznie, od serca, często – co im ślina na język przyniesie. My, widzowie, obserwujemy to rozłożeni na wygodnych leżankach, bo film wyświetlany jest na suficie. Odwrócona psychoanaliza – taka, która nie wyzwala, a coraz bardziej krępuje, uświadamiając głębiny nieporozumienia. Wystawie towarzyszą dwa wideoeseje: teatralny i filmowy. Dla nich warto na nią wracać po kilka razy: to długie materiały puszczane równolegle i w konkurencji do siebie, cytaty ze świetnych filmów, które jednak rzadko da się wytropić w programie telewizyjnym, czy rejestracje znakomitych historycznych przedstawień teatralnych. Tomasz Plata
(Szok przeszłości. Późna polskość i teatr) zmaga się z Gombrowiczem, Szekspirem i Lawą na kanwie Mickiewicza. Jakub Majmurek (Kino późnej polskości) zestawia ekrany tak, by opowiadały sześć niezależnych opowieści: nowy realizm kapitalistyczny, wykluczenie, globalizm, korzenie, gender oraz przestrzeń. Dzięki znakomitej aranżacji wystawy i umiejętnemu przeplataniu głośników i słuchawek, U-jazdowskiemu udało się uniknąć kakofonii. Polskość nie jest ciszą, ale raczej aleatoryczno-minimalistycznym koncertem współbrzmiących głosów. Wszędzie, poza jedną salą, gdzie wyświetlana jest być może najbardziej przejmująca praca tej wystawy: Konstytucja na Chór Polaków w reżyserii
Moniki Górnickiej. Tylko że ten Chór Polaków wygląda nietypowo. Jak czytamy w programie wystawy: Członkinie Chóru Kobiet, a obok nich dzieci, emeryci, Wietnamczycy, Żydówki, kibic, Teatr 21, który tworzą osoby z zespołem Downa, działkowcy, znani aktorzy Nowego Teatru, przedstawiciele Związku Strzeleckiego „Strzele”, uchodźczynie z Czeczenii oraz Krymu. A to Polska właśnie. |