Ikona feminizmu, lewicowa socjolożka i profesorka uniwersytetu znanego z klimatu przyjaznego radykalnie lewicowym myślicielom – Arlie Russell Hochschild – postanowiła zbadać głęboki podział, jaki przeorał amerykańskie społeczeństwo na linii podziału między prawicą i lewicą, „czerwonymi” i „niebieskimi stanami”.
Tekst: Agata Czarnacka
Na początku XIX wieku młody hrabia Alexis de Tocqueville wyruszył z podnoszącej się po rewolucji i napoleońskich ekscesach Francji, by zbadać młodziutkie społeczeństwo w Ameryce Północnej. Społeczeństwo wyróżniało się na tle zmęczonej rewolucjami i kontrrewolucjami Europy tym, że nie musiało pozbywać się monarchów i uprzywilejowanej kasty arystokratów, a od początku było równe i demokratyczne. Młody badacz chciał dzięki swojej podróży uchwycić esencję demokracji – na którą w jego oczach Europa była historycznie skazana.
Powszechnie uważa się, że relacja z tej podróży to jedno z założycielskich dzieł socjologii, nauki o społeczeństwie. Ale przedsięwzięcie Tocqueville’a dało wzorzec też pewnemu specyficznemu gatunkowi pisarstwa – eseistycznego raportowi z długiej podróży, sporządzanemu z jednym tylko założeniem: że to, co się opisuje, jest głęboko różne od tego, co się zna.
Kiedy więc Amerykanka obiera ten właśnie gatunek, by opisać część Ameryki, należy z bliska przyjrzeć się, dlaczego to robi. Esej Arlie Russell Hochschild (autorki znanej z niekonwencjonalnego sposobu patrzenia na to, co bada) pt. Obcy we własnym kraju, napisany po długich badaniach terenowych w stanie Luizjana, to właśnie próba zmapowania tej różnicy. „Siedziałam w swoim biurze na Uniwersytecie Berkeley i uświadomiłam sobie, że jako lewicowa socjolożka niewiele wiem o amerykańskiej prawicy. Nie rozumiem jej, nie mam jej przedstawicieli wśród bliskich przyjaciół, czuję się od prawicy odizolowana. I że właściwie wszyscy wokół mnie są od niej odizolowani, że Berkeley i sama Kalifornia są jedną wielką lewicowo-liberalną bańką. Już wtedy, w 2011 roku można było wyraźnie odczuć, że nasz kraj dzieli się na dwie geograficzne, polityczne i medialne bańki. Dlatego zdecydowałam się wyjść z tej swojej i porozmawiać z ludźmi mieszkającymi w regionie, gdzie prawica jest najsilniejsza. Wybrałam Luizjanę, bo w wyborach prezydenckich w 2012 roku procent białych głosujących na Baracka Obamę wynosił tam zaledwie 14%” – zadeklarowała socjolożka w wywiadzie dla Krytyki Politycznej, polskiego wydawcy jej książki.
Nie da się ukryć, że to zdumienie wewnętrzną różnicą cechuje większość współczesnych społeczeństw. Nie tylko Stany Zjednoczone, które tradycyjnie dzieliły się wedle kolorów – czerwone stany głosowały na Republikanów, a niebieskie na Demokratów – ale Wielką Brytanię z jej zwolennikami i przeciwnikami Brexitu, Francję europejskiego Macrona i narodowej Le Pen, a w szczególności Polskę, gdzie ten polityczny podział daje się szczególnie we znaki podczas przygotowań do rodzinnych świąt. Nawet exposé nowego premiera skupiało się na potrzebie – i niemożliwości – porozumienia!
Czasami łatwiej jest sięgnąć po diagnozy z zewnątrz, o których z góry wiemy, że nie do końca będą pasowały, niż szukać rodzimych autorów, których diagnozy mogą nas mocno zaboleć. Dlatego esej Arlie Russell Hochschild stał się bestsellerem właściwie w każdym kraju, który obudził się wewnętrznie podzielony.
„Mury empatii“ zidentyfikowane przez autorkę w Stanach, wyrastają wszędzie. Dlatego warto sięgnąć po to dzieło. Jest znakomicie napisane, świetnie udokumentowane, szczere – i przypomina sporo ważnych prawd, o których zapomnieliśmy, zwłaszcza tę, że prawdziwa rozmowa kończy się porozumieniem.
To porozumienie nie musi oznaczać zgody w każdym punkcie, ale – jak wykazuje Russell Hochschild – jego nieodzownym warunkiem jest usłyszenie „głębokiej historii”, pokręconej wewnętrznej logiki, zgodnie z którą każda i każdy z nas podejmuje decyzje. Sukcesem Obcych we własnym kraju jest nie tylko to, że autorce udaje się zrekonstruować tę głęboką historię luizjańskich zwolenników Tea Party, ale że przybliża nam sposób funkcjonowania tej „sprężyny duszy”, niezależnie jaka by ona nie była.
Arlie Russell Hochschild zna się na emocjach. To ona, badając stewardessy amerykańskiej Delty, ukuła pojęcie „pracy emocjonalnej” – niezauważanego wcześniej wysiłku wkładanego przez niektórych, by dana grupa – towarzystwo na przyjęciu, pasażerowie w samolocie – czuła się dobrze. W późniejszych latach socjolożka przyglądała się sposobom, w jaki owa praca emocjonalna jest częścią rynku pracy. Jednak na etapie Obcych we własnym kraju było to już jasne: głęboka historia osnuta jest na emocjach, których nie da się kupić czy wynająć.
Głęboka historia to opowieść o dumie i źródłach godności, a Obcy we własnym kraju starają się zrekonstruować ją w odniesieniu do wyborców Trumpa i zwolenników Tea Party w jednym z południowych Stanów, który z pozoru zagłosował całkowicie wbrew własnym interesom – wybierając wielki biznes, z którym regularnie przegrywali lokalni farmerzy i hodowcy, zmniejszanie wydatków federalnych, podczas gdy stan ten nie poradziłby sobie bez olbrzymich dotacji rządowych. Tylko że głęboka historia nie jest racjonalna i nie kieruje się interesami. Dopóki tego nie zrozumiemy, dopóki nie poszukamy swojej własnej narracji, nie będziemy w stanie przestać się bezsensownie kłócić. Bezsensownie, bo patrząc na samych siebie jak na istoty racjonalne, a na wszystkich innych jak na zmanipulowanych głupców możemy co najwyżej stać się obcy – nawet swoim najbliższym. |