Polskiego przekładu Depeszy nie byłoby bez Krzysztofa Majera. Jego mistrzowskie tłumaczenie osadza czytelnika w samym środku wojny. Prosty język używany przez żołnierzy, rwana narracja, a także strumień świadomości Michaela Herra w przekładzie nie wywołują zgrzytu, nie odczytuje się ich jako czegoś obcego, „przełożonego” przez polski filtr. Najbardziej trudne do przetłumaczenia kwestie Majer wyjaśnia w przypisach, a sam dobór tytułu książki – w posłowiu.
Tekst: Kuba Wojtaszczyk
Podglądanie lingwistycznej wirtuozerii jest często równie ciekawe, co przetłumaczona książka. Dlatego też warto dowiedzieć się czegoś więcej o zawodzie tłumacza, który nadal bardzo często uważany jest za mniej istotny niż zawód pisarza. Niesłusznie, o czym możemy się przekonać, czytając Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie, czyli zbiór wywiadów Zofii Zaleskiej z czołowymi i zasłużonymi polskimi tłumaczami; wśród nich są, m.in. Ryszard Engelking, Piotr Sommer, Anna Wasilewska, Magda Heydel czy Ireneusz Kania. Każde z nich snuje własną wielobarwną opowieść o przekładzie, opowiada, czym jest dobre tłumaczenie, a również uchyla rąbka tajemnicy, jak się tłumaczem stało. Przepytywane przez Zaleską osoby kluczą przez dżunglę języka, aby oddać charakter oryginału bez szkody dla czytelnika. Przykład dostajemy w Depeszach, które aż kipią od pułapek filologicznych, ale Krzysztofowi Majerowi udaje się w nie nie wpaść.
Praca tłumacza, jak dowodzą rozmówcy Przejęzyczenia, to ogromny trud, wręcz operacja na żywym, ciągle zmieniającym się organizmie. Ireneusz Kania stwierdza: „Bo widzi pani, w tym zawodzie tkwi taki paradoks: każde tłumaczenie jest niemożliwe, ale jednocześnie konieczne, musimy tłumaczyć, chociaż wiemy, że każdy przekład, nawet najlepszy, jest klęską. Jest porażką, bo nie da się zrobić przekładu w stu procentach wiernego”. Mimo to tłumacze próbują, tworząc własną wersję obcojęzycznych publikacji. Dlatego też bardzo często przekłady to osobne dzieło sztuki, istniejące na równi z oryginałem, ale jednocześnie dzięki niemu. |