Wrażliwość Mieczysława Wasilewskiego wpłynęła na niejedno pokolenie artystów i designerów w Polsce i na całym świecie. Muzeum Plakatu w Wilanowie przypomina, jak wygląda „Wasilewski w stanie czystym”. Ponad dwie setki plakatów, rysunki i varia dają świadectwo szczególnego talentu mistrza polskiej szkoły plakatu.
Tekst: Agata Czarnacka
Przechadzając się po wilanowskiej wystawie, co i rusz natykamy się na plakat, rysunek, logotyp, który znaliśmy tak dobrze, że nawet nie pamiętaliśmy, że jest czymś znajomym. Prace Wasilewskiego obecne są w polskiej przestrzeni publicznej od wczesnych lat 60. i, biorąc pod uwagę ich charakter – prosty, subtelny i mocny zarazem, uruchamiający wyobraźnię – z pewnością nas naznaczyły. Zresztą dotyczy to całej polskiej szkoły plakatu, fenomenu artystyczno-kulturowego, z którego nasz kraj znany jest na całym świecie.
Polska szkoła plakatu zaczęła się kształtować po wojnie, w odbudowującym się państwie, które jak kania dżdżu łaknęło okruchów piękna na przekór zniszczonym realiom. W 1948 roku Henryk Tomaszewski (uważany za niekwestionowanego ojca PSP) otrzymał aż pięć nagród na międzynarodowym konkursie plakatów filmowych w Wiedniu. Okazało się, że język graficzny, jaki wynalazł i który szlifował wraz z grupą kolegów, takich jak Cieślewicz, Lenica, Lipiński, Zamecznik, Starowieyski, Fangor czy Młodożeniec, był równie uniwersalny, co esperanto. Lapidarność, innowacyjne podejście do liternictwa i kolażu i, co ważne, potraktowanie tematu na tyle poważnie, by wejść z widzem w grę skojarzeń, stały się dumą polskiego świata designu na wiele lat. Wasilewski, jeden z ulubionych asystentów Tomaszewskiego, przejął po nim pracownię na warszawskiej ASP, kiedy ten postanowił przejść na emeryturę. Przez tę pracownię przewinęły się setki, jeśli nie tysiące, studentów, w tym wielu zagranicznych, przyciągniętych przez renomę Tomaszewskiego, Wasilewskiego i całego środowiska. Ten kolorowy tłum, podobnie jak pedagogiczne podróże na stypendia, rezydencje i warsztaty, nie mógł nie przesiąknąć do twórczości Wasilewskiego, której różnorodność – pokazana w Wilanowie – stanowi tego najlepsze świadectwo.
Jednym z najbardziej znanych na świecie dzieł Wasilewskiego jest plakat To be (war) or not to be z 1975 roku. Plakat kwalifikowany jako „polityczny” (bo nie filmowy ani okolicznościowy) sięga po jeden z fundamentów europejskiej kultury, szekspirowski monolog księcia Hamleta. W „być albo nie być” owo „albo” („or”) nabiera prawdziwego ciężaru odpowiedzialności – nie tylko za siebie, ale za cały świat. Jeśli się nie zaangażujemy po stronie pokoju – przypominał artysta, który wówczas akurat osiągnął wiek chrystusowy, 33 lata, i można zrozumieć, że wzięło go na poważną refleksję – to następna wojna światowa zmiecie nas z powierzchni ziemi. Przekaz Wasilewskiego nie przestał przekonywać wraz z końcem zimnej wojny, a dziś wydaje się bardziej aktualny niż kiedykolwiek. Nic dziwnego, że akurat to dzieło jest dumą wielu prywatnych kolekcji, a także chętnie nabywane jest celem powieszenia na ścianie.
Ale polityczne zaangażowanie i ściąganie górnolotnych haseł na ziemię do przemawiającego do wyobraźni konkretu – to jedno. Inna rzecz to wspaniałe, uderzające subtelnością, a czasem też graniczące z bezwstydem (i to się wcale nie wyklucza!), motywy erotyczne. Wasilewski był jednym ze „stajni plakacistów” peerelowskiej Centrali Dystrybucji Filmów, monopolisty, jeśli chodziło o wpuszczanie do polskiego obiegu obrazów filmowych z zagranicy. Każdy taki film otrzymywał odpowiednią oprawę graficzną, w tym plakat, zazwyczaj umieszczany w przeszklonych gablotach na ścianach kina, a niekiedy też rozklejany na przeznaczonych do tego powierzchniach w przestrzeni ulicznej. I choć pojęcie reklamy było demokracji ludowej obce, to jednak plakaciści starali się jak najlepiej sprzedać powierzone w ich ręce filmy. I choć nic przecież nie sprzedaje towarów lepiej niż szczypta erotyki, to w konserwatywnym PRL-u trzeba się było nagimnastykować, żeby uniknąć karzącej ręki cenzora. W efekcie kina i słupy uliczne zaludniały subtelne, jakby wycięte z papieru baletnice o sterczących sutkach, zgrabne nogi powielały się w dziesiątkach, a czasami sylwetki zgrabnych dziewczyn zamieniały się… w sztućce. Whatever works…
Wasilewski jest ponadczasowy i wystawa w Wilanowie, gdzie plakaty (choć już nie rysunki czy ilustracje) pozestawiano z pewną nonszalancją wobec chronologii, bardzo dobrze to pokazuje. Styl, ta niepodrabialna trafność gestu, niemal się nie zmienia, ale na przestrzeni lat znacząco ewoluuje wizja kobiety. Po epoce tancerek nadchodzi czas czupurnych ciemnowłosych, często ze smutnymi oczami, pełnych ekspresji. Tu przykładem jest zaskakujący i wstrząsający plakat polityczny Where is my vote? stanowiący komentarz do odebrania czynnych praw politycznych kobietom w Iranie. Potem natomiast obserwujemy czas „kobiet chmur”, nieco zbyt puszystych, szeroko uśmiechniętych, z potarganymi włosami. Ich seksapil jest lekki, niekwestionowany, nieco powierzchowny, pełen radości życia. Taki erotyzm widać było niedawno w całej Warszawie – oklejonej plakatami Wasilewskiego do spektaklu Mąż i żona na podstawie Fredry.
Bohaterami jego rysunków i plakatów są również mężczyźni. Niektórzy silni i bezwzględni, jak na plakatach reklamujących filmy akcji, np. Nietykalnych. Częściej zaskoczeni światem lub samym sobą intelektualiści, jak w słynnych ilustracjach do czasopism „Problemy czy Perspektywy” (na których np. wyidealizowany człowieczek z zaskoczeniem przygląda się własnemu oku, które wybrało się na spacer po ramieniu).
Lekkość kreski i powaga tonu. Seksapil i dyskrecja. Dowcip i imponderabilia. Przepis Mieczysława Wasilewskiego na dobry plakat – taki, który wchodzi z widzem w interakcję, który pozwala na „komunikację uliczną”, jest zwodniczo prosty. Jak sam mówi: chodzi o to, by plakat zarazem chwytał temat i był jak najdalej od tematu. Brzmi jak paradoks i na pewno pod mniej utalentowanym piórkiem czy flamastrem w najlepszym razie hasło to zamieniłoby się w kiks. Ale u Wasilewskiego okazuje się, że napięcie między w punkt a jak najdalej od tematu owocuje szczególną dynamiką interakcji z wyobraźnią widza. Innymi słowy: sami wiemy najlepiej, o czym do nas mówią te plakaty. Wyciągają z głębin pamięci, z otchłani nieświadomości to, co trzeba. |