Architekt Adam Spychała nie kryje swojej miłości do trudnej, brutalistycznej architektury i Le Corbusiera. W codziennej pracy tworzy „grzeczne projekty”, które mają szansę zaistnieć, ale w wolnym czasie stale powiększa swój cykl niezwykłych betonowych domów, które w bezkompromisowy sposób odwołują się do języka i idei brutalizmu. Swoje prace architekt traktuje jako rozważania teoretyczne.

 

Tekst: Teresa Urbaniak

 

W kontekście pana twórczości mówi się o brutalizmie w architekturze? Jak pan się do tego odnosi?

Zdaję sobie sprawę, że eksploatuję styl w architekturze, który jak żaden inny wzbudza bardzie silne i skrajne emocje, przeważnie jednak negatywne. Brutalizm bowiem uważany jest za ślepą uliczkę, w którą zabrnęła architektura powojenna. Stąd narażony jest dzisiaj na krytykę, nie tylko ze strony profesjonalistów, jakimi są architekci, ale również zwykłych ludzi, którzy, przywiązani do bezpiecznych wzorców, nie potrafią wpasować w ten schemat czegoś tak odmiennego. Osobiście jednak uważam, że budynki brutalistyczne zasługują na naszą uwagę, szacunek i zrozumienie jako namacalne ślady niezaprzeczalnych wartości architektonicznych i historycznych. Ich swoista odmienność ma swój kontekst i uzasadnienie. Brutalizm rodził się bowiem w czasie, kiedy nastroje społeczne odreagowywały traumę po straszliwym okresie II wojny światowej. Przygnębienie i utrata wiary w dawne ideały sprowokowały także rewoltę w architekturze. W wyniku tej zmiany myślenia projektanci zaczęli poszukiwać form bardziej indywidualnych, zdecydowanych i mocnych w wyrazie. Nowa brutalistyczna forma oparta na kontrowersji, ekspresji i rozrzeźbieniu bryły odrzucała sterylną estetykę białego modernizmu okresu międzywojennego. Było to zwiastunem nadejścia nie tylko nowej architektury, ale i nowego społeczeństwa, w którym estetyka nie górowałaby nad etyką. Był to też najprawdopodobniej najgwałtowniejszy zwrot estetyczny i ideologiczny w historii architektury światowej. Z racji młodego – jeszcze – wieku nie mogłem doświadczyć tamtych burzliwych czasów. Jednak odnajduję dla nich analogię w teraźniejszości, która coraz bardziej napawa mnie niepokojem i zwątpieniem. Coraz częstsze konflikty zbrojne, walki na tle rasowym, religijnym, kulturowym stają się dla mnie tłem do przewartościowania (radykalizacji?) moich przekonań. Ma to oczywiście swoje odzwierciedlenie w rozumieniu architektury i roli, jaką powinna odgrywać. Ogromny wpływ na to mają pozostałości architektury brutalistycznej, które dają swoje świadectwo ciągłego trwania w opozycji wobec rzeczywistości. Zaakceptowanie tej specyficznej, trudnej estetyki oznacza dla mnie zaakceptowanie i kontynuowanie tego buntu.

Nazywają pana polskim Le Corbusierem? I tu znowu pytanie: co pan na to? Jak pan odbiera twórczość tego architekta?

Nigdy nie ukrywałem mojej głębokiej sympatii i podziwu dla Le Corbusiera jako osoby oraz jego twórczości, przepełnionej wybitnymi i przełomowymi dziełami architektury. Stał się on dla mnie mistrzem i drogowskazem kierunku, w jakim powinienem i chciałem podążać, nie tylko w czasie studiów architektonicznych, ale także po ich ukończeniu zderzeniu z zawodową, polską rzeczywistością. Jednak porównywanie mnie do niego to bardzo duże nadużycie, które mnie zawstydza i wprawia w zakłopotanie. Wkład Szwajcara w rozwój architektury XX wieku jest niepodważalny i nie może podlegać dyskusji. Jego bogata twórczość obejmująca architekturę, rzeźbę , malarstwo, szereg pism i książek jest dla mnie źródłem niewyczerpanej wiedzy i inspiracji. Budynki jego autorstwa (Villa Savoye w Poissy, Kaplica w Ronchamp, Jednostka Marsylska) stały się kwintesencją nowoczesnej architektury. Każdy z nich odzwierciedla nadejście nowej ery w sposobie kształtowania formy i funkcji architektonicznej. Od puryzmu i funkcjonalistycznej estetyki białego modernizmu po radykalizm i rewoltę brutalizmu. Nie ukrywam, że właśnie ten proces towarzyszący całej twórczości Szwajcara fascynuje mnie najbardziej. Ta swoista przemiana człowieka, który odrzucając początkowy superracjonalizm swoich projektów, skierował wysiłki na znalezienie poetyckiej odpowiedzi na zastany stan intelektualny, kulturowy i duchowy społeczeństw. Wynikiem tego jest architektura zupełnie inna w wyrazie wobec otoczenia – tajemnicza, bezkompromisowa i brutalna, pełna kontrastów, napięć i walki. Była to więc architektura w pełni odzwierciedlająca osobowość swojego twórcy i drogi, jaką przebył w swoim życiu. Drogi przepełnionej heroiczną i tragiczną walką. Jak na prawdziwego bohatera przystało.

W naszym magazynie mieliśmy cykl wywiadów pod tytułem Dziecięce rekolekcje, m.in. z Zahą Hadid i Danielem Libeskindem. Pytaliśmy ich o inspiracje, wspomnienia z dzieciństwa, które wpłynęły na ich twórczość. Jak to jest w pana przypadku?

Nie będę zbyt oryginalny w stwierdzeniu, że dzieciństwo ma ogromny wpływ na nasze przyszłe życie. To ono często warunkuje naszą osobowość i to, jakimi ludźmi jesteśmy. Zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Nie inaczej jest w moim przypadku. Świadomość tego, że chcę zostać architektem, zrodziła się mniej więcej wraz z wejściem w pełnoletność. Wiem jednak, że wcześniejsze doświadczenia są nie mniej ważne i to właśnie one dały mi solidne moralne podstawy do tego, jakim architektem chciałem zostać. Potem przyszły inspiracje architektoniczne, które stały się odbiciem moich pragnień, aspiracji i oczekiwań na temat tego, jak według mnie powinna wyglądać architektura. Wspomniana Zaha Hadid i jej bardzo odważne, przepełnione dynamiką formy były jednymi z pierwszych obrazów, które wywarły na mnie ogromny wpływ. Istotne także stało się pierwsze zetknięcie na studiach z konceptualnymi, szalonymi strukturami amerykańskiego architekta Neila Denariego, poprzedzonymi utopijnymi wizjami miast Włocha Antonio Sant`Elii. Byli to twórcy, których architektura przełamywała granice i otwierała oczy na nowe kierunki. Wszystko to stało się wstępem do tego, co miało nastąpić, a więc fascynacji przedwojenną i międzywojenną architekturą modernistyczną, a następnie konsekwentnemu zwróceniu się ku brutalizmowi, który zwieńczył nie tylko architekturę nowoczesną XX wieku, ale i moje poszukiwania. Dzisiaj moje szczególne zaciekawienie i źródło inspiracji wzbudza działalność architektoniczna Japończyka Tado Ando, który zaklina beton w delikatne, subtelne, acz zdecydowane formy, oraz Brazylijczyka Paulo Mendes da Rochy, który z kolei w dalszym ciągu z powodzeniem eksploatuje estetykę brutalizmu, łącząc w swoich budynkach wrażliwość estetyki inżynieryjnej z poetyką i symboliką formy.

Wybiera pan beton jako główny materiał konstrukcyjny. Czy to świadome nawiązanie do powojennej stylistyki budynków?

Jak najbardziej. Beton jako „współczesny kamień”, dzięki swojej uniwersalności i dostępności, stał się dla prekursorów architektury XX-wiecznej idealnym materiałem umożliwiającym natychmiastowe przetransformowanie myśli, pomysłu, idei w formę architektoniczną. Szczególnie uwidacznia się to w architekturze brutalistycznej, gdzie beton, dzięki swojemu monolityzmowi, warunkował jednorodność i spójność budowli – był głównym i właściwie jedynym materiałem stanowiącym o konstrukcji, strukturze i formie budynku. Louis Kahn stwierdził kiedyś, że beton nie znosi być materiałem drugorzędnym. Dlatego uważam, że najlepiej, gdy używamy betonu w sposób konsekwentny i totalny. Odwdzięczy się nam wówczas swoją szczerością.

Projektuje pan głównie budynki dla odbiorców indywidualnych. Jaki pana zdaniem powinien być budynek idealny?

To bardzo trudne pytanie, które nurtuje architektów od wieków. Wielu z nich próbowało zdefiniować idealność architektury. Według Miesa van der Rohe idealny budynek to taki, w którym forma podąża za funkcją. Le Corbusier sądził, że kluczem jest zapewnienie słońca, przestrzeni i zieleni. Obiektywnie rzecz ujmując, dobry budynek powstaje dzięki rozwiązaniom architektonicznym łączącym w spójną całość funkcjonalność oraz atrakcyjność formy. Pomijając jednak kryteria czysto architektoniczne, uważam, że dobry budynek powstaje w wyniku świadomej współpracy architekta z inwestorem, opartej na wzajemnym zaufaniu. |