Nie muszą kosztować milionów dolarów, by można było na nich zarobić. Na Zaułku paryskim w piętnaście lat wypracowano zysk 100 tysięcy złotych, a Wenecja w ciągu trzech lat podwoiła swoją wartość. Oto sztuka… robienia biznesu. Na świecie i w Polsce.

 

Tekst: Adrian Reiter
Zdjęcia: Christie’s Press Room

 

Nawet miliard złotych może otrzymać Fundacja XX Czartoryskich za kolekcję  zgromadzonych dzieł sztuki, wśród których najjaśniejszą gwiazdą jest Dama z gronostajem, jedyne w Polsce dzieło Leonarda da Vinci. Choć od lat pieczę nad nim sprawuje Muzeum Narodowe w Krakowie, formalnie obraz pozostaje własnością potomków księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, który Damę zakupił w prezencie dla swojej matki Izabeli. Jaka dziś jest jego wartość?
Gdy w 2011 roku dzieło ruszało w podróż po muzeach i galeriach całej Europy,  ubezpieczono je na 300 milionów euro. Teraz poważny klient kładzie na stole cały miliard i usilnie namawia Czartoryskich do sprzedaży. W roli kupującego premier Piotr Gliński, który chciałby, by zbiory fundacji stały się własnością polskiego narodu.
Podbijanie stawki Galopada cen na rynku sztuki trwa już niemal trzy dekady. W 1987 roku Irysy Vincenta van Gogha sprzedano za 54 miliony dolarów. W kolejnych latach dzieła niderlandzkiego malarza biły kolejne rekordy: w 1989 roku za Portret Josepha Roulina nabywca zdecydował się zapłacić 58 milionów dolarów, a w 1998 roku Autoportret bez brody wylicytowano za 72 milionów dolarów. Do tych cen zbliżyli się Rubens, którego Rzeź niewiniątek kosztowała bagatela 77 milionów dolarów, oraz Renoir z wartym w chwili licytacji 78 milionów dolarów dziełem Bal au Moulin de la Galette. Szaleństwo? Skądże znowu. Czas pokazał, że było to ledwie wydawanie drobnych (sic!). O magiczną granicę 100 milionów dolarów już na początku XXI wieku otarły się dwa obrazy Picassa. Potem poszło gładko: Portret Adele Bloch-Bauer Gustava Klimta osiągnął 135 milionów dolarów, a płótno No.5 Jacksona Pollocka sprzedano za 140 milionów. Rekord sprzedaży aukcyjnej osiągnięto w 2013 roku – za Trzy studia do portretu Luciana Freuda pędzla Francisa Bacona anonimowy kupiec zdecydował się zapłacić ponad 142 milionów dolarów.

Zagadkowa kremacja Gacheta

Obrót aukcyjny to jednak tylko część rynku handlu sztuką. Wiele dzieł zmienia właścicieli bez publicznego rozgłosu, w zaciszu wysmakowanych rezydencji czy modernistycznych biur. Wartość tych transakcji zwyczajowo objęta jest klauzulami tajności, ale liczba zaangażowanych w negocjacje marszandów, historyków sztuki, doradców inwestycyjnych i tłumu prawników powoduje, że warunki umowy bardzo trudno utrzymać w tajemnicy. Tak też było przy sprzedaży Graczy w karty Paula Cezanne’a. Dzięki kilku osobom zaangażowanym w rokowania między stronami wiemy, że ostatecznie transakcja ta zamknęła się niewyobrażalną kwotą 250 milionów dolarów. Co ciekawe Cezanne namalował pięć podobnych obrazów, a kupujący nabył tylko jeden z nich. W 2012 roku pod młotek poszedł Krzyk Muncha, sprzedany za 119,9 milionów dolarów.
To również tylko jedna z czterech wersji słynnego dzieła. Trzy pozostałe znajdują się jednak w zbiorach muzeów i zapewne już nigdy nie trafią do prywatnych kolekcji. Podobnie z dziełami innych klasyków. Większość płócien Rembrandta, Moneta czy Rafaela to własność państwowych instytucji kultury, które nawet w czasach największych braków w budżetowej kasie rzadko decydują się wyprzedawać swe rodowe srebra. Dzieła sygnowane przez najsłynniejszych artystów trafiają więc pod młotek sporadycznie. I najczęściej podlegają wtórnym transakcjom: raz sprzedane, po kilku, kilkunastu latach pojawiają się na aukcjach ponownie. Tak może być z Portretem Doktora Gacheta van Gogha, który w 1990 roku za 82,5 milionów dolarów trafił w ręce Ryoei Salto. Japoński miliarder niedługo potem jednak zmarł. Prawa własności do dzieła przejęli jego spadkobiercy, ale – wbrew oczekiwaniem niektórych – nie zdecydowali się od razu sprzedać płótna. Obraz zniknął z oczu marszandów.
Od jakiegoś czasu mówi się jednak o nim coraz częściej, budując wokół niezwykłą aurę tajemniczości. W 2011 roku brytyjski dziennik The Guardian doniósł nagle, że Ryoei Salto żądał za życia kremacji z dziełem van Gogha!
Czy płótno spalono z ciałem ekscentrycznego milionera? Na to pytanie dziennikarze nie znaleźli odpowiedzi. Plotka poszła jednak w świat, rozbudzając ciekawość kolekcjonerów. Wielu twierdzi, że to swoista reklama, która w chwili wystawienia obrazu na aukcję podbije jego cenę do rekordowych poziomów, przynosząc właścicielom niebotyczny zysk.

 

Dzieła sygnowane przez najsłynniejszych artystów trafiają pod młotek sporadycznie. I najczęściej podlegają wtórnym transakcjom: raz sprzedane, po kilku, kilkunastu latach pojawiają się na aukcjach ponownie.

 

Picasso w Christe’s, Monet w Sotheby’s

Kto ma wolne kilkadziesiąt milionów dolarów, powinien śledzić oferty dwóch odwiecznie rywalizujących ze sobą domów aukcyjnych o londyńskim rodowodzie: Christie’s oraz Sotheby’s. To właśnie u nich pod młotek trafiają dzieła Moneta, Picassa, Rembrandta,
Rafaela czy Cézanne’a. I to właśnie u nich licytuje się idące w miliony dolarów kwoty za dzieła sztuki.
Jak wielkie pieniądze przepływają przez ręce londyńskich marszandów, niech świadczy fakt,
że roczny obrót Christie’s liczony jest na 7-8 miliardów dolarów! Niemały jest w tym zysk pośredników – od pierwszych 75 tysięcy dolarów wylicytowanej kwoty Christie’s pobiera aż 25% prowizji, za cenę od 75 tysięcy do 1,5 milionów dolarów zapłacić trzeba jedną piątą ustalonej kwoty, powyżej płaci się już „tylko” 12%. Nie dziwi więc, że wobec kurczącej się oferty dzieł wielkich klasyków malarstwa londyńczycy promują nowe nazwiska i szukają nowych klientów. Rynek nie znosi próżni! Dlatego od kilku dziesięcioleci przebojem wdzierają się na niego twórcy sztuki nowoczesnej, a ich prace osiągają zawrotne ceny. Kiedy w 2012 roku na aukcji w Christie’s anonimowy nabywca za 86,9 milionów dolarów zakupił powstały w 1961 roku obraz Pomarańczowe, czerwone, żółte Marka Rothko, wydawało się to szaleństwem.
Rok później jednak przebito szklany sufit, osiągając wspomniany już rekord aukcyjny – Trzy studia do portretu Luciana Freuda, za które ktoś zdecydował się wyłożyć ponad 142 milionów dolarów, Bacon namalował zaledwie w 1969 roku.

Dzieła Mingów i Tungów

Bacon, Rothko czy Roy Lichtenstein to dziś najlepiej sprzedający się współcześni artyści. Choć ich dzieła uznaje się za bardzo młode, malarze ci znani są szerokiej publiczności od lat. A kim są Wang Meng, Wou-ki Zeng czy Chang Dai-chien? O nich słyszało naprawdę niewielu, nawet wśród zachodnich kulturoznawców czy historyków sztuki wiedza o ich pracy artystycznej jest nikła. Szybko jednak będziemy musieli te braki nadrobić, bo obco brzmiące nazwiska już teraz są symbolem kolejnej wielkiej zmiany. W handlu sztuką rozpoczyna się bowiem dyktat rynków azjatyckich! Zgromadzony w Azji kapitał coraz częściej inwestowany jest w dzieła sztuki, a więc to gusta nabywców z tego kontynentu i zasobność ich portfeli wyznaczać będą światowe trendy kolekcjonerskie. Zmiany będą gwałtowne. Bo o ile Japończycy w czasach swojej gospodarczej prosperity kupowali sztukę europejską i amerykańską, o tyle bogacący się Chińczycy wolą inwestować w rodzimych twórców. I są gotowi płacić za ich dzieła olbrzymie pieniądze, jak choćby za akwarelę Li Kerena Góry w czerwieni, która na aukcji w Pekinie znalazła kupca za 46 milionów dolarów. Anioł stojący na sośnie Qi Baishi poszedł za 55 milionów dolarów, a łączny roczny dochód ze sprzedaży obrazów innego chińskiego artysty Chang Dai-chiena w 2012 roku wyniósł ponad 500 milionów dolarów!

Katarska królowa rynku sztuki

Chińscy kolekcjonerzy z roku na rok coraz bardziej mieszają na rynku sztuki, ale tymczasem to kraje azjatyckiego Bliskiego Wschodu wyrosły na światowego mecenasa sztuki. Królewskie rody z Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej postanowiły niemal od zera zbudować u siebie wielkie arsenały sztuki. To element większej strategii.
By nie utracić swojego znaczenia geopolitycznego po wyschnięciu złóż ropy naftowej, szejkowie tworzą wielkie centra biznesowe, rozwijają ekskluzywne linie lotnicze i budują lotniska przesiadkowe między Wschodem i Zachodem, ale starają się też zatrzymywać podróżnych u siebie na dłużej. Magnesem, zdolnym przyciągnąć nad Zatokę Perską miliony turystów, ma być nie tylko nowoczesne zaplecze hotelarskie i wspaniałe plaże, ale również najwyższej próby sztuka. Szacuje się, że na zakup dzieł do nowo budowanych muzeów sam tylko Katar wyda w najbliższym czasie 2,5 miliarda dolarów! Rękę na tej potężnej kasie trzyma trzydziestokilkuletnia córka katarskiego emira Al-Mayassa bint Hamad bin Khalifa. Przy pomocy najlepszych, sowicie opłacanych, kustoszów muzealnych sprowadzonych z Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych prowadzi ona prawdziwą ofensywę skupu najwybitniejszych dzieł sztuki. Gdy trzeba, do negocjacji wkracza samodzielnie. Bogactwo i uroda, którymi posługuje się w transakcjach, pomogły jej zdobyć miano „najbardziej wpływowej kobiety światowego rynku sztuki”. Udowodniła, że określenie to jest prawdziwe, dopinając największą transakcję handlową w obrocie dziełami sztuki. W 2015 roku za postimpresjonistyczne dzieło Paula Gaugina Wen Will You Marry? zapłaciła… 300 milionów dolarów!

Artystyczna fatamorgana?

Największym rywalem księżniczki Al-Mayassy w pozyskiwaniu światowej klasy dzieł sztuki jest jej sąsiad zza miedzy – szejk Chalifa ibn Zaid an-Nahajan, prezydent Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Postanowił on zamienić leżącą nieopodal Abu Zabi wyspę Saadiyat w jedną wielką galerię. Na wyspie stanąć ma w sumie pięć muzeów ze zbiorami równie imponującymi, jak gmachy, które je pomieszczą. Zayed National Museum urządzają eksperci z londyńskiego British Museum, a siedzibę dla niego zaprojektował Norman Fosteroku. Budynek Martime Museum powstał wedle koncepcji Tadao Ando, a Performing Arts Centre – Zahy Hadid. Najokazalsza (i najdroższa, bo jej budowa pochłonie 800 milionów dolarów) będzie siedziba muzeum sztuki współczesnej, do której ekspozycję przygotowują specjaliści z nowojorskiego Muzeum Guggenheima. Na zakup eksponatów mają 600 milionów dolarów, podczas gdy na wyposażenie amerykańskiej placówki przeznacza się rocznie ledwie 3 miliony dolarów. Jeszcze więcej kosztować będzie stworzenie w Abu Zabi… Luwru. Szejk zawarł bowiem z francuskim muzeum umowę na zorganizowanie jego bliskowschodniego oddziału. Wartość kontraktu opiewa na 1,3 miliarda dolarów – w kwocie tej uwzględniono zarówno koszty stworzenia stałej wystawy sztuki dawnej, jak i dzierżawy oraz ekspozycji eksponatów prezentowanych na co dzień w Paryżu. Pytanie o to, czy Mona Lisa na stałe trafi do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, nie powinno więc już nikogo dziwić.

 

Kraje azjatyckiego Bliskiego Wschodu wyrosły na światowego mecenasa sztuki. Królewskie rody z Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej postanowiły niemal od zera zbudować u siebie wielkie arsenały sztuki.

Polska prowincja

Podczas gdy Krzyk Muncha sprzedano w Nowym Jorku za prawie 120 milionów dolarów, na stworzenie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie postanowiono przeznaczyć… 70 milionów dolarów. To obrazuje, jak małym graczem na światowym rynku sztuki jest Polska. Kolekcjonerzy nie liczą się też z polskimi twórcami. Obrazy rodzimych artystów, które osiągnęły w ostatnich latach wysokie ceny, policzyć można na palcach.
To Tryptyk liczony Romana Opałki, sprzedany w 2010 roku za 1,1 miliona dolarów, Naziści Piotra Ukłańskiego oraz M58 Wojciecha Fangora, które otarły się o milion dolarów, i Palące dziewczyny Wilhelma Sasnala, za które nabywca zapłacił niecałe 500 tysięcy dolarów. Chlubnym wyjątkiem jest Taniec wśród mieczów Henryka Siemiradzkiego, który wystawiony w 2011 roku w Nowym Jorku osiągnął cenę ponad 2 milionów dolarów. Choć jego nabywca jest anonimowy, złośliwi twierdzą, że przyozdobi ściany jakiejś moskiewskiej lub petersburskiej rezydencji, gdyż charakterystyczne dla Siemiradzkiego realistyczne malarstwo za taką cenę kupić mogli tylko rosyjscy nuworysze. Ale ci, nawet jeśli są zainteresowani zakupem polskiej sztuki, z pewnością nie szukają jej na aukcjach w Warszawie czy Krakowie. Na rodzimym rynku brakuje spektakularnych transakcji. W całej swojej historii po 1989 roku nie odnotował on żadnej sprzedaży o wartości choćby miliona dolarów. Dla porównania rekord polskich aukcji w 2015 roku należał do Lekcji historii Jacka Malczewskiego, którą sprzedano za 1,85 miliona, ale złotych, nie dolarów.

Dobra lokata oszczędności

Pierwszą światową ligą w obrocie dziełami sztuki na pewno nie jesteśmy. Drugą i trzecią pewnie też nie. Ale są też tego zdecydowane plusy. Rodzimy rynek aukcji otwarty jest bowiem nawet dla osób z niezbyt zasobnymi portfelami. Mogą więc kupować na nim nawet ci, którzy niekoniecznie myślą o inwestowaniu pieniędzy, ale po prostu chcą dekorować ściany w nowych domach czy apartamentach. Choć i taki zakup przez przypadek może okazać się niezłym biznesem! W 1993 roku Zaułek paryski Władysława Podkowińskiego zlicytowano za 6,5 tysiąca złotych. W zeszłym roku został sprzedany za 110 tysięcy złotych! Płótno Wenecja – widok na kościół Santa Maria della Salute Wojciecha Weissa w ciągu zaledwie trzech lat niemal podwoiło swoją wartość – w 2009 roku nabywca kupił je za 20 tysięcy złotych, a w 2012 roku sprzedał za 39 tysięcy. Najlepsza okazała się jednak 20-letnia lokata w Martwą naturę z dzbanem i wiśniami Meli Muter – w 1992 roku obraz osiągnął cenę 9,8 tysiąca złotych, a w 2012 roku został sprzedany za 165 tysiące. Oznacza to zysk w wysokości 1700%. I jak to ma się do lokat bankowych czy państwowych obligacji?

Aukcja z bonusem

Na rodzimym rynku, podobnie jak na całym świecie, widać odwrót kupujących od klasycznej sztuki dawnej ku dziełom nowoczesnym. Czasami zaskakuje to nawet samych twórców. Wojciech Fangor w jednym z wywiadów wspominał, że w latach 60. nikt nie chciał wstawiać do galerii jego obrazów z cyklu Koła, które dziś cieszą się olbrzymią popularnością kupujących.
Artysta od kilku lat regularnie pnie się w drabince aukcyjnych wycen. W 2012 roku pokonał granicę 200 tysięcy złotych, rok później otarł się o 300 tysięcy, a w 2015 roku jego praca M58 została wylicytowana za 923 tysiące złotych!
Poza Fangorem do kanonu dobrze sprzedających się w Polsce twórców sztuki współczesnej należą też Tadeusz Kantor, Jerzy Nowosielski, Jan Tarasin czy Stefan Gierowski. Na rynku co rusz pojawiają się ich prace z lat 1960–1980. Ceny? SU1 Fangora sprzedany został za 265 tysięcy złotych, Dziewczyna na tle miasta Nowosielskiego poszła za 230 tysięcy złotych,
a Obraz CCVI Gierowskiego uzyskał 210 tysięcy złotych.
Jak to zatem możliwe, że średnia cena młotkowa sprzedawanego w polskich domach aukcyjnych obrazu to ok. 2 tysiące złotych? Wszystko dlatego, że najwięcej prac znajduje swoich właściciel podczas niezwykle modnych ostatnio licytacji tzw. Młodej Sztuki. Pod młotek trafiają tu obrazy świeżo upieczonych absolwentów, a nawet studentów ASP. Ceny wywoławcze zaczynają się od kilkuset złotych i kończą najwyżej na kilku tysiącach. Niektórzy eksperci zakupy właśnie na tych aukcjach porównują do gry w totolotka – za kilkanaście lat może się bowiem okazać, że bezimienny artysta zrobi światową karierę, wraz z którą wartość sprzedawanych dziś przez niego za grosze prac niebotycznie poszybuje w górę. Szansę na sukces na miarę Fangora ma jednak zapewne jeden na sto.
Na miarę Qi Baishi czy Roya Lichtensteina – byłoby dobrze, gdyby w ogóle choć jeden! |