Materiał i kształt, słowo i obraz, sztuka i rzemiosło – w jej pracach nawiązują dialog i odsłaniają swoje piękno. Trudna technika i żmudny proces, a w efekcie piękno i harmonia. Mozaika, język artystycznej ekspresji i sposób na życie Justyny Budzyn.
Rozmawiała: Beata Brzeska
Zdjęcia: Mateusz Torbus
Zajmuje się pani techniką żmudną, czasochłonną, pracochłonną. Od twórcy wymaga cech rzadko dziś spotykanych.
Gdy zaczynałam przygodę z mozaiką, nie zauważałam tego żmudnego procesu. Najbardziej pociągał mnie efekt końcowy. Nazywać pracę mozaicysty żmudną, fizycznie ciężką i intensywną zaczęłam może po 15 latach pracy. Lubię to, że układanie mozaiki pozwala ciągle się czegoś uczyć, pójść o krok dalej wraz z każdą nową realizacją. Oprócz znoju jest też moment poszukiwań, mieszania różnych materiałów, szukania nowych środków wyrazu, nowych form i kontrastów – nowych narracji. Ostatecznie liczy się tylko komunikacja.
Tworzenie mozaik to proces długotrwały, powolny. Doskonalenie warsztatu i wykonywanie prac na poziomie mistrzowskim trwa latami. Człowiek się uczy, popełnia błędy, dorasta do tego, by mieć klientów, a potem coraz lepszych klientów i coraz ciekawsze realizacje. Dużych formatów architektonicznych nie można robić „do szuflady”. Koło się zamyka.
Uczyła się pani sama?
Nie, u mistrzyni – Laury O’Hagan w Irlandii. Weszłam do jej pracowni i po tygodniu wiedziałam, że to jest na tyle złożony proces, że wystarczy mi na całe życie. (śmiech) Od niej nauczyłam się, że mozaika musi być po pierwsze bardzo dobrze wykonana, a potem funkcjonalna i przepiękna. Inżynierom z odbioru budowlanego wszystko musi się zgadzać, niezależnie od ich gustu. To było pięć lat świetnej szkoły.
Mozaika to sztuka czy rzemiosło? Używa pani obu tych określeń równolegle.
Jeśli ktoś ma taką potrzebę, żeby to oddzielać, niech szuka granicy. Dla mnie mozaika jest przede wszystkim rzemiosłem. Bez rzetelnej, stabilnej podstawy nie można tworzyć, przekroczyć ram warsztatu i skupić się na twórczym poszukiwaniu. W Polsce mamy to nieszczęsne sformułowanie rzemiosło artystyczne. W którymś momencie w środowisku tak zwanej sztuki wyższej pojawiła się potrzeba rozróżniania sztuki i rzemiosła. Mozaiki nie znajdziemy w muzeach, na wystawach sztuki współczesnej. To samo z ceramiką. Myślę, że to styl art déco włączył obie techniki do sztuk dekoracyjnych, użytkowych właśnie. Moim zdaniem szkoda czasu na roztrząsanie takich kwestii. Trzeba robić najlepiej to, co się robi. Robić po prostu swoje.
Twórca potrzebuje chyba jednak profesjonalnej krytyki, oceny swojej pracy. Środowiska artystycznego.
Pewnie potrzebuje, choć w moim przypadku tą profesjonalną krytyką zawsze był rynek. Czy w Polsce, czy w Hiszpanii i Irlandii, gdzie miałam swoje pracownie, możliwość dalszego tworzenia zależała zawsze wyłącznie od klientów. Zadowoleni klienci są gwarantem dalszego rozwoju. Mam takie powiedzenie: Klient dostaje dzieło, ja dostaję proces. I to się sprawdza. Jeśli chodzi o środowisko – w Polsce mamy niewielu mozaicystów i pracowni. Jeśli są, to bardzo wyspecjalizowane i zajmują się na przykład sztuką sakralną albo określonym typem mozaiki.
Na warszawskiej ASP wykłada wybitna artystka mozaiki Matylda Tracewska. Mało kto o niej w Polsce wie, a w Rawennie, mozaikowej Mekce, rozkładają przed nią czerwony dywan. Matylda tworzy obrazy i instalacje z wykorzystaniem sztuki mozaiki. Raz na dwa lata ma indywidualne wystawy w ramach biennale mozaiki RavennaMosaico, a w Chartres wystawiała w Chapelle Saint Eman. W Warszawie Ewa Zdanowska-Góra, która prowadzi sklep, konsekwentnie rozszerza działalność i zaprasza artystów na warsztaty, stworzyła na przykład grupę na Facebooku – wspaniałe forum wymiany doświadczeń. Nie spotykamy się w realu, może nikt o tym nie pomyślał, może trzeba to zrobić. Należy też wspomnieć działania Tarnogórskiego Centrum Kultury, gdzie od dwóch lat na jesieni odbywa się wystawa artystów mozaiki, której towarzyszą prelekcje twórców i historyków sztuki.
Trudna technika i przy okazji szkoła charakteru.
Dla mnie to jest tak naturalne, że się nad tym nie zastanawiam. Na pewno wymaga dużo pokory. Mam taką koncepcję, że materiał kształtuje charakter, jest zero-jedynkowy, bezdyskusyjny, nie można go o nic poprosić. Można się go nauczyć, ale też tylko do pewnego stopnia. Ma swoją elastyczność, nigdy nie jest taki sam. I to uczy uporządkowania, niczego nie można przyspieszyć, proces musi przejść przez wszystkie etapy. Czasem zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, coś się ukruszy, zmieni kolor, nie tak się wypali. I trzeba za tym pójść albo zacząć wszystko od nowa. I znowu wracamy do pokory lub może raczej pogody ducha, akceptacji, zgody na zmiany. Kiedy pracowałam u Laury, ktoś ułożył wiersz Labour of love. Mozaikę można tworzyć tylko z miłością. Nawet jeśli dotyczy rzeczy trudnych, brzydkich – staranność wypowiedzi jest kluczowa, a osiągnąć ją można jedynie poprzez traktowanie materii z szacunkiem. Ta staranność wynika też ze świadomości własnego przemijania. W moich pracach nie idę na żadne kompromisy, bo szkoda mi czasu na prace byle jakie, pozbawione znaczenia.
Jest pani aktywistką społeczną, działa w Stowarzyszeniu Siostry Rzeki. Czy mozaika jest dla pani atrakcyjna, bo daje możliwość wypowiedzi społecznej?
Odpowiedź będzie złożona. (śmiech) Owszem, mozaika jako komunikat społeczny i wypowiedź artysty, jak najbardziej tak. Technika mozaiki daje również możliwości pracy z grupami osób. W ten sposób udało się powołać do życia dwa projekty: pierwszy – mural na Muzeum Łąki w Owczarach, który zaprojektowałam i zrealizowałam z grupą dwudziestu wolontariuszy i drugi – projekt arteterapeutyczny w Pogotowiu Opiekuńczym dla dzieci w Gorzowie Wielkopolskim. Kręci mnie duży format, bo ma rozmach, a ja mam taki temperament, że lubię robić rzeczy z rozmachem. Jednak ewoluuję i ciągnie mnie w stronę coraz większego detalu. Wolę teraz mniejsze formaty, bardziej dopieszczone.
Taki jest najnowszy pani projekt inspirowany Szymborską i jej twórczością.
Prawie trzy lata nosiłam go w sobie zanim przedstawiłam światu. Zaczęło się od samych wierszy, potem rozmowy z panem Michałem Rusinkiem i poparcia koncepcji przez Fundację Wisławy Szymborskiej. Mapa Szymborskiej to landartowo-streetartowy projekt, w ramach którego sieję umajoną mozaiką poezję Noblistki po naszym pięknym kraju. Miejsca, w których umieszczam mozaiki, wynikają bezpośrednio z biografii poetki. Są wśród nich te bardziej i te mniej oczywiste. W Lubomierzu w Małopolsce, gdzie spędzała wakacje, są już trzy. Teraz robię pracę na zamówienie Kórnickiego Domu Kultury – tam się urodziła. Do końca roku mam nadzieję ukończyć Portret kobiecy do Krakowa. Fundacja im. Szymborskiej jest patronem projektu, finanse organizuję sama. W zeszłym roku sfinansowałam trzy mozaiki, w tym roku zebrałam fundusze na jednym z portali społecznościowych na kolejną pracę, a teraz myślę o organizacji następnej zbiórki na część zatytułowaną Nad wodą z Filipowiczem. Wszystkich, którzy chcieliby wesprzeć ten projekt zapraszam do bezpośredniego kontaktu.
Lubi pani słowo. Projekt Ości to zabawa słowem, Mapa Szymborskiej to hołd dla jej słów.
Ja się nie czuję w słowie, bardzo się nie czuję. Ono nie jest w moich zasobach, napisanie pięciu zdań zajmuje mi pół dnia. Jednocześnie uwielbiam słowa, bo wiem, że są bardziej precyzyjne niż obraz, chociaż wcale nie jednoznaczne. W wierszach Szymborskiej odnajduję własne myśli ujęte w syntetyczny sposób, do jakiego ja nie potrafiłabym się nawet zbliżyć. Ale takie mam intuicje, dlatego mnie fascynują. Podobnie jak sama postać: jej niesamowity dystans do siebie i świata oraz humor, którego moim zdaniem często w sztuce brakuje. Projekt Mapa Szymborskiej właśnie taki ma być: z humorem i bez patosu, czasem dotykający kiczu. (śmiech) Częściowo inspiruję się wyklejankami Szymborskiej. To prawie jakbym pracowała z nią, a ona uwielbiała kicz! Mój poprzedni projekt streetartowy – Ości [małe mozaiki umieszczone na budynkach, z krótkim słowem zakończonym na -ość, np. lekkość, miłość, czułość; przyp. red.] – zrobiłam z potrzeby serca, dużo miałam w głowie i chciałam to puścić. I okazało się, że to przysporzyło mi najwięcej klientów. Nie te duże prace, tylko właśnie Ości. Ludzie mówili i mówią, że ich emocjonalnie dotykały. Uwielbiają niespodziewanie odkrywać je w mieście.
Układanie mozaiki z tysiąca małych elementów, dopasowywanie, składanie w całość. To takie metaforyczne układanie świata?
Praca daje mi dystans do siebie i świata. In every life we have some trouble jak śpiewa Bobby McFerrin. Obmyślam świat to mój ulubiony wiersz Szymborskiej. Akt obmyślania jest powolny i kreatywny, towarzyszy mu lekki dystans. To rozkminianie, dywagowanie, rozsupływanie zawiłości. Zupełnie jak w układaniu mozaiki – piórko w tę czy w tamtą stronę. W Miłości w czasach zarazy Marquez pisze, że ludzie muszą się narodzić w życiu wiele razy. Wydanie drugie, wydanie drugie poprawione – to jest życie, w którym odradzamy się, ciągle na nowo. Czasem myślę, że zamknięta w pracowni nie nadążam za pędem współczesności. Potem przychodzi pytanie: Czy to mi potrzebne? Wybieram kolory, dopasowuję kawałki, układam obrazy. To mnie napędza. Świat tylko taki. Tylko tak / żyć. I umierać tylko tyle. / A wszystko inne jest – jak Bach chwilowo grany / na pile – pisała Szymborska. W punkt. |