Rozmowa z kompozytorem Arturem Zagajewskim, laureatem 64. Międzynarodowej Trybuny Kompozytorów UNESCO.
Tekst: Agata Czarnacka
Pana utwór otwiera tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień.
Już raz miałem taką przyjemność. Wtedy było to prawdziwe otwarcie, bo mój utwór zabrzmiał jako pierwszy na Warszawskiej Jesieni. Mówię tu o prawykonaniu kompozycji brut na specyficzny skład – zespół muzyki dawnej. Wiedziałem, że pierwszy dźwięk, z jakim słuchacz zetknie się na Warszawskiej Jesieni, to będzie mój dźwięk.
Nadał pan ton.
Trochę tak to czułem. Do tegorocznej inauguracji podchodzę już trochę inaczej. Nie jest tak, że tego nie przeżywam, ale po pierwsze, to już drugi raz mam swój utwór na inauguracji, a i sam utwór nie jest nowy – miał wcześniej już dwa wykonania. Nie będzie też wykonywany jako pierwszy, co nie do końca lubię, bo wolę, kiedy moją muzykę słucha się „na świeżo”. To, co słyszymy, odbieramy relatywnie. Nie chodzi o porównania z innymi utworami wykonanymi przed moją kompozycją, ale o kontekst, o to, że coś już zostało zagrane, że słuchacze zostali wprowadzeni w określony nastrój. Ton został nadany. Mimo wszystko są to duże emocje. Aura Filharmonii Narodowej, świetna orkiestra – Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia z Katowic – ze świetnym dyrygentem. Ten utwór był wcześniej wykonywany, ale najpierw przez orkiestrę Akademii Muzycznej, a więc przez muzyków wciąż kształcących się, a potem przez jeszcze młodszych adeptów z orkiestry symfonicznej szkoły muzycznej. Teraz przyszła pora na wykonanie przez znaną, bardzo profesjonalną orkiestrę. Sam jestem ciekaw, jak to wyjdzie.
Sądziłam, że dla kompozytora nie jest to żadna niespodzianka.
Muzykę przeżywa się inaczej w różnych fazach jej powstawania. Cudowny jest moment w pierwszej fazie pisania utworu, to wymyślanie, kiedy pojawia się ta pierwsza inspiracja, impuls. Często jest to zamówienie albo konkretni wykonawcy. Pewne rzeczy są od początku zdefiniowane, ale to wciąż jest czysta kartka. To niesamowicie podniecający moment, kiedy z jakiegoś tworzywa, gliny, lepimy model, który cały powstaje w głowie – najpierw w ogólnych koncepcjach, a później poprzez dobór środków nabiera coraz bardziej konkretnych kształtów. A kiedy utwór jest już właściwie skomponowany, nadchodzi część najgorsza, czyli zapisanie go w postaci nut. Często trzeba wymyśli odpowiedni sposób zapisu. Tego momentu strasznie nie lubię – nie lubię rysować na komputerze, a wiadomo, że dzisiaj pisze się muzykę w komputerze.