Irmina Trynkos, polska skrzypaczka, została okrzyknięta jedną z najbardziej ekscytujących solistek na scenie muzycznej. Mimo młodego wieku krytycy muzyczni zwą Irminę „doskonałą” i „fenomenalnym talentem”. Debiutancką płytą otworzyła sobie drzwi do światowej kariery. Oprócz wielkiego talentu Irminę na tle innych artystów wyróżnia nieprzeciętna uroda i ekscytująca osobowość. Teraz ukazał się jej kolejny album, którym znów zachwyciła międzynarodową prasę i słuchaczy.
Tekst: Marta Haiger
Swoją najnowszą płytę nagrałaś z jednym z najbardziej znanych dyrygentów na świecie ‒ maestro Vladimirem Ashkenazym. Jak to jest być pierwszą Polką, która miała okazję nagrywać z osobistością tak znaną w świecie muzyki?
Możliwość współpracy z Maestro Ashkenazym była dla mnie ogromnym zaszczytem. Być wybraną spośród najlepszych skrzypków przez samego dyrygenta na solistę ‒ to prawdziwe wyróżnienie. Maestro Ashkenazy to niezwykle ciekawy artysta z nieprzeciętną osobowością i czarem. Cieszę się przede wszystkim z tego, że nagraliśmy album z kompozycjami Nimroda Borensteina, z którym od lat współpracuję i którego bardzo cenię. Już przed nagraniem płyty szeroko promowałam jego muzykę na swoich koncertach, a teraz miałam możliwość przybliżyć ją jeszcze większej publiczności. Postawiliśmy na wybór niecodzienny, może nieco ryzykowny, ale na pewno się opłaciło. Dało mi to niesamowitą radość z realizowania czegoś wymarzonego, a tym samym niezwykłego.
Jak to wszystko się zaczęło? Kiedy zainteresowała cię gra na skrzypcach i muzyka klasyczna?
Odkąd pamiętam, chciałam zostać skrzypaczką. Jako dziecko całe dnie spędzałam na oglądaniu w telewizji i słuchaniu w radiu koncertów muzyki klasycznej. Moja babcia, która często się mną wtedy opiekowała, opowiadała, że zawsze pokazywałam solistę podczas koncertu i oznajmiałam wszystkim, że też będę tak grała. Nikt oczywiście nie brał tego na serio. W moim otoczeniu i rodzinie nie było muzycznych tradycji. Byłam jednak bardzo uparta i około piątego roku życia dostałam swoje wymarzone skrzypce, z którymi się już nie rozstałam. Miałam szczęście trafić na świetnych pedagogów, m.in. na prof. Ninę Minko, która poświęciła mnóstwo czasu, aby przekazać mi wszystkie tajniki tej sztuki, czy sławną Lydię Mordkovitch, która była moim ostatnim profesorem i niesamowitą „przewodniczką” w odkrywaniu mojego własnego głosu. Studiowałam w wielu szkołach – w słynnym „Mozarteum” w Salzburgu, w USC Thornton School of Music w Los Angeles i w Royal Academy of Music w Londynie, gdzie ostatecznie zamieszkałam.
To specyficzna profesja, żeby być na topie, trzeba cały czas się doskonalić. Praca i upór to podstawa, podobnie jak wiara w siebie i umiejętność przekonania innych, że ma się coś oryginalnego do zaoferowania.
Nagrania, koncerty, znane nazwiska. Masz co wspominać i o czym opowiadać. Co stanowi dla ciebie największą inspirację? Masz swój muzyczny autorytet?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Uwielbiam słuchać nagrań Heifetza, Ojstracha, Kogana czy Ferrasa. To znakomici, jedyni w swoim rodzaju muzycy, jednak nigdy nie pragnęłam grać tak jak oni. Wolę podążać własną drogą. Może zabrzmi to dziwnie, ale najbardziej inspiruje mnie po prostu życie. Różne doświadczenia, zarówno te trudne, jak i pozytywne wpływają na mój odbiór muzyki i moje interpretacje. Im więcej różnych przeżyć, tym ciekawsza i lepsza jest moja gra. Staram się nie słuchać nagrań innych artystów, zanim nie zapoznam się z danym utworem. Uważam, że jest to zbędne, a nawet szkodliwe. Muzyka jest barwnym i bogatym językiem, właściwie nieznającym granic w ekspresji. W odkrywaniu muzyki samemu jest coś niesamowicie pięknego i szczerego – odpowiedzialność spoczywa tylko na tobie i twoich przemyśleniach.
Pracowałaś z najlepszymi dyrygentami i orkiestrami na świecie. Lista sal, w których koncertowałaś, jest imponująca. Filharmonia Berlińska, Wigmore Hall, Shanghai Oriental Art Center czy Concertgebouw w Amsterdamie to tylko niektóre z nich. Jaki jest twój przepis na sukces?
Przede wszystkim staram się zawsze podążać za swoim instynktem. Nawet jeżeli inni nie wierzą w moje pomysły. Tak było z moją debiutancką płytą, którą poświęciłam twórczości zapomnianego kompozytora polskiego pochodzenia, Ignacego Waghaltera. Zapoznając się z jego historią i utworami, bardzo szybko poczułam, że to właśnie to, czego szukam. Wiedziałam, że nie będzie to łatwa i prosta droga, ale postanowiłam zaufać swoim przeczuciom. Ten wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Projektem zainteresowała się słynna Royal Philharmonic Orchestra oraz wytwórnia Naxos. Płyta została okrzyknięta bestsellerem roku przez międzynarodową prasę i przyznano jej nagrodę SuperSonic Award. Potem posypały się zaproszenia na koncerty. Granie na żywo, przed widownią, to dla mnie za każdym razem niesamowite przeżycie. Staram się oddawać chwili. Nie chodzi mi tylko o perfekcyjne wykonanie danego utworu, ale przede wszystkim o przekazanie publiczności swoich emocji. To sprawia, że każdy mój występ jest inny, wyjątkowy i towarzyszy mu inny nastrój. Daję się ponieść muzyce i myślę, że to mnie wyróżnia na tle innych. |