Wsi spokojna, wsi wesoła

Wieś może być źródłem cierpień i szkołą przetrwania. Wychowałam się na wsi, opisuję ją w dużej mierze w taki sposób, jaki zapamiętałam z dzieciństwa – mówi Aleksandra Zielińska, pisarka, której zbiór opowiadań Kijanki i kretowiska właśnie pojawił się w księgarniach. 

 

Tekst: Kuba Wojtaszczyk
Zdjęcia: Krystian Lipiec / www.lipieclipiec.tumblr.com

 

Wracasz zbiorem opowiadań Kijanki i kretowiska. Łapiesz oddech przed kolejną powieścią?
Z jednej strony tak – praca nad opowiadaniami była dla mnie odpoczynkiem i przyjemnością. Szczególnie że Bura i szał stanowiła ogromne wyzwanie, zarówno pod względem warsztatowym, jak i emocjonalnym. Potrzebowałam przerwy, bo w końcu powieść zajmowała w moim życiu niemal trzy lata, a był to czas bardzo intensywny – zawodowo i życiowo, nakładało się na siebie wiele rzeczy naraz. A z drugiej strony bardzo lubię opowiadania jako formę literacką, która jest niezwykle wdzięczna i w końcu powoli coraz mocniej doceniana. Od opowiadań przecież zaczynałam i poczułam, że nadszedł moment, aby zebrać to, co w międzyczasie się ukazało, spisać resztę tego, co siedzi mi w głowie i zamknąć jakiś etap w mojej twórczości. Teraz w drogę ku nowemu!

Podobnie jak w Przypadku Alicji i Burze i szale koncentrujesz się na wsi, tylko najczęściej z punktu widzenia dzieciaków. Czy to archetypy twoich powieściowych bohaterek?
Owszem, koncentruję się na wsi, ale zawsze z perspektywy innego bohatera, zatem nie wiem, na ile dziewczyny z Kijanek… są archetypami Alicji i Bury, a na ile ich dopełnieniem, innym wcieleniem, nowym głosem, który dopowiada to, co wybrzmiewało w powieściach. Ten kalejdoskop różnych kobiet tworzy jeden wspólny obraz, od czytelnika tylko zależy, jakich powiązań się między nimi dopatrzy.

Często portretujesz główne bohaterki w chwili jakiejś przemiany, coś się przelało i trzeba sobie z tym poradzić. Dojrzewają?
Zjawisko przemiany jest dla mnie bardzo interesujące. Wychwycenie momentu, w którym do niej dochodzi, próba zaobserwowania transformacji, nieraz bardzo subtelnej – te rzeczy uruchamiają moją wyobraźnię. Zresztą wszyscy przechodziliśmy przez dojrzewanie, wiemy, jak intensywny to okres, pełen fluktuacji, nad którymi nie da się zapanować, istny kocioł w głowie, który po części determinuje to, kim się stajemy. Więc tak, moi bohaterowie dojrzewają, ale to samo tyczy mnie jako twórczyni czy jako człowieka w ogóle, mam wrażenie, że ta karuzela nigdy się nie kończy.

Oswajanie ze śmiercią jest na porządku dziennym…
Owszem, ale to akurat nic nowego. Śmierć obecna jest wszędzie, w mojej twórczości po prostu mocniej zwracam na nią uwagę, podkręcam subtelności, z którymi stykamy się na co dzień, lubię pokazywać palcem te miejsca, gdzie obie sfery – życia i śmierci – przenikają się lub nakładają. Interesują mnie pierwsze doświadczenia ze śmiercią, obserwowane na przykład oczami dzieci, wszelkie rytuały z tym związane, a w końcu te chwile, gdy w pewnym momencie stajemy się obojętni, pewni, że to nas nie dotyczy. Zresztą, mnie pociąga ta tematyka, zawsze wolałam szukać ciemniejszych stron i wróżyć z cieni.

Wieś jako źródło cierpień czy jako szkoła przetrwania, The hunger games?
Piękne skojarzenie! Myślę, że wieś jest środowiskiem, które spełnia oba założenia – może być i źródłem cierpień, i szkołą przetrwania. Wychowałam się na wsi, opisuję ją w dużej mierze w taki sposób, jaki zapamiętałam z dzieciństwa. Przy okazji chcę trochę zerwać z poglądem, że małe miejscowości w martwym punkcie mapy to miejsca, gdzie wszystko jest zielone, pachnące i idealne, nic tylko leżeć i odpoczywać. Tu próbuje się wszystkiego na własnej skórze i ponosi konsekwencje. Pamiętam, jak chadzałam na ledwie zamarznięte jezioro i łyżwami sprawdzałam grubość lodu albo wychodziłam na wielkie ekspedycje prosto w lasy. Wychowywano nas w niesamowitej wolności i samodzielności, to procentuje teraz.

Jak w świecie „dziewczyńskości” i dojrzewania funkcjonują rodzice?
Funkcjonują na tyle dobrze, na ile potrafią, ale raczej zajmują obrzeża tych wszystkich zjawisk. Zaczyna brakować dla nich miejsca w życiu dziewczyn, bo co mieli zrobić, to już zrobili i czas pogodzić się z puściejącym gniazdem. Ich rady dalej są ważne, ale teraz to od dziewczyn zależy, jak je wykorzystają w budowaniu własnej przestrzeni. To ten moment, gdy można ryzykować i pozwolić poparzyć sobie palce. Palmy za sobą mosty, bo bunt nigdy nie smakuje tak słodko, jak wtedy, gdy stawia się swoje pierwsze granice i testuje najbliższych sparingpartnerów.

Rodzice chyba przeszkadzają, prawda? Skoro piszesz: Mama cię strofuje, bo ma to we krwi, wyuczone, wymagane. Strofuje też inne dzieci…
Jasne, że trochę przeszkadzają, ale wciąż są potrzebni. Taka ich rola, często to nasi pierwsi sparingpartnerzy w życiu, zwykle próbują wychować najlepiej, jak potrafią, a że wychodzi im różnie, to normalne, nie wszyscy są idealni. Grunt to zerwać pępowinę we właściwym momencie. Nie idzie mi odpowiedź na to pytanie, może zrezygnujmy?

Bohaterki szukają innych wzorów do naśladowania, kogoś tajemniczego, ale – być może – też niebezpiecznego? Jak Zły?
Tak, moje dziewczyny są ciekawskie i ciekawe świata, a bardzo często to ta ciemniejsza strona jest dużo bardziej pociągająca. Nie ukrywam, że dotyczy to również mnie jako pisarki – dużo wygodniej czuję się w takich warunkach.

Z kolei, gdy bohaterki już dorosną, jak Bogna z opowiadania Limbo, przeszłość je uwiera, jakby były niedostosowane… Zgodzisz się z takim rozpoznaniem?
Po części tak, ale moje bohaterki uczą się radzić sobie z przeszłością, a świadomość tego też jest dla nich swego rodzaju transformacją. Jeśli ktoś tu jest niedostosowany, to rzeczywistość, a Bogna i pozostałe dziewczyny potrafią użyć łokci tak, by wykroić przestrzeń dla siebie. Te opowiadania trochę dotykają kwestii naszego wpływu na świat i kształtowania go w dopasowaniu do swoich granic.

Uważam, że najmocniejszym punktem Kijanek i kretowisk jest to, że niektóre z opowiadań ze zbioru dialogują ze sobą; tak jakby były dla siebie alternatywnymi światami, różniącymi się np. emocjami, a nie bohaterami… Zrobiłaś to celowo?
Tak, zależało mi na tym, żeby zamieszczone opowiadania – pomimo rzecz jasna własnej odrębności – stanowiły całość w szerszym znaczeniu. Nie chciałam złożyć ani przypadkowego zbioru, ani takiego z wyraźnym, prostym, banalnym kluczem. Szukałam nitek, które połączą poszczególne historie. Znalazłam je w drobnych, powracających symbolach, wykorzystałam rozwiązania formalne czy szukałam właśnie możliwości dialogu między opowiadaniami na różnych płaszczyznach – scenografii, fabuły czy emocji. Cieszę się, że to zauważyłeś.

Nie próżnujesz – rok temu twoja powieść Bura i szał została świetnie przyjęta przez czytelników i krytyków. Jak myślisz, co stanie się z Kijankami…?
Wyznaję starą zasadę, że w momencie publikacji dana książka moją być przestanie, a należy już do czytelników, a ja sama szukam sobie niemal od razu nowego zajęcia. Oczywiście, zależy mi, żeby zbiór trafił do jak największej liczby czytelników i spotkał się z reakcją – pozytywną lub negatywną, ponieważ dla mnie każda jest ważna; najgorzej, gdy książka pozostawia czytelnika obojętnym. Chciałabym swoimi opowiadaniami poruszać – wzburzyć spokojnych albo ukoić wzburzonych, jak to mawiał Wallace. Wprawdzie Kijanki i kretowiska to mała i kameralna książka, ale z wybuchową zawartością. Trzymam za nią kciuki i rzecz jasna, jak zwykle przed premierą, trochę się stresuję, sam wiesz zresztą, jakie tu uczucie.

Opowiadania w Polsce mają rację bytu?
Myślę, że wracają do łask, co mnie bardzo cieszy. Jakiś czas temu wzięłam udział w spotkaniu, organizowanym przez miesięcznik „Znak”, na temat tego, czy opowiadania są nam w ogóle potrzebne, i doszliśmy do wniosku, że to sprawa oczywista. Sama zaczynałam od opowiadań, publikowałam krótkie formy w pismach i antologiach, zanim usiadłam do napisania powieści, stąd duży sentyment. Zresztą przestrzeń, jaką dają opowiadania, jest doskonałym polem do eksperymentu, szukaniem czegoś nowego, wreszcie testem umiejętności – dysponujemy ograniczoną liczbą znaków, nie można pozwolić sobie na błędy. Natomiast sama najchętniej sięgam po Iwaszkiewicza i Davida Fostera Wallace’a.

Masz największe wyzwanie literackie? Coś, o czym chciałabyś napisać, ale nie wiesz, czy podołasz?
Tak, od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie temat historyczny, który bardzo mnie interesuje, ale z drugiej strony nie mam żadnego doświadczenia z pracą nad taką materią. Wiem, ile pracy i talentu wymaga odtworzenie minionych realiów w przekonujący sposób, nie każdy potrafi temu podołać. Mimo wszystko spróbuję, ponieważ lubię sięgać po nowe środki i narzędzia, a stawianie sobie kolejnych zadań to zdobywanie doświadczenia i przede wszystkim wielka frajda. Czemu nie? Powoli rozpoczynam pracę nad nową powieścią i podejrzewam, że właśnie teraz nadszedł czas, aby sięgnąć po wątek historyczny, który jednocześnie jest związany z moimi rodzinnymi stronami. |

Aleksandra Zielińska (ur. w 1989 roku ) – prozaiczka; zadebiutowała Przypadkiem Alicji (W.A.B. 2014), nominowanym do Nagrody Conrada; autorka powieści Bura i szał (W.A.B. 2016), znakomicie przyjętej przez krytykę i czytelników, nominowanej do Nagrody im. Witolda Gombrowicza. We wrześniu ukaże się jej zbiór opowiadań pod tytułem Kijanki i kretowiska (W.A.B., 2017). Publikowała opowiadania m.in. w miesięczniku „Znak”, „Twórczości”. Jej proza była tłumaczona na niemiecki, ukraiński i czeski. Laureatka Stypendium Twórczego Miasta Krakowa oraz stypendium Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Członkini zespołu literackiego przy Studiu Munka.