Bronisław Krzysztof, rzeźbiarz i pedagog, w rozmowie z nami opowiada między innymi o współpracy z marką Sisley i o tym, jak osiągnąć sukces.

 

Tekst: Bruno Goldstein

 

Czy rzeźbiarz projektujący dla marki jest zjawiskiem wyjątkowym na rynku sztuki i biznesu?

Wydaje mi się, że nie. Są na to dziesiątki przykładów. Wielkie firmy współpracują z wybitnymi artystami, ale najczęściej są to wydarzenia lub serie jednorazowe. Inaczej jest w przypadku firm projektujących ubrania, gdzie zazwyczaj artyści współpracują wielokrotnie.
Na styku biznesu i sztuki współpraca z artystą odbywa się w wielu obszarach. Podam przykład, chociaż nie jedyny z tej branży: wielkie wino Margaux Rothschildów. Zdobione co roku etykietą innego artysty. Prawdopodobnie każda z tych butelek i tak zostałaby sprzedana bez udziału artystów, ale takie połączenie dla kolekcjonerów to okazja do nabycia świetnego wina z równie świetną etykietą.

Jak rozpoczęła się pana współpraca z marką Sisley?

W moim dorosłym życiu wszystkie przygody artystyczne mają początek w rzeźbie. Izabela d’Ornano – właścicielka marki Sisley – zwiedzała wystawę w Londynie, na której były moje prace. Zwróciły one jej uwagę. Planując wizytę w Polsce, poprosiła konsulat francuski w Krakowie o kontakt, który na szczęście utrzymujemy do dziś. Kupiła wiele moich rzeźb, na jej prośbę stworzyłem też kilka unikatowych mebli do jej paryskiego apartamentu, następnie zaproponowała mi zaprojektowanie korka do flakonu zapachu Eau du Soir. Miał kształt kobiecej głowy i bardzo spodobał się klientkom. Później pojawiły się kolejne propozycje projektów dla Sisley, które przyjąłem z przyjemnością.

Stworzył pan flakon męskich perfum marki Sisley, Eau d’Ikar. Gdzie szukał pan inspiracji?

O wyborze projektu, tak jak i przy innych realizacjach, decydują właściciele firmy. Chociaż historia Ikara jest odbierana dwojako, to wykorzystanie tego mitu okazało się sukcesem. Ten męski zapach stanowi klasykę gatunku. Projektów do wyboru było bardzo wiele. Chodziło o podkreślenie zapachu i połączenie nowoczesnej formy flakonu z kompozycją rzeźbiarską. Sam zapach powstawał wiele lat… Tak jak każdy produkt marki Sisley jest on osobistą kreacją Izabeli i Huberta d’Ornano, która powstaje bez presji czasu, z dbałością o doskonałą jakość i każdy detal. Na mnie też nie wywierano żadnych nacisków. W sumie praca nad flakonem dla zapachu Eau d’Ikar zajęła mi około czterech lat.

 Flakon zapachu Eau d’Ikar

Czym różni się praca nad rzeźbą a flakonem perfum i korkiem do nich?

Praktycznie niczym. Każdy z korków może powstać jako dziesięciometrowa rzeźba. Jedyną różnicą przy tworzeniu małego modelu korka jest konieczność posiadania dobrego wzroku. W obszarze rzeźby jest to taki sam problem. Korki i flakony zapachów marki Sisley różnią się od bezimiennych produktów innych firm. Takim podejściem i zrozumieniem problemu wyróżniają się na tle innych.

Jak wielkie znaczenie ma materiał, z którego się rzeźbi?

Każdy materiał ma swoje cechy charakterystyczne, za pomocą których będzie wpływał zarówno pozytywnie, jak i negatywnie na otoczenie. Trzeba bardzo dobrze znać charakter materiału, aby wiedzieć, jak będzie oddziaływał, „łapał światło”. Światło to podstawowy materiał do budowania formy.

Czy testuje pan poszczególne perfumy przed przystąpieniem do pracy nad ich flakonem?

Myślę, że pozostanie to tajemnicą moją i firmy…

Czy zapach ma znaczenie w trakcie pańskiej pracy?

Zapach ma znaczenie przy każdej pracy. Na przykład przy gotowaniu wiemy, czy nam się coś udało, czy nie. Perfumy, zapach, mogą być silną inspiracją, tworząc określone skojarzenia, obrazy. Odbieramy i kreujemy rzeczywistość wszystkimi zmysłami.

Bazę najnowszych perfum, Izia, stanowią róże z alejek ogrodu posiadłości rodziny d’Ornano, położonej w samym sercu Francji, w pobliżu zamku George Sand. Brzmi bardzo poetycko… Czy poezja potrzebna jest w rzeźbie?

Oczywiście! Poezja, literatura i inne dziedziny sztuki przenikają się. Szeroko pojęta literatura, sztuki teatralne stanowią bazę dla wielu rzeźbiarzy. Artyści o dużej wrażliwości, odbiorcy poezji i innych dyscyplin literackich przetwarzają i wyrażają je w swoich obszarach działalności.

 Flakon zapachu Izia

Perfumy Izia to historia pięciu kobiet. Wydaje się pan idealną osobą do stworzenia ich flakonu, przecież rzeźbi pan ludzkie sylwetki…

Tak – rzeźbię ludzkie sylwetki. Nie tworzę jednak rzeźb antycznych ani nie nazwałbym mojej sztuki figuratywną. Od wielu lat staram się wytłumaczyć, że stanowią one element kompozycji. Wykorzystuję fragmenty ciała, ponieważ jak na razie to, co decyduje o istnieniu naszego gatunku, to fakt istnienia kobiety i mężczyzny. Może w przyszłości, jeżeli pojawią się istoty stworzone przez człowieka i komputery, rzeźbiarze będą je rzeźbić…

Izia to też esencja nowoczesności. Jaki ma pan do niej stosunek? Potrafi natchnąć, olśnić?

Skojarzenie zapachu z osobą Izabeli d’Ornano, zdrobniale przez bliskich nazywanej Izią, wywołuje u mnie sentymentalne wspomnienie wszystkich wspaniałych chwil, które mogłem przeżyć z Hubertem i Izabelą d’Ornano. Dzięki nim zaistniałem również na styku sztuki i biznesu. Izia kojarzy mi się przede wszystkim z długoletnią przyjaźnią, ma dla mnie wymiar bardzo osobisty i przywodzi na myśl ogromną przyjemność obcowania z wyjątkową osobą, która w tak unikalny sposób porusza się w obszarze sztuki. Cieszę się, że mam szczęście uczestniczyć w historii Sisley’a. Organiczny kształt flakonu perfum Izia inspirowany był żywą naturą, tak bliską konceptowi marki Sisley. Jest to również nowoczesna, abstrakcyjna forma, która bardzo dobrze koresponduje z przesłaniem nowego zapachu.

Jest pan artystą znanym również za granicą Polski. Jak osiągnąć taki sukces?

Odpowiedź jest bardzo banalna. Nie ma sukcesu bez pracy. Można zająć miejsce w sztuce poprzez układy czy inne czynniki. Natomiast historia jest bezlitosna i po czasie okazuje rzeczy naprawdę wartościowe, pozostawiając w pamięci tylko najlepszych. Chociaż praca i upór są podstawą, bez szczęścia nie ma sukcesu.

Kim są kolekcjonerzy pańskich dzieł?

Moje rzeźby nie są łatwe w odbiorze. Trzeba mieć minimalną wiedzę z historii sztuki i zamiłowanie do sztuki, co automatycznie sprowadza nas do wąskiej liczby osób. Gdy kolekcjonerzy w otoczeniu prac autorów o różnych postawach artystycznych, znanych nazwiskach zapisanych w encyklopediach, stawiają moje rzeźby w ich bliskości, to czuję się zaszczycony takim towarzystwem. Wiele moich dzieł znajduje się w prywatnych domach – Izabeli d’Ornano, projektanta mody Valentino, rodziny Rothschildów, markizy Salisbury. Moimi klientami byli też Dodie Rosekrans z mężem – fundatorzy Sculpture Garden w San Francisco, rodzina Sainsbury – fundatorzy lewego skrzydła National Gallery w Londynie czy Alfred Taubman – właściciel Sotheby’s w Nowym Jorku. Pracowałem dla Fundacji Sztuki Cisneros, w Toledo, muzeum Getty w Los Angeles, moje prace są też w kolekcji Bottinów z Hiszpanii. Bardzo dużo moich rzeźb jest w Anglii. Kupują mnie też inni artyści i marszandzi, np. Lucien Freud, bratanek słynnego psychoanalityka, który sprzedawał swe obrazy po milion funtów za sztukę… Ale najczęściej moi klienci proszą o dyskrecję, więc nie mogę ujawniać więcej nazwisk.

Gdzie można zobaczyć pańskie prace?

Część prac znajduje się w prywatnych kolekcjach i nie jest dostępna. Część znajduje się na stałe w wielu muzeach, m.in. British Museum w Londynie, Basil & Elise Goulandris Foundation – Museum of Contemporary Art w Andros, Muzeum Narodowym w Krakowie, Muzeum Śląskim w Katowicach, Muzeum Miejskim Miasta Wrocławia. Rzeźby znajdują się również w mojej kolekcji prywatnej. Wiele można zobaczyć w przestrzeni miejskiej w Niemczech, Francji oraz w Polsce, m.in. pomnik DNA we Wrocławiu, pomnik Marie Skłodowskiej-Curie w Warszawie czy pomnik Poległym, w Bielsku-Białej. Najczęściej jednak moje prace można oglądać w trakcie wystaw indywidualnych, które w zeszłym roku odbyły się m.in. w Warszawie, Pszczynie i we Wrocławiu.

Przygląda się pan zmianom zachodzącym na polskim rynku sztuki?

Oczywiście, ponieważ każdy artysta chce, by rynek działał. Niestety, na polskim rynku sztuki działają nieliczni kolekcjonerzy, znajdują się na nim małe pieniądze, co raczej życie artystyczne sprowadza do wegetacji, a nie funkcjonowania na pełnym oddechu.

Jak na polskim rynku sztuki odnajdują się młodzi rzeźbiarze?

Teoretycznie mają więcej szans aniżeli ja, gdy po ukończeniu warszawskiej ASP rozpoczynałem moje twórcze działania w stanie wojennym. Wówczas, przeciętny człowiek miał wewnętrzną potrzebę posiadania obrazu czy choćby rzeźby ludowej. Istniało dążenie do prostego obcowania ze sztuką. Dzisiaj, z powodu braku edukacji i zmian, potrzeby estetyczne odbiorców zaspokajają fotografie. To nie pomaga i nie zwiększa aktywności grupy osób wykształconych. Młodzi rzeźbiarze mogą wyjechać, kupić materiał, ale żeby chociaż utrzymać pracownię, najpierw musi pojawić się odbiorca inwestujący w ich działania. Aby coś cenić, trzeba mieć wykształcenie, wiedzę. Obserwuję młodych rzeźbiarzy, którzy nie znajdując odbiorców w swoich indywidualnych działaniach, kierują swe kroki w stronę tzw. awangardy.

Czy młodzi artyści zwracają się do pana o radę?

Wielokrotnie, przez lata prowadziłem wykłady na temat moich rzeźb i udzielałem rad, odpowiadałem na pytania. Ja nie miałem szczęścia usłyszeć rad od starszych kolegów, kiedy ich potrzebowałem, więc kiedy artyści zgłaszają się do mnie, to nigdy im nie odmawiam. O ile mi wiadomo, powstało przynajmniej sześć prac magisterskich na temat mojej rzeźby. Jak widać, młodzi są nią zainteresowani. Na pytanie, czy moje rady są w stanie im pomóc, odpowiem przysłowiem, że dobrymi radami piekło jest wybrukowane…

Jakie są najbliższe plany artystyczne Bronisława Krzysztofa?

Ponieważ realizuję się w wielu obszarach sztuki, moje plany są precyzyjne i takie muszą pozostać, aby funkcjonowały. Nadal zamierzam tworzyć nowe własne rzeźby, projekty i zamówienia oraz organizować wystawy. |