Ograniczenie czy wygoda, wolność czy zniewolenie. Pytania o znaczenie i miejsce zasad savoir-vivre`u we współczesnym świecie stawiam ekspertowi ds. etykiety Wojciechowi S. Wocławowi.
Tekst: Beata Brzeska
Zasady savoir vivre`u kojarzą się z tym, co wypracowano, i co obowiązywało, w okresie 20-lecia międzywojennego. To dobry trop?
Dziś chyba wpadamy na niego najczęściej. W tamtych czasach wracano do XIX wieku i narzekano na upadek współczesnych obyczajów. My wracamy do zasad z tamtego okresu i narzekamy na to samo. Gdybym przeczytał pani wstęp do Współżycia z ludźmi Konstancji Hojnackiej i nie powiedział, że został napisany 90 lat temu, to podejrzewam, że byłaby pani przekonana, że powstał współcześnie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o argumentację, dlaczego zasady savoir-vivre`u są ważne.
Właśnie, dlaczego?
Dlatego, że pozwalają nam pamiętać nie tylko o sobie, ale również o tych drugich. Myślę, że są trzy powody, żeby po nie sięgać: empatia i asertywność (jem tak, żeby inni mieli komfort jedzenia, ustępuję miejsca starszym bo ja też kiedyś będę starszy), tożsamość, czyli świadomość skąd pochodzimy i jaka jest nasza kultura (używanie form grzecznościowych, stosunek do płci przeciwnej, znajomość zwyczajów) i trzeci – estetyzacja życia, co rozumiem jako poszukiwanie spełnienia w wymiarach innych niż tylko prosty konsumpcjonizm. To czynienie życia piękniejszym, niż jest. Pomagają w tym zewnętrzne formy zachowania. Savoir-vivre to pewna atmosfera i jakość naszych wzajemnych relacji.
Wspomnienia ludzi tamtej epoki, np. Karoliny Lanckorońskiej, uświadamiają, że wtedy zachowanie nie wynikało z charakteru, ale przede wszystkim z wychowania.
Wychowanie arystokratyczne daleko odbiegało od tego, jak wyobrażamy je sobie dzisiaj. Dzieci miały swoje obowiązki i dzień wypełniony pożytecznymi zajęciami. Niektóre musiały oddawać część swojego kieszonkowego na potrzebujących. Na śniadanie jadało się np. chleb z masłem i powidłami. Nic ekstrawaganckiego. Dzisiaj trochę tak postępują mądrzy przedsiębiorcy, którzy chcą przekazać firmy dzieciom. Uczą ich pracy i obowiązkowości, i raczej dokładają codziennych zadań niż z nich zwalniają. Arystokracja i ziemiaństwo to były grupy, które miały dawać wzór pożądanych zachowań.
Mamy dzisiaj takie elity? Co je charakteryzuje, bo wykształcenie już chyba nie.
Na pewno nie mamy elit w dawnym, przedwojennym rozumieniu. Czasy się zmieniły, to oczywiste. Jednocześnie mamy wokół siebie wielu inspirujących ludzi, których warto uznać i traktować jako elitę. Wykształcenie – na pewno. Dla mnie to jednak przede wszystkim otwartość umysłu. Człowiek należący do elity dba o dobrą opinię na tej samej zasadzie, co współczesne firmy. Dobrze być porządną firmą. Kolejna cecha to honor, który rozumiem jako odpowiedzialność za to, co się robi. Wiąże się z tym odwaga jawnego działania. Człowiek, którego zaliczyłbym do elity to ktoś, kto znając własną wartość, nie bierze swoich wartości w nawias. Ma dobre maniery i nie widzi sprzeczności w tym, że jednocześnie można zachowywać się i pragmatycznie, i ładnie. Zamiast na swoich błędach, lepiej uczyć się od tych, którzy tę lekcję już odrobili.
W Przekroju, Jan Kamyczek, czyli Janina Ipohorska, uczyła ludzi z awansu społecznego zasad dobrego wychowania. Im zależało, pomagało odciąć się poniekąd od pochodzenia. Komu zależy dzisiaj?
Po wojnie ludzie starali się dopasować do nowych czasów, a nie odcinać od swoich korzeni. Pytania do Jana Kamyczka wysyłali wszyscy i pytali o wszystko. Nastoletnie dziewczyny o to, gdzie mogą jeść rurki z kremem, bo w kawiarni im jeszcze nie wolno, a na ulicy niewygodnie i można się ubrudzić. Mężczyzna po trzydziestce – czy powinien zejść z motoru, kiedy podchodzi do niego kobieta i zaczynają rozmawiać. Czytam ten Demokratyczny savoir vivre i się zastanawiam, co się stało z nami? Czy my już to wszystko
wiemy? Czy raczej w ogóle przestało nas to obchodzić?
Liczba komentarzy pod pana vlogiem wskazuje, że nie, ale doświadczenie codzienne temu przeczy.
Myślę, że tymi, którzy szukają odpowiedzi, na swoje wątpliwości związane z zachowaniem w różnych sytuacjach, kieruje często pragmatyzm. Pięknego dowodu dostarczyli mi sąsiedzi z rodzinnej miejscowości na Śląsku, mówiąc, że odkąd zainteresowali się tym tematem, wiedzą jak się odnaleźć w nowych dla siebie sytuacjach i przez to czują się swobodniej.
Członkowie rodzin królewskich uczą się tego od dziecka, dla nich to jest jak oddychanie. Ale dla kogoś, kto dziś wchodzi w nieznane dla siebie obszary – zawodowe, towarzyskie, społeczne, etc. – wiedza ta jest mniej znana, fragmentaryczna, ale niezbędna. Są też ludzie obeznani, potrzebujący raczej potwierdzenia albo tego, co Anglicy nazywają finishing touch. Organizuję szkolenia, głównie dla biznesu, i zrozumiałem, że savoir-vivre nie potrzebuje nauczycieli, ale inspiratorów. Na co dzień savoir-vivre’u nie można uczyć ex cathedra. Trzeba umieć przekazać jego wartość i sens, opierając się na własnych doświadczeniach.
Zasady dobrego zachowania podlegają zmianom. Czy można zauważyć trendy tych zmian?
Generalnie zasady savoir-vivre`u opierają się na logice i ciągłym upraszczaniu. No nie, proszę nie mówić, że sześć widelców przy talerzu to upraszczanie życia. W 20-leciu międzywojennym na stole pojawiało się ich więcej, ale ta liczba wynikała ze specyficznego połączenia pragmatyzmu i poczucia estetyki. Wiele z nich zupełnie wyszło z użycia, np. łopatki do sardynek. Dr Tomasz Piekot, językoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego, wyjaśnia, że upraszczanie komunikacji nie powoduje, że komunikaty stają się krótsze. To samo można powiedzieć o zasadach. Pragmatyzm i logika są podstawą modyfikacji zasad, choć nie oznacza to, że jest ich przez to mniej.
Dobra wiadomość jest więc taka, że jednak upraszczamy.
Savoir-vivre z ducha jest stały i uniwersalny: chodzi o dobre relacje z innymi. Oczywiście dostosowujemy zasady do naszych czasów, np. te dotyczące korespondencji elektronicznej. To, co się zmienia, to nasz do nich stosunek. Wydaje mi się, że dzisiaj traktujemy zasady jak gorset, który usztywnia i nie pozwala – i tu pada to słynne określenie – być sobą. Podpisuję się tymczasem pod przeczytanym gdzieś zdaniem: sobą może być ktoś, kto jest kimś. Kto wie, kim jest. Wierzę, że zasady ułatwiają wiele spraw.
Jak udaje się panu przekonać młodych ludzi, dla których bycie sobą jest najważniejszą wartością, że zasady nie ograniczają?
Zachęcam ich, żeby najpierw stali się kimś, żeby zrozumieli kim są, a potem byli sobą. Wtedy nie poczują się niczym ograniczeni. W pewnym momencie przestałem przekonywać nieprzekonanych i skupiłem się wyłącznie na tych, którzy chcą iść ze mną tą samą drogą. Pan Jacek Santorski, powiedział mi niedawno, że dorasta teraz ciekawe pokolenie: z jednej strony indywidualiści, a z drugiej są raczej konserwatywni.
Wahadło odchyliło się w drugą stronę?
Wiele zjawisk ma taki sinusoidalny charakter. Uważam, że zamiast czekać aż młodzi sami zaczną szukać zasad w życiu, co jest zresztą naturalne i potrzebne – będą głosować na skrajne partie polityczne, uciekać w skrajności, zapisywać się do szkół wojskowych – lepiej zaproponować im miękki kołnierz zasad savoir-vivre’u i etykiety. Taki, który nie udusi i który można sobie poluzować. Wierzę, że to może być odpowiedzią na część potrzeb młodych ludzi.
Zaskakująca idea.
Coraz więcej zachowań, dawniej niedopuszczalnych ze względu na kulturę osobistą, jest dziś obostrzane prawem. Czy chcemy żyć w społeczeństwie, gdzie wszystko jest regulowane kodeksami? Czy raczej w takim, w którym sami będziemy to delikatnie ustalać? Jeśli coś zrobię niewłaściwe, to będzie mi grozić najwyżej ostracyzm towarzyski, a nie paragrafy.
Naprawdę wierzy pan, że savoir vivre może być lekiem na naszą rzeczywistość?
W demokratycznym i globalizującym się społeczeństwie zasady są nie tylko pomocą, ale koniecznością. Są zorientowane na dobre relacje. Wiążą się też z tym, czego poszukujemy, np. z uważnością: idziesz z kimś na spotkanie, to poświęć mu uwagę, skup się na nim, wyłącz telefon. Nawet z ekologią, bo podpowiadają używanie bawełnianej chusteczki do nosa, czy noszenie rzeczy dobrej jakości, które służą przez wiele lat, nie jeden sezon. Świata nie trzeba wymyślać od nowa.
A co z naszą wolnością?
Pan Michał Znaniecki, wybitny i uznawany za jednego z najbardziej niebanalnych i awangardowych reżyserów operowych, powiedział o swojej pracy: To sprawa zrozumienia swoich ograniczeń, które opera wyznacza. To taka klatka, w której musisz uszanować wiele czynników i zrozumieć, że nie jesteś najważniejszy. Złota klatka pokory […] Potrzebuję ograniczeń. Inaczej moja wyobraźnia rozniosłaby ten świat na kawałki. Z naszą wolnością jest podobnie. |