Spotykając się osobiście z Margaret, już po kilku minutach rozmowy widzę coś więcej niż staranny wizerunek, który wokół siebie zbudowała. Gwiazda popu z najwyższych miejsc list przebojów dumnie przyznaje, że kocha jazz. Nie jest księżniczką popu. Jest nową polską królową popu.

 

Tekst: Jansson J. Antmann
Zdjęcia: Marlena Bielinska

 

W muzyce potrzeba dyscypliny. Twoi rodzice są nauczycielami – czy właśnie to wpłynęło na twoje zainteresowanie muzyką? Czy byli surowi?
Nie byli surowi, ale przywiązywali dużą wagę do nauki. Ojciec jest nauczycielem WF-u, mama wychowania wczesnoszkolnego, czyli uczy w klasach I–III. W moim domu królowały sport i muzyka. Cała moja rodzina jest bardzo wysportowana, tata biega w maratonach, a mój brat jeździł psimi zaprzęgami. Swego czasu mieliśmy w domu 30 psów husky! Z kolei moja mama trochę śpiewała, tata grał na perkusji. Brat poszedł w sport, ja w muzykę. Rodzice zawsze chcieli, żebym miała dobre wykształcenie. Pochodzę z małej wioski i dla nich było nie do pomyślenia, że można utrzymać się z muzyki. Uważali, że tylko porządne wykształcenie pozwoli mi zarabiać na siebie. Mnie to strasznie denerwowało. Myślę więc, że to, że zaczęłam śpiewać, wynikało trochę z przekory. Miałam uczucie, że rodzice chcieli mnie włożyć do jakiegoś pudełka, do którego zupełnie nie pasuję. Im więcej mi mówili, jak ważna jest matematyka czy polski, tym mocniej ja tupałam nogą. Poszłam do szkoły muzycznej. Zaczęłam uczyć się gry na klarnecie, potem przerzuciłam się na saksofon.

Stąd jazz w twoim życiu? Twoje przeboje są popowe, ale w zeszłym roku nagrałaś też płytę jazzową z Kanadyjczykiem Mattem Duskiem…
Jazz pojawił się w czasach licealnych. Zaczęłam chodzić na jam session, poznawać muzykę jazzową na żywo, jeździłam też do Akademii Jazzowej w Katowicach.

Jazz cię inspiruje?
Jazz jest fundamentem wszystkiego. Punktem wyjścia do R&B czy soulu. Wszystko się opiera na fajnym flow. Od jazzu wyszłam i zawsze lubię do niego wracać. Jazz bardzo uspokaja. Mam bardzo miłe skojarzenia z jazzem. Ta płyta z Mattem Duskiem to był taki przyjemniaczek… Teraz też myślę o nowym projekcie jazzowym. Spotykamy się czasami z Włodkiem Pawlikiem w Akademii Muzycznej, gramy razem standardy jazzowe, tak dla przyjemności.

W jaki sposób nawiązałaś współpracę z Mattem Duskiem?
Spotkaliśmy się raz na imprezie, na której oboje śpiewaliśmy. Postanowiliśmy, że może kiedyś coś razem muzycznego zrobimy. Po roku znowu na siebie wpadliśmy i postanowiliśmy, że nagramy jedną piosenkę. Wyszła cała płyta. Znajdują się na niej standardy jazzowe i bossanowy. Nagrania miały przybliżyć jazz zwykłemu odbiorcy. Udało się.

Chociaż jesteś bardzo młoda, pracowałaś już z wieloma wybitnymi osobami. Jak dobierasz sobie współpracowników? Jak udaje ci się pozyskać tak wybitnych ludzi, masz jakąś specjalną strategię?
Jestem szczęściarą. Szczęście mi dopisuje. Poznałam właściwe osoby, bez których nie byłabym w tym miejscu. Jesteśmy jak mała firma – każda z osób musi dobrze wykonywać swoją pracę, żeby był odpowiedni efekt końcowy, bo to praca całej grupy. Szanuję i cenię ludzi, z którymi pracuję. To ważne i rzadko spotykane w tym biznesie.

 

 

Jak widzisz siebie w tej firmie? Jaka jest twoja rola?
Jakbym miała określić, kim jestem w mojej orkiestrze, to myślę, że dyrygentem, ale żeby to wszystko zabrzmiało dobrze, potrzebuję ludzi, mojej orkiestry.

Projektujesz też ubrania?
Współpracuję ze stylistami, mam też przyjaciela, z którym szyję. Ale to, jaka jestem, jak chcę wyglądać na scenie, jak chcę być postrzegana, to moja wizja siebie, która jest bardzo sprecyzowana. Dokładnie wiem, czego chcę. Sama decyduję o tym, w co się ubieram. Gdy chodziłam do liceum, mieszkałam w Szczecinie, jest tam moim zdaniem najwięcej najtańszych second handów w Polsce. Kupowałyśmy z koleżankami kilogram ciuchów za 10 zł. Przerabiałam je na maszynie, coś odcinałam, coś doszywałam. Kiedy zaczęłam śpiewać, nagle pojawiła się potrzeba, by moją muzykę czymś podkreślić, dopełnić, więc dopełniłam ją swoim wyglądem. I tak to razem idzie w parze.

Mało kto ma tak kompleksowe podejście do swojej twórczości, twoja muzyka ma określony kształt, do tego dbasz, żeby wszystko grało z twoją stylizacją. To mi przywodzi na myśl muzykę i modę punkową w latach 70. w Londynie czy nawet początki kariery Vivienne Westwood i Malcolma McLarena. Czy to zaplanowane działanie?
To wyszło naturalnie. Nie było przemyślane ani wykalkulowane. Lubię sobie coś wygrzebać, wynaleźć, przerobić. Po prostu lubię siebie stylizować. To sprawia mi radość.

Gdybyś nie śpiewała, to co byś robiła w życiu? Był jakiś plan B?
Ostatnio pisałam piosenkę Warto mieć zawsze plan B. „Zawsze jest warto mieć jakiś plan B, jakąś podpowiedź od losu, czy nadal czegoś chcę, od siebie, ciebie…”. Tak naprawdę ja nigdy nie miałam takiego planu B. Może to bezczelne, ale od małego wiedziałam, że będę śpiewać, że śpiew to będzie moje życie. Nigdy więc nie zakładałam niczego innego. Ale gdybym miała czegoś chcieć, to na pewno mieć dużo czasu, czytać dużo książek i… mieć dużo pieniędzy – nie wiem skąd.

Studentka, która kupuje ciuchy w second handach, sama szyje swoje kostiumy, śpiewa i nagle staje się sławna. Jak się czujesz z tym, że stałaś się celebrytką? Czy byłaś na to przygotowana?
Kilka rzeczy, które przyszły wraz z muzyką, nie podoba mi się, to ciemna strona tego, co robię.

Jak to jest w Polsce być celebrytką? To wymagające? Czy ludzie wciąż na ciebie patrzą, obserwują?
Kiedy zaczynają się koncerty, od maja do października jestem non stop w trasie. Każdy ode mnie czegoś chce. Z jednej strony to miłe, z drugiej – staje się męczące. Zawsze staram się być miła dla moich słuchaczy, być dla nich, rozmawiać, słuchać, ale gdy jest tego za dużo, czuję momentami, że potrzebuję spokoju.

 

 

Jak to odreagowujesz?
Na razie jeszcze nie zwariowałam. Jakoś się trzymam!

Interesujesz się czymś poza muzyką?
Dużo tańczę, chodzę na siłownię, czytam. Teraz Marka Hłaskę. Czytam zawsze dwutorowo. Jedną książkę po angielsku, drugą po polsku.

Dlaczego śpiewasz tylko po angielsku?
Bo to mi się bardzo podoba.

Angielski brzmi u ciebie bardzo naturalnie. Skąd u ciebie ta umiejętność?
Może to dzięki mojemu muzycznemu słuchowi. Ciężko pracuję codziennie. Może to też wynika z mojego kompleksu pochodzenia z małej miejscowości, kompleksu bycia ze wsi. To mi zawsze strasznie doskwierało. Zawsze chciałam mieć takie same możliwości, jak dzieci z dużego miasta, a nigdy nie miałam. Tak jest też z angielskim. Chcę być lepsza od innych, żeby mi nikt nie powiedział, że czegoś nie umiem. To daje mi mocnego kopa do działania.

Piosenki piszesz od razu po angielsku? Czy po polsku i tłumaczysz teksty?
Gdy piszę piosenki, myślę po angielsku. Po prostu dlatego, że układając potem piosenkę, układając frazę muzyczną z tekstem, trzeba używać tekstu, który potem dobrze z nią zabrzmi. Tekst angielski ma się nijak do polskiego. Kiedyś próbowaliśmy przetłumaczyć piosenkę Thank you na język polski. Wszyscy się prawie posikaliśmy ze śmiechu, łącznie ze Szwedami, którzy nie rozumieli po polsku, ale było to dla nich tak śmieszne. Myślę, że nie ma sensu przekładać tych piosenek. Są pierwotnie wymyślone po angielsku.

Ktoś poprawia twoje teksty? Śpiewasz bezbłędnie. Nawet Abba i Boney M. miały błędy w swoich piosenkach albo były absurdalne w treści… U ciebie tak nie jest.
Nie wiem, naprawdę? Po prostu wszyscy zwracamy na to uwagę.

W jakim kierunku chcesz iść dalej? Czy usłyszymy więcej jazzowej Margaret?
Myślę, że jazz zawsze będzie, bo lubię do niego powracać, pośpiewać sobie bez spiny, wracać do młodzieńczych lat. Nagrywam teraz drugi studyjny album, będzie popowy, ale trochę inny niż ten pierwszy, bardziej elektroniczny, bardziej dojrzały.

Kto cię inspiruje?
Mam dużo artystów, których bardzo cenię. Od tych starszych, przez różne gatunki muzyczne. Uwielbiam Ellę Fitzgerald i młodego artystę Toma Odella, który jest naturalny i fenomenalny na scenie. Nie skupiam się na jednej osobie, biorę po trochę z każdego. Coś tam wychodzi z tego. Wszystko zależy od sytuacji. To jest fajne w muzyce. Nie potrafię jej podzielić na lepszą czy gorszą, tylko na taką, która pasuje do danej chwili albo nie. Lubię występy na żywo. Uważam, że muzyka na scenie powinna się różnić od tej studyjnej, mimo że dzisiejsza technika pozwala, żeby zawsze było idealnie. Nie lubię, jak coś jest za idealne, lubię, jak się coś dzieje, jak są jakieś brudy. Idealne rzeczy mnie nudzą. |

Przystawka mojego przyjaciela

 

Składniki:
mozzarella di bufala (prawdziwa, włoska, mięciutka, rozpływająca się w ustach)
śmietana
cytryna
papryczka chili

Wykonanie:
Kroimy ser na plasterki, polewamy kwaśną śmietaną, posypujemy startą skórką cytryny i posiekaną drobno papryczką chili, polewamy sokiem z cytryny. Podajemy z ciepłymi grzankami.